Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

31 maja 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Obudziłam się w swoim łóżku.
Nade mną siedziała Jul.
-Mmmaham hahycyacjie? - zapytałam niezgrabnie.
-Merry! Obudziłaś się. - uśmiechnęła się moja przyjaciółka.
Nie miałam siły żeby myśleć czy analizować fakty, a w szczególności te - jej bycia w moim mieszkaniu czy jej martwienia się o mnie.
Z trudem zmieniłam pozycję na siedząca.
Wszystko mnie bolało i byłam wyczerpana, ale uznałam, że to moment w którym mam w dupie zdrowy rozsądek.
- Jest tu tamta Liczia...? - spytałam z obawą w głosie.
Jul uśmiechnęła się widząc moje zacięte spojrzenie, które widziała już tyle razy.
- Nic jej nie jest. Leży na kanapie... Ale nie jestem pewna czy to jest w pełni Liczia...
Po kilku sekundach dotarły do mnie słowa dziewczyny.
-Cooooo? - mój mózg zaczął się buntować i chyba powoli się wyłączał.
Wiele razy ci mówiłam ze magia jest bardzo skomplikowana.
Różne rasy korzystają z różnych rodzajów magii, przez co inne typy działają u nich inaczej,  są
w stanie zrobić nieosiągalne lub przynajmniej nieznane innym rzeczy...Moje powieki zaczęły się powoli zamykać.
-Mhmmm...Hmmm...
-Więc, jakby to powiedzieć... Widzisz, ona tak jakby zabrała twoją moc albo twoja energię życiową...
Moja brew leciutko uniosła się do góry.
- I odczarowała Sa...
 ***
-Jesteś pewna, że dasz sobie radę? - zapytała po raz kolejny moja przyjaciółka.
Spojrzałam przez okno.
- Znam ich. Ty też ich znasz. Za kilka godzin przestaną ich przesłuchiwac i zaczną dowiadywać się wszystkiego przez... bardziej skuteczne przesłuchania... - skrzywiłam się na samą myśl. - Wiesz o co mi chodzi.
-Ale może uznali ich za niewinnych...? - spytała z nadzieją. - Słuchaj, pakujesz się do jednego z najlepiej chronionych ośrodków policji, bo nie jesteś pewna czy twoich przyjaciół uwięziono czy nie. Trochę nierozsądne, nie sądzisz?
Otworzyłam usta żeby zacząć się kłócić, ale przerwał mi głos prezentera z telewizji.
- Zlapano dwóch zbrodniarzy związanych ze sprawą Ann O. Policja rozpoczęła przesluchiwania w tej sprawie. Według obecnie zgromadzonych informacji, panna O. jest niewinna, ale czy to prawda?
Przenosimy się teraz do Hestery,która rozmawiała z policją.
- Co za idioci z tych moich przyjaciół. - prychnelam. - Musieli im powiedzieć, że to wszystko to oni..
Julietta westchnęła ze smutkiem.
- Myślę, ze to nie tak. Policja stara się uspokoić opinie publiczną. Jestem pewna że oni postępowali według twoich instrukcji... A policja ma przecież nagranie z kamer z pod sklepu pod którym zabilas tego Ghoula.
Oni wiedzą że to ty.
Momentalnie dotarło do mnie w jak wielką intrygę się zaplątałam..
- Chcą wydać ich jako ludzi odpowiedzialnych za wszystko co niedobre, uratować mniemanie o tutejszej policji.... A mnie załatwią po cichu....
- Tak właśnie myślę. - szepnęła Juli.
-Chyba mam pomysł. - powiedziałam
-Jestem  pewna, że to bardzo głupi pomysł.  - odpowiedziała mi przyjaciółka. - Ale wiem ze nie zdołam cie przekonać do zmiany zdania....

<c.d. Amadeusz
Znowu zostawiam Cię w trudnej sytuacji... :")
Literówki poprawie jutro, musisz mi wybaczyć, znów byłam zmuszona pisać na tel XD
A tak wgl to jak życie? :)
>

31 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Sytuacja wydawała mi się beznadziejna. Nagle usłyszałem szum helikoptera. Może to jakieś pogotowie górskie, albo coś w tym stylu? Zamachałem rękoma. Ci ludzie mogliby mnie zabrać daleko stąd. A co ze Stefanem? Muszę po niego wrócić... Chociaż, w sumie, wybrał sobie nową właścicielkę. Zobaczymy, czy będzie o niego dbać tak jak ja robiłem to dotychczas. Machałem rękoma dalej, lecz helikopter przeleciał dalej nie zauważając mnie. O nie! Nie mam zamiaru gnić w tym śniegu do końca moich dni!
-Ignis!- Wycelowałem, jak mi się wydawało w kształt przypominający drzewo. Kula ognia, odbiła się od czegoś i z sykiem wylądowała w śnieżnej zaspie. Cholera. I co teraz? Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Tym razem trafiłem w jakieś suche drewno, które zajęło się olbrzymim płomieniem. Od razu usłyszałem zbliżający się warkot helikoptera. Udało się. Po chwili oślepiły mnie światła reflektorów. Ktoś mnie unieruchomił i zakuł w kajdanki... Co?! Od kiedy to pogotowie górskie zakuwa zagubionych turystów w kajdanki? Przez hałas spowodowany ruchem śmigieł, nic nie słyszałem. Zostałem brutalnie zaciągnięty do maszyny, która od razu wzbiła się w powietrze. W kabinie siedziało dwóch pilotów, a mnie pilnowało trzech dobrze zbudowanych mężczyzn w policyjnych mundurach.
-Przepraszam panowie. Musiała zajść jakaś pomyłka. Ja tylko zgubiłem się w tych górach. Przecież... - Nie dali dokończyć mi zdania.
-Siedź cicho. Jesteś jej wspólnikiem!- Odezwał się jeden gburowato.
-Ale jak? Kogo? - Nie wiedziałem w ogóle o co im chodzi.
-Nie udawaj głupiego! I tak ci to nic nie pomoże! - Warknął drugi.
-A jak się zaraz nie zamkniesz, to inaczej cię potraktujemy! - Trzeci wyjął z kabury zawieszonej na pasie wielgachny pistolet. Od razu skończyła mi się odwaga do zadawania pytań. Zaraz tu zginę. O kogo może im chodzić? Zaraz, zaraz. No tak! Merry!!! To przecież przed tym helikopterem uciekaliśmy wcześniej. Tylko jak nas tak szybko znaleźli? Tego chyba się nie dowiem.
-Ej patrzcie! Na dole jest jakaś ranna dziewczyna! Mamy ją zabrać? - Jeden z pilotów zwrócił się do osiłków siedzących wokół mnie.
-Lądujcie. Musimy ją sprawdzić. - Odparł jeden z policjantów. Po chwili na pokładzie obok mnie znajdowała się zielonowłosa. Bez Stefana, za to z mnóstwem ran. Nie wyglądała najlepiej. Biedna wariatka.
-To ta druga dziewczyna z tego samochodu! Pewnie też wspólniczka Ann Oxygen. - Zauważył jeden z mundurowych.
- Skąd masz te rany? - Zapytał się jej ten gbur.
-Merry... Znaczy Ann mi je zadała. - Zielonowłosa odparła drżącym głosem.
-Dlaczego ty i on znajdowaliście się w tym samym samochodzie, co poszukiwana? - Spytał wyjątkowo spokojnie drugi gliniarz, wskazując dłonią w moim kierunku.
-Ona... Nas porwała jako zakładników a potem okaleczyła. - Zielonowłosa prawie szlochała, łkała i wyglądała wyjątkowo smętnie. Ale co ona w ogóle opowiada, przecież Merry nie porwała nikogo.
-Ale... - Próbowałem zaprotestować, więc wszyscy spojrzeli się w moją stronę. Dziewczyna jednak gwałtownie pokręciła głową. Nie wiem o co jej dokładnie chodziło, ale chyba mam się nie odzywać bo możemy źle skończyć. - Ale ja zdołałem jej uciec i chciałem wezwać pomoc, jednak ciężko w wysokich górach znaleźć jakąkolwiek żywą duszę. - Dokończyłem, by nie wzbudzać podejrzeń policjantów. Koledzy mnie rozkuli. Rozmasowałem obolałe nadgarstki i lekko się uśmiechnąłem do wszystkich.
-Może byście tak zajęli się ranną? - Wskazałem na zielonowłosą. W głowie miałem natłok pytań, a najbardziej dręczyły mnie dwa. Gdzie jest Merry i co robi? A co ze Stefanem? Jeśli nie ma go z zielonowłosą, to pewnie został sam albo z białowłosą... 
[Merry?]

31 maja 2016

Od Merry c.d. Amadeusza

Oparłam się o zimną ścianę i spojrzałam na drobny kształt przy ognisku.
To coś raczej samo tu nie przetrwa...
- Aż dziw, że tyle wytrzymała, nie? - zapytała...
-Jak ty w ogóle masz na imię, co?
Prychnęła.
-Możesz mi mówić... Krwawa Kiszka.
Ona chyba naprawdę nadaje się do ośrodka dla obłąkanych.
-...Co?! - zapytałam nie do końca pewna czy dobrze usłyszałam.
Kiwnęła tylko głową.
-Ok, KK. - uznałam, że to nie taka zła ksywka, nie patrząc na rozwinięcie tego skrótu. - Musimy się stąd zabrać.
-AM, jest drobny problem. Widzisz, nie chcę zginąć...
-...Nikt z nas nie chce. - przerwałam jej. - Właśnie, gdzie jest Amadeusz?
-Pewnie poszedł się, no wiesz. Opróżnić. - Balon z gumy wybuchł i oblepił jej twarz.
-Dobra. Ogarnę ognisko. Idź po niego.
-Spoko.
Zasypałam ognisko śniegiem, rozrzuciłam popiół i spakowałam torbę.
Owinęłam Liczię kocem i przerzuciłam przez ramię.
Odeszłam od dziewczyny, schowałam się za skarpą.
Męczyło mnie jakieś nieprzyjemne przeczucie.   Położyłam delikatnie dziewczynę na ziemii i obróciłam się. Nałożyłam cięciwę na łuk.
Wśród gór rozległ dźwięk, który sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.
Helikopter.
Rzuciłam torbę obok bladej postaci i skoczyłam od tyłu na zielonowłosą.
-Co ty do cholery odwalasz?! Wezwałaś ich tutaj?!
Zacisnęłam jej ramiona na szyi.
-Nighhhh...! Puu... uc... ie...
Nie chciałam mieć jej na sumieniu.
Ale nie mogę zginąć.
Zeskoczyłam z niej i zgrabnie wylądowałam na ziemi.
Dziewczyna upadła na ziemię i zaczęła się krztusić.
Nałożyłam strzałę.
-Podnieś ręce do góry. - zaczęłam niczym policjant. -  Wstawaj.
Usłuchała mnie, chyba nadal przerażona tym, że prawie ją udusiłam.
Przybliżyłam się do niej, tak żeby widziała, że mogę ją zastrzelić.
Rozejrzałam się.
-Kiedy jest Ama... - zaczęłam, gdy zobaczyłam pędzącą ku mnie dziewczynę z tasakiem w ręku.
Puściłam cięciwę, modląc się w duchu bym nie chybiła.
Strzała odbiła się od skały i zrykoszetowała prosto w dłoń dziewczyny.
Ta zgięła się.  Znowu skoczyłam na nią i przewróciłam ją na plecy.
Wyrwałam jej nóż i przyłożyłam do jej oka.
-Teraz mnie posłuchaj. - wygięłam jej ręce do tyłu. - Znajdziesz John'a. Polecicie razem z tymi, których wezwałaś. Prawdopodobnie policja będzie chciała was przesłuchać.
-Mhmm. - mruknęła głośno, zezując na nóż przez jej okiem.
-Powiesz, że was porwałam jako zakładników. Rany Amadeusza zrobiłam ja, łapiesz?
-Tak. - powiedziała płaczliwie.
-Udawajcie, że nic o mnie nie wiecie. Nie próbuj się ruszać, albo strzelę.
Powoli zaczęłam się podnosić.
Obróciła się na plecy i rzuciła we mnie sztyletem.
Przebił mi lewe ramię.
-Ni...! - chciała krzyknąć, gdy przycisnęłam ją do ziemii.- Nie uwierzą nam! - krzyknęła.
Wstałam z niej z bólem i kopnęłam ją w twarz.
Zwinęła się i spróbowała rzucić innym nożem.
Wycelowałam z trudem napinając łuk.
Strzała przebiła jej łydkę i wyszła na wylot.
Tamta krzyknęła rozpaczliwie.
-To będzie dobry dowód. - powiedziałam zaciskając zęby z bólu. - Nie próbuj mnie szukać. Wydukaj im chociaż słowo, a  będziesz dalej żyła bez palców ani oczu. - uznałam, że groźba jest wystarczająca.
-Mhmmm - załkała cicho trzymając się za krwawiącą nogę.
Kopnęłam ją w brzuch i ruszyłam nie oglądając się.
Mam mało czasu, helikopter pewnie już wylądował.
Chciałam od razu pobiec pod skarpę, ale zobaczyłam mały, rudy kształt związany przy naszym dawnym ognisku.
Złapałam go i pobiegłam pod skarpę.
Wrzuciłam kota do torby i zamknęłam tak, że tylko łeb mu wystawał.
Złapałam Liczię pod pachę i rzuciłam drobną kulkę na ziemię.
Poczułam jak magia przenosi mnie gdzieś w przestrzeń.
Miałam tylko nadzieję, że John'owi nic nie jest.

<c.d. Amadeusz
Ładnie? :3>

31 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Merry odstawiała jakąś szopkę. Najpierw upadła sobie w śnieg, potem miała do mnie pretensje, że jej nie złapałem, a teraz udaje obrażoną. I weź tu zrozum kobietę. Ja jej pomagam, a ta chyba traci zdrowie psychiczne. Eh... Nagle coś usłyszałem w krzakach za mną. Odwróciłem się w tamtym kierunku, a prosto na mnie leciała zielonowłosa z tasakiem.
-Zostawiliście mnie samą na pastę losu!!! - Darła się jak szalona.
-John! Chodź tu szybko! - To Merry mnie wołała. I co teraz? Ruszyłem w kierunku białowłosej, ignorując tą wariatkę z nożem w ręku. -Tu jest Liczia. Ona żyje. - Dziewczyna wskazała na zawiniątko leżące w jej ramionach.
-A tam jest nasza koleżanka od zestawu noży ze stali nierdzewnej. - Wskazałem na biegnącą za mną postać.
-O to jesteśmy w komplecie. - Merry mruknęła, chyba nie do końca zadowolona z pojawienia się koleżanki Catie.
-Torpor!- Wycelowałem w kierunku pani z tasakiem. Zamarła w bezruchu. - No to mamy chwilę spokoju i ciszy dla Liczi. - Zwróciłem się do mojej koleżanki.
-Świetnie. Ta mała jest lodowata. Weźmy ją w pobliże ogniska.- Przenieśliśmy ją w pobliże ognia i ułożyliśmy na kocyku i kurtce Merry.
-Cóż wygląda blado... Ojć! I chyba ma złamaną rękę. - Zauważyłem.
-Jakiś ty spostrzegawczy Amadeuszu. - Dziewczyna ironicznie prychnęła. O co jej chodzi?
-Możemy coś z tym zrobić? - Zerknąłem bezradnie na otaczający nas śnieg. - Hmm... A może bym ją lekko podleczył? - Merry spojrzała na mnie sceptycznie.
-Ty lepiej nic nie rób... Ja się nią zajmę. Pomóż swojej zielonowłosej koleżance. - Wskazała na drugą dziewczynę, która zaczynała poruszać palcami.
-Jak chcesz Zosiu samosiu. - Wzruszyłem ramionami i ruszyłem w kierunku wariatki. - Ej, mogłabyś się uspokoić?! W ogóle masz jakieś imię?- Dziewczyna ruszyła na mnie z nożem. - Ogarnij się i schowaj ten tasak do swojego różowego plecaczka. Matkoo, skąd taka miła i normalna Catie zna taką  pokrzywioną wariatkę?
-Ale ja nie jestem wariatką. Tylko się zgrywam. - Zielonowłosa pokazała mi język i ruszyła w stronę Merry.
-Pokaż tą Liczię, nigdy w życiu jeszcze nie widziałam żadnej. - Obie mnie olały. Aha. Fajnie.
-Stefan, chodź stąd i tak nikt nas tu nie potrzebuje... - Obejrzałem się na ramię, ale rudego tam nie było. Zerknąłem w stronę ogniska. Stefek siedział na kolanach zielonowłosej. Świetnie, zdrajca. Ruszyłem dziarskim krokiem przed siebie. Po 20 minutach marszu, usłyszałem za sobą  jakiś dźwięk. Obejrzałem się za siebie. Nikogo nie było. Za to dookoła było całkowicie ciemno.
-Lux!- Oświetliłem sobie drogę, jednak moje ślady zostały już zasypane przez świeżą porcję śniegu.
-Cholera! Gdzie ja jestem? - Nie podobała mi się ta sytuacja...
[Merry?]

28 maja 2016

Od Merry c. d. Amadeusz

Rzeczywistość zaczęła się kształtować.
Usiadłam na zimnym śniegu obok swojego ciała. Czułam, że fizycznej mnie jest bardzo zimno i bardzo smutno.
Spojrzałam na siebie. Byłam mokra, a w niektórych miejscach moje ubranie było pokryte lodem.
Patrząc na zaschnięta krew wokół mojej zaciśniętej pięści, leżałam tu od dłuższego czasu.
Po chwili do małego ogniska podszedł John, tez był cały zmarznięty, ale jego ubrania były suche.
Zaśmiałam się w duchu, ciekawe jak je wysuszył, skoro nie żadnych na zmianę...


***
Otworzyłam powoli oczy.
-J-john. - wydukałam. - Zimno mi.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Obudziłaś się! Super. - wyszczerzył się. - To na pewno dzięki mnie. Zobacz co wyczarowałem. - wskazał drobny kocyk na moich udach. - To moje dzieło.
Chciałam się zaśmiać, ale w związku z tym, że bardzo szczekały mi zęby trochę mi nie wyszło.
- Gdzie zielonowłosa? - spytałam odrobinę zaciekawiona.
- Nie wiem. Szczerze mówiąc, to nawet za nią nieszczególnie tęsknie.
- Eeee... John?
-Tak, Merry? - spochmurniał nagle. - A może wolisz po prawdziwym imieniu, Ann?
- Naprawdę będziesz mi to teraz wytykał?  - zapytałam retorycznie.
-Tak - zrobił minę zaciekawionego dziecka.
Przewróciłam oczami.
- Pamiętasz tego Ghoula?
-Tego co mu wypłynął mózg? Fuj. Tak.
- Zabiłam go. A policja to policja. Zabójstwo to zabójstwo, nie?  Oczywiście można to uznać za zabójstwo w obronie własnej itd., ale po prostu nie chciało mi się przychodzić na rozprawę, wiec jakoś tak... mnie ścigają. - zakończyłam niezgrabnie.
-Ach... - powiedział zawiedzionym głosem, ale chyba mi nie uwierzył.
Po chwili znowu spochmurmiał.
-Za takie rzeczy nie ściga się ludzi, no chy...
-Ciii! - syknęłam. - Chyba ktoś nas obserwuje.
-Co? - spojrzał na mnie z powątpiewaniem. - Kto niby?
Przyłożyłam palec do ust i powoli wstałam.
Zaraz zdałam sobie sprawę, że jeśli naprawdę ktoś nas obserwuje, musi to wyglądać bardzo nienaturalnie.
Muszę jakoś zmienić strategię. Może...?
Obróciłam się wokół własnej i... runęłam jak długa na śnieg, pół metra od John.
Wszystko mnie zabolało, w moim zamyśle udało mu się mnie złapać...
-Ale to teraz nieważne - szepnęłam do siebie.
-Ach, jak mogłeś! - krzyknęłam na blondyna. - Nie tak obchodzi się z damą!
Odbiegłam od niego, dobrze udając obrażoną i schyliłam się za skarpą. Ktokolwiek to jest, czuję, że tu jego wzrok mnie nie dosięga.
Po chwili jednak zobaczyłam coś, co sprawiło, że przestała mnie nagle obchodzić policja.
Zdjęłam z siebie kurtkę ze smoczej skóry i owinęłam małą postać leżąca we śniegu.
-John! Chodź tu szybko! - Gdy tylko się pojawił się w moim polu widzenia dodałam - Tu jest Liczia. Ona żyje.

<c.d. Amadeusz
Dzięki za pomoc :* :)>

28 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Woda porwała nas z zawrotną siłą. Od razu zalała mi usta i nos. Zakrztusiłem się i próbowałem złapać oddech. Kiedy udało mi się to zrobić rozejrzałem się za pozostałymi. Jakiś metr ode mnie płynęła ruda kupka sierści.
-Stefan! - Rzuciłem się do kota. Objąłem go i ucieszyłem, że żyje mimo, że nie jest szczęśliwy z powodu zimnej wody, w jakiej się znalazł.  Woda osiadła i wsiąknęła w śnieg, który zalegał w dolinie. Wylądowałem na mokrej papce śniegopodobnego tworu. W oddali zauważyłem niedużą gałąź. Wziąłem ją i szepnąłem:
-Ignis!- Nic z tego. Drewno było mokre. Przydałoby się trochę światła i ciepła, by móc odnaleźć chociaż Merry. Ta stuknięta zielonowłosa, jakoś mało mnie obchodziła. Przez nią są same kłopoty. Nagle przypomniałem sobie pewne zaklęcie, które mogło mi wyjść, teraz kiedy aktywowałem kamień runiczny drugiego stopnia.
-Lux!- Na mojej dłoni ukazała się świetlista kula, która powoli się uniosła i gdy ruszyłem do przodu, ona podążała tuż przede mną. Rozglądałem się na prawo i lewo.
-Merry! - Krzyknąłem, ale nie za głośno, by znowu nie spowodować lawiny. Nagle mój bok przeszył ostry ból. To ta głupia rana. Muszę ją podleczyć, inaczej nie będę mógł pomóc mojej koleżance.
-Curatio!- Ból zelżał. Odetchnąłem z ulgą. Wędrowałem tak przez jakieś 20 minut, kiedy moim oczom ukazał się niewyraźny kształt leżący na rozmokłym śniegu. Podbiegłem tam. Zauważyłem białe włosy.
-Merry!!! Nic ci nie jest? Boli cię coś? - Przyklęknąłem przy niej i obejrzałem uważnie, czy nie widać, jakichś ran albo nienaturalnie wystających kości. Nic takiego nie było. Jednak dziewczyna była niepokojąco blada i miała sinawe usta. Poza tym zauważyłem, że mnie słyszy najprawdopodobniej przez słuchawki w uszach. Delikatnie je wyjąłem.
-Merry? Słyszysz mnie? - Białowłosa miała zamknięte oczy i wyglądała jak martwa. Przyłożyłem ucho do jej ust i skierowałem wzrok na klatkę piersiową. Na szczęście oddychała i wygląda na to,że po prostu spała. Musiałem jednak ją jakoś ogrzać, bo inaczej mogła zamarznąć tutaj na kość. Podniosłem ją. Mimo, że nie jestem jakoś specjalnie wysportowany, jej ciało było zadziwiająco lekkie. Świetlista kula leciała przede mną. Stawiałem ostrożnie kroki, by się nie obudziła. Nie chciałem jej przerywać snu. Nieopodal widniał niewielki zagajnik. Ruszyłem żwawszym krokiem w tamtą stronę. Stefan dzielnie kroczył u mojego boku mimo, że chyba się obraził na mnie, że nie może siedzieć jak zawsze na moim ramieniu. Na miejscu znalazłem skupisko miękkiego mchu, na którym ułożyłem zmarzniętą Merry. 
-Hmm... Czym tu by ją przykryć? - Zastanowiłem się na głos i spojrzałem na swoje odzienie. Nie mogę zdjąć tego co mam na sobie, ponieważ jest to wilgotne i tylko pogorszyłoby to sprawę. Może spróbuję wyczarować koc? To chyba nie powinno być trudne. Skupiłem się i wyobraziłem sobie bardzo wyraźnie gruby koc.
-Stratum!- U moich stóp pojawił się koc. A raczej kocyk dla małego dziecka. Był malutki. Dobra. Lepsze to niż nic. Okryłem jako tako Merry moim tworem, a potem ruszyłem po chrust na ognisko. Znalazłem kilka suchych badyli i dorzuciłem do tego trochę uschniętego mchu.
-Ignis!- Mruknąłem i mały stosik zajął się ogniem. Od razu zrobiło się cieplej. Usiadłem obok Merry. Stefek wskoczył mi na kolana i zwinął się w kłębek. Spojrzałem na twarz mojej towarzyszki. Zaczęła marszczyć brwi i powoli uchylać powieki.
-Merry? - Spytałem z nadzieją, że się obudzi.
[Merry?
Jak  Ci się podoba wersja Amadeusz-bohater ? :P Trochę nieudolnie ratuje, ale zamiary ma dobre.
Przepraszam, że poszłam spać, miałem zamiar chociaż przeczytać to przed spaniem, ale byłam wykończona. Siła wyższa  xd]

27 maja 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Płomienie trzaskały cicho.
Nigdy nie lubiłam ognia. Bałam się kiedyś ognia i ciemności.
Bałam się tego, co się ze mną dzieje, gdy to mój instynkt przejmuje nade mną kontrolę.
Czy wtedy to też ja?!
-Gdzie jest Stefan?! - pytanie wdarło się do mojej świadomości.
Odpowiedziałam coś automatycznie i położyłam go siłą.
Ciekawe, czy on dba o cokolwiek oprócz tego kota i swojego tyłka. Egoista.
Nie pomyśli o innych. A utknęliśmy tu razem. Musimy sobie poradzić. Trzeba spoważnieć.
Musimy, muszą nauczyć się myśleć.
-...!?
-...!
Jeśli nadal będą krzyczeć to ten bardzo ciekawy śnieg spadnie nam na głowy.
Boję się ognia.
-... Merry?
Moja głowa powoli obróciła się w jego stronę.
-To tylko Twoja wina! Głupia jesteś czy co?!
Miałam wrażenie, że jestem w jakimś dziwnym śnie.
Zabij, albo zostań zabitym.
-...Merry?! Rusz się!
Odgłos który usłyszałam uświadomił mi, że nie pora na tragizowanie czy strach.
Zamknęłam oczy, mimo krzyków John'a.
Skupiłam się.
Kilka sekund przed ogromną lawiną, uniosła się przed nami ogromna ściana ognia.
Śnieg zasyczał głośno, niczym wkurzony smok, który zaraz skoczy i cię zabije.
Mój plan nie był do końca przemyślany.
Stopiony śnieg przeleciał na wytworzonej parze i zalał dolinę.
Woda podmyła mnie i błagałam jedynie, żeby nie zepchnęło mnie z góry.
-Nighhhh..! - chciałam krzyknąć, ale woda zalała mi usta.
Poczułam, że nie mam powietrza. Nowo stworzone poparzenia aż zabolały od letniej wody.
Wypłynęłam na wierzch. Zabójczy żywioł rozpłynął się po dolinie. Wraz z innymi.
-G-gdzie jestem? Co dzieje się z innymi?- chciałam siebie zapytać.
-Z resztą, kogo oni obchodzą?! Czy oni, by mi pomogli?! Nawet nie potrafili przytrzymać liny, kiedy chciałam nas uratować... Czemu teraz ja mam im pomóc?! Pomogłam im obu. Ona nigdy w życiu nie wygrzebała się z tych kamieni i lodu. Zamarzłaby albo musiałaby odciąć sobie nogę zębami.
A John? - zapytał cicho głosik w mojej głowie.
-Wykrwawiłby się.
Czemu byli w takiej sytuacji?
-Przeze mnie.
Może lepiej im będzie, gdy nie będziesz im pomagać?
-Zapewne tak... - szepnęłam i położyłam się na ziemii.
Wyjęłam słuchawki i mój telefon i położyłam się w śniegu.
Byłam tak zmęczona.
Włączyłam mój własny utwór i usnęłam.

<c.d. Amadeusz
Cześć Kasiu, jestem Karina :')
Sorry, że tak dramatycznie, ale jakoś tak wyszło :')
Pozwalam się uratować :)
A propo poszukiwań Merry, głównie chodzi o kradzieże magicznych artefaktów,
zabójstwo Ghoula i kilka innych rzeczy do których przyznam się innym razem :)))
PS
Szybka reakcja, co? :D Czytałam wraz z pisaniem :))
PS2
Co do schodzenia z góry - dziękuję :)
(Wiem, że zapewne przeczytasz to dopiero rano, ale jestem zawiedziona ze poszłaś spać :P)
>

27 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Leciałem na łeb na szyję razem z masą śniegu. Czułem się jak gigantyczny bałwan. Mam tylko nadzieję, że Merry nic nie jest i przy okazji, że sam też jakoś to przeżyję. Poczułem jakiś tępy ból w boku. Jednak niska temperatura obniżyła mój próg odczuwalności bólu. W końcu się zatrzymałem. Zaraz. Czegoś mi brakuje. Gdzie jest Stefan?
-Stghhen! - Próbowałem go zawołać, ale ledwo oddychałem przez zalegający na mnie śnieg, poza tym moje usta chyba zamarzły i odmówiły posłuszeństwa. Poruszyłem ociężale rękoma, ale nie dużo mi to dało, jedynie trochę świeżego i bardzo mroźnego powietrza. Nagle ujrzałem jakiś cień nad sobą. To chyba anioł  po mnie przyszedł. Tak, ja umarłem po prostu i teraz ten białowłosy anioł otoczony przez promienie słońca zabierze mnie do raju. Jednak do mojego wybawcy dołączyła jakaś zielona plama. Ooo, chyba jednak żyję, bo wydaje mi się, że ta zielona plama to koleżanka Catie, nawet słyszę jej piskliwy, drażniący głos.
-John! - Białowłosa postać zaczęła coś do mnie mówić. Jaki John? Kto to? - Amadeusz! Żyjesz? - To o mnie chodzi. Zmrużyłem oczy i dostrzegłem, że tym aniołem jest Merry. No ładnie. Czyli albo wszyscy żyjemy,albo wszyscy jesteśmy martwi... Świetnie, lepiej być nie mogło. Tylko gdzie Stefan?
-Gdzhe jehst Stghen?- Wymamrotałem.
-Stefan?- Merry spojrzała na mnie zdziwiona, po czym jej wzrok padł na coś poniżej mojej głowy. Spojrzała na mnie z lekkim przestrachem w oczach. - John... Jakby ci tu powiedzieć. Trochę krwawisz.
-Cho? - Powędrowałem wzrokiem za jej spojrzeniem. Cały śnieg wokół mojego prawego boku był czerwony. -Czhy to mohja khrwe?- Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Podparłem się na ramieniu Merry i powoli podniosłem. W moim boku tkwił wbity tasak.
-Wow! To przecież mój tasak! - Odezwała się zielonowłosa, a mi zakręciło się w głowie.
-John, tylko spokojnie zaraz cię opatrzę, tylko nie mdle...- Słowa Merry zlały się w szum, oczy zaszły mi mgłą i poczułem jedynie jak znowu znajduję się na ziemi. Otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność.
***
Do moich uszu dolatywał odgłos trzeszczącego ognia i szept. Następnie poczułem ciepło promieniujące, gdzieś nieopodal mnie i zapach palonego drewna. Otworzyłem oczy. Moja głowa pulsowała tępym bólem przez co z początku nic nie mogłem dostrzec. Po chwili ukazało mi się ognisko, dziewczyny, które siedziały obok i mrok dookoła nas. Zerwałem się natychmiast.
-Gdzie jest Stefan?! - Poczułem okropny ból w boku i od razu się skuliłem.
-Spokojnie. Stefek leży tuż obok ciebie i nic mu nie jest. A ty nie powinieneś się ruszać, bo pogorszysz swój stan.- Merry odezwała się cicho i delikatnie zmusiła mnie, bym się znowu położył.
-Przecież mogę się zaraz wyleczyć. - Odparłem i znowu usiadłem. Zignorowałem ból i zacząłem przygotowywać się do zaklęcia. 
-Spokojnie panie mdlejący. I tak jest noc, więc nigdzie się stąd nie ruszymy. - Odparła zielonowłosa, której tasak jeszcze niedawno tkwił w moim ciele.
-To wszystko twoja wina i tych twoich chorych narzędzi! - Wycelowałem w nią palec. Oburzona nadęła usta. - Taaak?! A kto nas teleportował na szczyt jakiejś cholernej góry?! Pan magik we własnej osobie!
-Próbowałem nas tylko uratować przed tym całym cyrkiem, który miał miejsce na dole! 
-A kto spowodował ten cyrk?! Ty! - Wskazała na Merry. Dziewczyna nie odezwała się. Siedziała zamyślona i patrzyła w płomienie ogniska.
-Właśnie. Merry wyjaśnisz nam może wreszcie o co chodziło z tą obławą policyjną? Dlaczego nas chcieli zatrzymać? - Zerknąłem na nią i poprawiłem swoją pozycję.
[Merry? Bardzo ciekawe rozwiązanie z tym schodzeniem ze szczytu! :D Amadeusz nie mógł być martwy, ale nie chciał być też zabity przez Merry, więc trochę tak go poturbowało. 
Możesz mi mówić po prostu Kasia ( tak mam na imię i myślę, że będzie to najlepsze rozwiązanie).
PS Też czasami czytam opowiadania, jak ktoś pisze xd]

27 maja 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

-Yyy... - Próbowałam coś z siebie wykrztusić -...Że co?
Rozejrzałam się. Wokół tylko szczyty i... chmury.
-Gdzie możemy teraz być? Może uda nam się ustalić na jakiej wysokości jesteśmy, z której z góry musimy zejść, może pamiętam jakąś optymalną trasę dla początkujących... - zaczęłam myśleć gorączkowo.
-A ciśnienie?! - zaczęłam naprawdę panikować. Nie damy rady tu przeżyć! 
- Spokojnie! - krzyknął John, chyba przerażony moją reakcją.
-Jak mam do cholery być spokojna?! - wydarłam się. - Mamy niewiele czasu. Nasze organizmy nie są przyzwyczajone do tak niskiej temperatury, a dopiero do ciśnienia! A ty mówisz mi żebym była spokojna?!
-Merry. - Amadeusz się odezwał. - Byłem już nie raz w większych opałach. Damy radę.
Spojrzałam na niego chłodno.
-Jakie mamy rzeczy? - spytałam. - Czy ktoś oprócz mnie ma swoją torbę?
-Ja. - odezwała się zielonowłosa. - Potrzebuje ktoś broni?
Pogrzebała w plecaku i wyjęła sztylet, drugi tasak, nóż kuchenny i małą siekierkę.
-To chcecie? Mam tego jeszcze trochę. - spojrzała na nas z łagodnym uśmiechem.
Nie wiedziałam czy dreszczy dostałam z zimna czy przez nią.
-Dobrze. Mamy broń. -Otworzyłam torbę. - Co my tu mamy?
Kilka ubrań, kompas, zegarek wodoodporny, zapalniczkę z wiecznym ogniem, mały laptop i kable pozwalają podłączyć się do wszystkiego. Mnóstwo drutów, ołówek, notes, słuchawki, bardzo długa lina, łuk, kołczan, telefon, kawałek jakiejś deski, scyzoryk, do połowy zjedzone ciastka...
-Może lina? - Zaczęłam mruczeć pod nosem. - Moglibyśmy schodzić jak alpiniści...
-Eee... Merry?
-Tak?
-Trochę tu zimno i wiesz... - blondyn zaśmiał się słabo.
Rzuciłam w niego moimi ciuchami. Sama wyjęłam swoją kurtkę ze skóry smoka. Momentalnie pożałowałam że nie mam więcej ciepłych ubrań.
Zawiązałam sobie linę w pasie jak profesjonalistka. Bywało się ze smokami.
-Trzymajcie mnie. - Zrobiłam krok w przód. - To bardzo zły pomysł. - nagle przyszło mi do głowy.
Postawiłam nieostrożnie kolejny krok, będąc pewną, że spadek zaczyna się dopiero za kilka metrów.
-Nie, nie, nieeeeeeeeeeeeeeee! - zaczęłam krzyczeć gdy warstwa śniegu pode mną rozstąpiła się i okazało się, że właśnie wpadłam do jakiejś lodowej zjeżdżalni.
-No way! - krzyknęłam gdy poczułam, że lina za mną wisi swobodnie.
Krzyknęłam  po raz drugi, tym razem głośniej, bo zobaczyłam coś co zaparło mi dech w piersiach.
Wokół prześliczne chmury, ośnieżone szczyty, śnieg błyszczący się w słońcu. Przede mną rozciągała się ogromna dolina. Tylko, że przed nią było jeszcze tak z dwadzieścia metrów spadku swobodnego.
-Nienawidzę fizyki! - krzyknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że według pośpiesznych obliczeń nie mam szansy na przeżycie.
-Aaaaaaa! - Usłyszałam krzyk za sobą. Odwróciłam się, by zobaczyć ogromną różową kulę ze śniegiem pędzącą ku mnie.
Gdy spojrzałam do przodu zrozumiałam, że pędzę tak szybko...
Dobra, nie chcę wiedzieć.
Zamknęłam oczy, skuliłam się, nie ważne, że tak jest szybciej. Nie chcę stracić ręki.
Przeklinałam a gdy skończyły mi się przekleństwa, nie wiedziałam już naprawdę takie słowa istnieją, czy to ja je wymyślam.
Po kilku sekundach uderzyłam mocno w jakąś kupę śniegu.
Ból nie przyszedł.
-Umarłam? - zapytałam i zaśmiałam się zadowolona, że jednak nie w ten sposób.
Po chwili do doliny spadły jeszcze dwa kształty.
Miałam nadzieję, że jeśli któreś jest ranne, przyjdzie im do głowy, że nie mogą się nigdzie ruszać.
-Ale w sumie to lepiej im o tym powiedzieć. - Otworzyłam usta, gdy nagle uświadomiłam sobie, że możliwe, że przed lawiną od samego czubka góry trudno byłoby uciec.
Wyjęłam łuk, napisałam na kartkach szybkie wiadomości i wystrzeliłam tak na dwa metry od każdego.
Dziewczyna zamachała moją strzałą, o wyjątkowych, czerwonych lotkach.
Żyje, prawdopodobnie nic jej nie jest.
Spojrzałam w stronę miejsca gdzie spadł John.
Albo nie zauważył strzały, albo...
-Lepiej to sprawdzić... - założyłam torbę na ramię i zaczęłam wygrzebywać się z śniegu.
Zabiję go, jeśli jest żywy.

<c.d. Amadeusz 
Nie chciałam, żebyśmy przez następne kilka opowiadań schodziły jak alpinistki :)
Ech, mówić Ci Gabrielle, John czy małatymbarkocholiczka?  XD

PS
Znowu zapomniałam wspomnieć sobie w myślach czemu mnie szukają :P
PS2
Muszę Ci się do czegoś przyznać, mniej więcej od połowy Tw opowiadania... czytałam je kiedy je pisałaś :))))))
>

26 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE?! Czemu to wszystko wygląda jak jakaś obława policyjna? Dlaczego ta zielonowłosa dziewczyna ciągle żuje gumę i klei się do mnie w sensie dosłownym i tym przenośnym? I najważniejsze dlaczego Merry właśnie rzuciła mi kamień runiczny? Chwila, chwila. To jest kamień runiczny drugiego stopnia, który dostałem od mojego ojczulka! W dodatku się świeci i promieniuje niesamowitą energią, co oznacza, że mogę go aktywować! Nagle dziewczyna, odczepiła się od mojego ramienia i wyjęła z plecaka nóż, albo może raczej tasak. Odsunąłem się od niej na drugi koniec małej kanapy samochodowej. Ona była chyba wariatką.
-Pora na coś szalonego. - Teraz to Merry z pełną powagą wypowiedziała słowa,które wskazywałyby stan psychiczny nadający się do leczenia w ośrodku zamkniętym dla obłąkanych. Gwałtownie zahamowała, obracając przy tym samochód o 180 stopni.
-Wyskakujemy! - Już otwierała drzwi, kiedy chwyciłem ją mocno w nadgarstku.
-Czekaj! Chcesz zrobić coś naprawdę szalonego? - Chyba zwariowałem razem z nimi.- Wiesz co to jest? - Wskazałem na kamień, który grzał moją dłoń.
-Jakiś magiczny kamyk. I co z tego? Co nim możesz zrobić skoro ledwo co potrafisz?- Dziewczyna była chyba bardzo zdenerwowana i plotła głupoty. Gdyby nie zaistniała sytuacja poczułbym się urażony za tą niską ocenę moich umiejętności. Głęboko westchnąłem.
-Ludzie! Nie mamy czasu na pogaduszki! Oni zaraz nas zabiją! - Tym razem odezwała się spanikowana zielonowłosa panienka.
-Zamknij się! - Podniosłem głos. - Merry! To jest kamień runiczny, który mogę zaraz aktywować, co spowoduje, że moja moc się zwiększy, a przez pierwsze godziny od aktywacji będę naprawdę dużo silniejszy niż zwykle. Mogę nam pomóc! - Zwróciłem się do mojej białowłosej koleżanki. Dziewczyna spojrzała na mnie z miną wyrażającą silną wątpliwość co do słuszności moich słów.
-Eee... Jakoś tak ... Nie jeste...
-Ann Oxygen! Proszę natychmiast opuścić pojazd i poddać się!- Odezwali się Ci z góry.
-Dobra, aktywuj go szybko i uczyń jakiś cud, który nas stąd zabierze! - Merry zerknęła nerwowo w stronę helikoptera. Wiedziałem, że traktuje mnie jako bohatera.
-Ale proszę cię! Nie zabij nas swoimi "umiejętnościami". - Te słowa mi się już mniej podobały.
-Postaram się. - Mruknąłem obrażony. Zabrałem się do roboty. Ułożyłem kamień na płask, na mojej dłoni. Palcem wskazującym drugiej ręki narysowałem gwiazdę wokół kamienia, która była symbolem naszej rodziny. Zarys po chwili przybrał intensywną barwę świecącego szmaragdu. Poczułem jak potężna energia zaczyna napływać do mojego ciała.
-Activation! - Szepnąłem, a moc przeniknęła każdą komórkę w moim organizmie. Po kamieniu runicznym został jedynie pył.
-Co teraz? Szybciej, bo czas nam się kończy! - Merry powoli traciła cierpliwość.
-Mogę nas teleportować w góry. - Zaproponowałem. Czułem, że jestem w stanie tego dokonać.
-Na pewno? - Zielonowłosa spojrzała się na mnie jak na wariata. - A co z moim samochodem?! Ma tu zostać?
-No przepraszam, ale 3 osoby i kot to już i tak spore przeciążenie. Nie ma mowy o samochodzie. Zbyt duże ryzyko, że coś może się komuś stać. - Zacząłem się powoli skupiać.
-A co może się stać? - Zapytała koleżanka Catie. Jednak jej pytanie pozostawiłem bez odpowiedzi. 
- Dotknijcie mnie! -Poczułem dotyk dwóch dłoni na swoich ramionach. Na barku wiernie siedział Stefek. Wyobrażałem sobie szczyty gór, które ostatnio widziałem na spacerze w lesie. Myślę, że tam nikt nie będzie nas szukał.
-Teleportation! - Krzyknąłem i poczułem świst powietrza. Po chwili otworzyłem oczy. Staliśmy we trójkę na szczycie jakiejś olbrzymiej góry. Było strasznie wysoko, zimno i stromo. Ledwo utrzymywałem równowagę. 
-AAA! Ja mam lęk wysokości! - Zielonowłosa przykleiła się do mnie z powrotem ze łzami w oczach.
-Dzięki Amadeusz! Przynajmniej wszyscy żyją i nikt nas tu z pewnością nie znajdzie, ale jak stąd zejdziemy? - Merry nie wyglądała na zadowoloną. Stefan głośno miauczał. 
-Coś się wymyśli, co nie? - Uśmiechnąłem się niepewnie.
[Merry? Sorry, jeśli pokrzyżowałam w jakiś sposób twoje plany, ale ważne, że uciekliśmy, prawda?
PS.
Też zauważyłam, że lepiej piszesz, tzn. masz więcej opisu, dzięki czemu Twoje opowiadania nie są chaotyczne, jak wcześniej. Przepraszam, ale czasami miałam problemy, żeby się połapać w akcji :P ]

25 maja 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

Po tym jak trzeci środek transportu został zniszczony w "niewyjaśnionych okolicznych", Catie skończyły się pomysły.
Ostatecznie uznała, że ma znajomą która mieszka niedaleko, która na pewno nas podwiezie do miejsca z którego będziemy się wspinać.
-Ostrzegam, - zaczęła Catie - ona nie jest do końca normalna...
Spojrzałam na nią z krzywym uśmiechem.
-Nie znam normalnych ludzi.
Popatrzyła na mnie dziwnie.
-Jak sądzisz.
-To co, jedziemy? -zapytałam retorycznie moją kuzynkę. - Amadeusz! Zbieramy się!
Po chwili do pokoju wszedł blondyn.
-Tak? Gdzie jedziemy?
-Na górę - uśmiechnęłam się szeroko, bo mimo przerażającej perspektywy wchodzenia na górę to co czekało na mnie w Mieście było o wiele gorsze.
Szczerze mówiąc wolałabym już być na górze.
-Idę zebrać rzeczy. - powiedział John i wyszedł z pokoju.
Gdy tylko jego kroki ucichły zamknęłam drzwi.
-Catie?
-Tak?
-Muszę Ci coś powiedzieć. - westchnęłam.
-Ja Tobie też. - spojrzała na mnie smutno. - Oni zaraz tu będą.

***
Siedziałam za kierownicą nawet w bardzo trudnych warunkach, ale jeszcze nigdy nie byłam tak nieskupiona drodze.
Z tyłu siedziała zielonowłosa koleżanka Catie.
Była cała ubrana na różowo i co dziesięć sekund wypuszczała z buzi ogromnego, lepiącego się balona.
Nawet na twarzy miałam już kawałki gumy balonowej.
Dziewczyna była cały czas przyklejona do John'a, nie wiem czy to z powodu tej gumy, ale strasznie mnie to złościło.
Na dodatek rzecz jasna doczepiła się do moich ciuchów, jakby nic innego jej nie interesowało.
Miałam ogromną ochotę rzucić jej jakąś ripostę, ale moja głowa była bardziej zajęta pościgiem, który bardzo szybko się do nas zbliżał.
Ale nie wiedziałam, że jest aż tak blisko. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero gdy usłyszałam głos z turkotem skrzydeł helikoptera.
-Ann Oxygen! Proszę natychmiast zatrzymać pojazd i wysiąść z rękami do góry.
Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy i próbując trzymać kierownicę prosto.
Czerwień, którą zobaczyłam przez powiekę, oznajmiła mi, że reflektory są skierowane na moją twarz.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na tylne siedzenia.
Dziewczyna w różowym wyglądała jakby miała zwymiotować.
John patrzył na mnie z przerażeniem.
-M-merry? O co im chodzi? Masz złą bliźniaczkę? - zaśmiał się słabo.
-Nie. Przepraszam, John. Okłamałam Cię tro...
-Ann Oxygen! - przerwał nam głos z góry - Masz pięć minut, by się poddać i oddać w ręce sprawiedliwości.
-Niemiło. Jesteśmy otoczeni. Mamy mało czasu...
-Co?! Merry! Masz mi natychmiast wszystko opowiedzieć.
-Nie tylko Ty masz sekrety. - prychnęłam i rzuciłam w niego świecącym kamieniem, który znalazła Catie tuz przed naszym wyjściem.
Szczerze nie wiedziałam do czego, ale zaskoczona mina blondyna uświadomiła mi ,że wygrałam te dyskusję.
-No dobra, ale co do cholery teraz robimy?! - zapytała zielonowłosa wyjmując niepokojąco wyglądający nóż ze swojego plecaka.
Nie uśmiechnęłam się.
-Pora na coś szalonego.

<c.d.  Amadeusz
Chciałam Ci odpisać jak najszybciej, żebyś mogła się zrekompensować :)
;)))) :3
PS
Nie wiem jak Ty, ale ja myślę, że poprawiam się w pisaniu :3 >

23 maja 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Miałem serdecznie dość tych wszystkich dyskusji na temat tego jakie są Czarownice, jaki jest mój ród, czemu tak bardzo mam przechlapane jako męski członek tego gatunku i czy umiem jakieś fajne magiczne sztuczki. A co ja jestem?! Magik w cyrku?! Nie... Dlatego też teraz spaceruję sobie ze Stefanem na ramieniu po otaczającym dom Catie lesie. W oddali wyłaniają się niewyraźne szczyty gór, które są celem naszej podróży. Może byśmy byli już w połowie drogi tam, gdyby nie mój wrodzony pech. Dzięki temu próbując zmienić kolor tego głupiego forda, jakimś cudem ten sam głupi ford wyleciał w powietrze. No dobra, może i faktycznie trochę pomyliłem zaklęcia... Ale to i tak nie musiało się tak skończyć. Nagle na ścieżce, po której się poruszałem wolnym krokiem dostrzegłem całkiem ładnego i świeżego ... pstrąga! Co tu robi do cholery ryba? Chyba nigdzie dookoła nie ma żadnego potoku, ani nic z tych rzeczy? Zresztą co za różnica. Wreszcie mam odrobinę szczęścia.
-Stefek patrz jaki ładny obiad dla ciebie znalazłem! - Zerknąłem na moje ramię, ale tego rudzielca tam nie było. - Stefanie! Gdzieś ty się zapodział? - Powoli się schyliłem po pstrąga i wyciągnąłem ku niemu dłoń, na którą skapnęło coś wilgotnego i lekko śmierdzącego zdechłą rybą. Po chwili do moich uszu dotarł niski charkot.
-Co do cho....- Moje słowa zagłuszył ryk ... niedźwiedzia. Tak... To tyle jeśli chodzi o moje szczęście.
-AAAAA!!!- Zabrałem rybę, przycisnąłem do piersi i pognałem w przeciwnym do miśka kierunku. Myśl, myśl, myśl. Już wiem! Przecież umiem czarować! W myślach walnąłem się w czoło. Geniusz po prostu... No nieważne. Co by tu zrobić?
-Ignis! - Wydarłem się i wycelowałem na ślepo. Zerknąłem za siebie. Niedźwiedź był cały i zdrowy i coraz bliżej mnie. Natomiast drzewo przede mną zwaliło się na ziemię z wielkim hukiem.
-Cholera! - Zdążyłem tylko tyle powiedzieć, kiedy wylądowałem na twarzy, potykając się o zwalony pień.
Zaryłem w ziemię nosem i poczułem smak ziemi zmieszany z krwią w ustach. Chyba zaczęła działać adrenalina, gdyż błyskawicznie przekręciłem się na plecy i zdążyłem zauważyć, jak misiu staje na dwóch łapach.
-John! Co się dzieje?! - Gdzieś w oddali usłyszałem głos Merry. Co robić?
-Torpor!- Niedźwiedź zamarł w bezruchu. Niestety taki stan rzeczy nie potrwa zbyt długo. Nadal kurczowo ściskałem pstrąga. No jasne! Jak tylko misiek się ocknie rzucę tą rybcię, gdzieś daleko i futrzasty da mi spokój. Zaklęcie przestawało działać, czarny nos intensywnie wąchał. Zwierzę wydało groźny pomruk i opadło na cztery łapy. W tym momencie się zamachnąłem i rzuciłem rybę daleko przed siebie.
-Aport misiu! - Uśmiechnąłem się do odbiegającego niedźwiedzia. W tym momencie na miejsce dotarła Merry z Catie. Obok nich kręcił się Stefek.
-Jak ty wyglądasz? Co ci się stało? - Merry śmiesznie marszczyła brwi w zdumieniu. - Już się bałam, że znowu nie będziemy mieć samochodu.
-Spokojnie, tylko uciekałem przed niedźwiedziem i zamiast trafić w niego, trafiłem w drzewo, które upadając narobiło tyle hałasu, potknąłem się o nie i wylądowałem na twarzy, a potem pozbyłem się niedźwiedzia bawiąc się z nim w aport. A to wszystko przez pstrąga, którego znalazłem w lesie. - Zacząłem się śmiać, bo to co właśnie powiedziałem brzmiało wybitnie nienormalnie. Dziewczyny patrzyły się na mnie z politowaniem i troską.
- Nie uderzyłeś się czasami w głowę? - Spytała Catie.
-Nie wydaje mi się. - Odpowiedziałem ledwo hamując śmiech.
[Merry? Wreszcie udało mi się coś napisać! ]