Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

27 marca 2016

Od Phantom'a c.d. Williama

Zamarłem. Po prostu z głowy Willa zaczęła sączyć się smużka krwi, jego oczy stały się matowe i odwróciły się białkami do przodu, a nogi zgięły się w połowie i pozwoliły ciału wolno opaść na zieloną trawę. Stłumiła nawet łoskot.
- ....? - spojrzałem na czerwoną plamę, która poczęła się malować wokół jego głowy.
- Tak...!!! - ten, który zakopywał Willa wydał z siebie okrzyk radości. - A więc jednak dało się to zabić. - splunął w stronę ciała. Martwego ciała. Mojego Willa. - W takim wypadku.. - uśmiechnął się złowieszczo - Nikt z was nie będzie już potrzebny! - krzyknął i tym samym zastrzelił jednego ze swoich ziomków stojących za nim, a potem drugiego, zupełnie z zaskoczenia - Teraz tylko wy i artefakt jest mój! - wycelował w Merry.
- Chyba cię pojebało! - wyciągnęła swój pistolet i wycelowała w niego, po czym zaczęła się strzelanka.
Niby byłem jej świadomy, ale czułem jakby zupełnie mnie to nie dotyczyło. Opadłem tylko na kolana i z pustym wzrokiem zacząłem wpatrywać się w pustą skorupkę, która została po Willu. W sumie wyglądał jakby spał. Pomijając obecność ogromnej dziury w tyle jego głowy. W końcu zacząłem cicho przemieszczać się w jego stronę, czołgając się wręcz. Nie miałem siły wstać, a chciałem go dotknąć. I faktycznie. Choć był jeszcze ciepły, a jego krew wręcz gorąca, to stawał się coraz bardziej blady i lodowaty.
- Zdychaj! - usłyszałem dziewczęcy okrzyk za sobą i łoskot ciała upadającego na skały - Sory Phan! - nagle obok mnie pojawił się pistolet i roześmiana twarz - Ale niestety muszę cię skasować...!!
- Nie widzisz... - poderwałem się w mgnieniu oka i uderzyłem przed siebie - ...że nie mam teraz dla ciebie czasu? - choć w sumie uderzałem na oślep, trafiłem jednym palcem idealnie w oko Merry. Zawyła, odskoczyła i przycisnęła dłoń do krwawiącego oczodołu. Spojrzałem dość obojętnie na to co się stało, ale po sekundzie pod wpływem widoku krwi zaczęła wydzielać się we mnie adrenalina, która sprawiła, że nagle otrzeźwiałem.
Will nie żył. To koniec. Niby byłem świadom tego, że to może kiedyś się stać, ale jak się nad tym zastanowić...
- Ty skurwysynu..! - wygrzebała swoją broń z błota - Giń! - wystartowałem z miejsca w którym stałem, skoczyłem w górę i zmieniłem się w yako. Zadarła głowę próbując gorączkowo wycelować we mnie drżącymi rękoma, ale ból związany ze stratą oka i pot napływający jej do zdrowego spowodował, że oddany strzał padł bardzo daleko ode mnie. Opadłem na nią zgrabnie zwalając ją z nóg i zatopiłem kły w jej szyi. Przez chwilę jeszcze wiła się i wrzeszczała, ale to naprawdę moment. Potem, gdy już przestała się ruszać, odskoczyłem i przybrałem ponownie ludzką formę. Upadłem na kolana i skuliłem się, cały we krwi. William nie żył. Po raz pierwszy od bardzo dawna w moich oczach pojawiły się łzy.
Znowu zostałem sam.
Samiutki.
- Zostaliśmy tylko my dwoje. - usłyszałem podsumowanie, które szczerze powiedziawszy mnie gówno obchodziło - Dlatego daj się zabić.
- C-co..? - zacząłem się trząść niekontrolowanie - C-co powiedziałaś? Że mam dać się zabić...? - wstałem nadal drżąc, tym razem jednak zarówno z bólu i przerażenia jak ze śmiechu - Ja..? - odwróciłem się do poważnej Seion. - Pojebało cię w tej chwili?! - wrzasnąłem.
- William umarł. Ale tak nie musi być. - spojrzałem na nią pytająco - Artefakt jest mi potrzebny do pewnej rzeczy. Mam życzenie, które chcę spełnić za wszelką cenę.
- Hę.. ? - uśmiechnąłem się i wskazałem na siebie. - Myślisz, że mnie to cokolwiek obchodzi?
- Nie jestem taka jak wy. - Seion spojrzała na mnie chłodno - Ja nie przyszłam prosić tutaj o nic dla siebie. To coś na czym skorzystamy my wszyscy.
- Tak, no to jak ono brzmi...? - krew Merry  ściekła mi z twarzy do ust, więc natychmiast ją wyplułem.
- Cofnę czas. - uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd ją zobaczyłem - I sprawię, że ludzie nigdy nie odnajdą Levrii.
- ....? - spojrzałem na nią pytająco.
- Nie rozumiesz? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej i otworzyła ramiona - Sprawię, że to wszystko nigdy nie będzie mieć miejsca. Ludzie nie wdadzą się w wojnę z elfami. Nikt nie zginie. Rodziny nie zostaną rozdzielone, a ludzie nie zostaną na wieczność uwięzieni przez klątwę. Pradawni nie zostaną wytępieni. Miasto nigdy nie powstanie. Wszystkie dzieci, które zostały oddzielone od rodziców, wszyscy ludzie i nieludzie którzy zginęli: to nigdy się nie zdarzy.
- ....? - dalej nie rozumiałem. Nie byłem w stanie pojąć skali tego życzenia.
Gdy ludzie trafili do Levrii rozpętali piekło. Palili całe wioski, a potem rozpoczęli masowe prześladowania. Nie chciałem myśleć o tym ile ich zginęło. A potem klątwa. Młodzi ludzie przyjechali do Miasta w poszukiwaniu pracy, zostawiając na jakiś czas swoje rodziny. Ale już nigdy nie wrócili, ponieważ klątwa została rzucona. Skala mordu i nienawiści, którą spowodowało wejście człowieka do Levrii była zbyt duża, bym był w stanie je sobie wyobrazić.
A ona chce wszystkich uratować.
- To wszystko co się przed chwilą stało.. - jej głos drżał - ..nie będzie miało miejsca. William przeżyje. Więc... - uśmiechnęła się podenerwowana - ..pozwól mi cię zabić, żebym mogła spełnić moje życzenie.
- .... - dalej milczałem. Miałem wrażenie, że mój mózg zawiesił mi się dawno temu. - Nie. - odrzekłem, a ona spojrzała na mnie zaskoczona - Nie chcę, aby to życzenie się spełniło.
- C-co..? - cofnęła się - Jak to nie chcesz...
- Jeśli ludzie nigdy nie znajdą Levrii.. - spojrzałem na nią - ..tak naprawdę nigdy nie poznam Willa.
- ...? - teraz to ona wpatrywała się we mnie, jakbym wygadywał farmazony.
- Willa spotkałem dlatego, że przybył do Levrii po pracę, jak wszyscy. Dlatego naraził się sekcie. Jeśli to by się nie wydarzyło, to ja... - powróciłem myślą do tamtego momentu. Gdy siedziałem w biurze i usłyszałem trzask. Gdy mój ostatni przyjaciel, jakim był ten najzwyczajniejszy w świecie kot, zginął. Przypomniałem sobie uczucie samotności, które pożerało moje serce coraz bardziej. Gdybym nie spotkał Willa, umarłbym już dawno. - Nie pozwolę ci. - spojrzałem na nią wrogo - Ożywię Willa z pomocą artefaktu.
- Co? - w jej oczach pojawiła się wściekłość - Zdajesz sobie sprawę o czym ty teraz właściwie pierdolisz?! - wrzasnęła - Chcesz poświęcić życie tych tysięcy, którzy zginęli? Dla jakiegoś gówniarza...!
- To nie jakiś tam gówniarz. - uśmiechnąłem się - To mój Will.
- Jesteś... szalony.. - zadrżała.
- Jedynie bardzo samotny.
- Ty... - wbiła we mnie morderczy wzrok - ..nie pozwolę ci zniszczyć tego, na co pracowałam tak długo! - wrzasnęła i rzuciła się do ataku.
Chciałem uskoczyć, ale poczułem jak nagle coś zimnego przytwierdza moje nogi do podłoża. Spojrzałem na to zaskoczony. To był lód.
- Giń! - wrzasnęła zamachując się a mnie kilkoma mroźnymi soplami.
Przybrałem formę yako i wyskoczyłem w górę, z łatwością uwalniając tylne nogi od mrozu. Seion jednak nie była dłużna i po sekundzie już uderzyłem o cielsko wielkiego, białego smoka, który zaryczał wściekle i wbił długie kły w moje ramię. Przez całe ciało zaczęły przechodzić mi spazmy, gdy kawał mięsa został oderwany. Seion była silna. Być może silniejsza ode mnie.
Odwróciła się w powietrzu i uderzyła ogonem w mój kark zwalając mnie na ziemię, a zaraz potem wylądowała na mnie i zatopiła zęby w mojej tylnej łapie. To koniec. W takim tempie nie uratuję Willa. Wszystko wróci do normy.
Rozejrzałem się zrezygnowany, a z oczu ponownie zaczęły spływać mi pojedyncze łezki. Nagle przyszło olśnienie. Bezimienny stał wpatrując się w nas z żywym zainteresowaniem. On.
Zmieniłem się w człowieka i wywlokłem się spomiędzy łap zaskoczonej Seion. Mogę wygrać. Jeszcze nie wszystko stracone.
- Gdzie uciekasz?! - usłyszałem za sobą potężny głos i ziemia zatrzęsła się pode mną, gdy smok skoczył za mną - To na nic!
Adrenalina na całe szczęście nadal buzowała mi w żyłach. Inaczej najprawdopodobniej nie byłbym w stanie tak szybko biec z uszkodzoną nogą. Ale teraz wystarczyło jedynie dopaść Bezimiennego. Jedynie...
- Co ty robisz? - spytał nagle dość zaniepokojony, że zmierzamy w jego stronę - Chcesz błagać mnie o litość? - spojrzał na mnie pobłażliwie - Może jak ładnie poprosisz to.. - dopadłem go cały zakrwawiony, plamiąc jego białe ubranie - Co ty teraz.. - spojrzał na mnie dziwnie, gdy wsunąłem rękę pod jego ubranie, dotykając skóry.
W tym momencie poczułem, jak coś przeszywa mi trzewia mniej więcej na wysokości żołądka. Spojrzałem w dół i ujrzałem wielki lodowy sopel, sterczący z mojego ciała i wbijającego się w Bezimiennego. Obaj zawyliśmy cicho i odwróciliśmy się do Seion, która zdyszana patrzyła na nas. Z przerażeniem.
- Ty.. - wyjęczała, a ja uśmiechnąłem się.
- Aby wygrać, trzeba znać swojego wroga. - uśmiechnąłem się, a moje włosy zafalowały. Jasne włosy. Chwyciłem ją za gardło z siłą większą, niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić, a ona zaczęła desperacko się wyrywać. Na próżno. Przeszyłem jej ciało dłonią mniej więcej na wysokości płuc. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i opadła na ziemię, a ja wyciągnąłem sopel z siebie i odrzuciłem daleko. Za sobą usłyszałem odgłos upadku.
- Dlaczego... - odwróciłem się i ujrzałem Bezimiennego, kulącego się - ..dlaczego się nie goi.. - moja rana zaczęła się już zasklepiać. Rozłożyłem skrzydła. - ..nie goi.. - powtórzył. Fioletowe włosy upadły mu na twarz - Coś ty narobił!? - wrzasnął na mnie wściekle.
- Zamieniłem nasze ciała i moce miejscami. - uśmiechnąłem się - Byłeś przydatny. Dziękuję. - na powrót przybrałem swoją formę. Rany zasklepiły się kiedy byłem w nieśmiertelnym ciele Bezimiennego - Artefakt. - spojrzałem na niego chłodno - Oddaj mi go.
- Odwróć to.. - kulił się, a z jego brzucha wypływał potok krwi - ..odwróć! - wrzasnął - Nie chcę tutaj umierać!
- Sam mówiłeś, że jesteś znudzony nieśmiertelnością. Teraz umrzesz. - spojrzał na mnie rozpaczliwie.
- Nie, jak tak się przyjrzeć temu z bliska... - wyciągnął rękę w moją stronę - ..zwróć mi ciało i nieśmiertelność. Błagam. Nie chcę tutaj umierać.. - w jego oczach pojawiły się łzy - ..nikt mnie nie zapamięta..
- Artefakt. - spojrzałem na niego srogo - Gdzie jest i jak go użyć.
- Zimno mi.. - zaczął majaczyć - ..zimno... - nagle krzyknął - ..nie widzę!
- Nie będzie z ciebie już pożytku... - odwróciłem się do niego i zacząłem iść w stronę jaskini, w której po raz pierwszy zobaczyłem artefakt. Będę musiał sobie sam poradzić.
- Nie zostawiaj mnie tutaj.. - usłyszałem za sobą stęknięcie - ..pokażę ci jak używać artefaktu. Ale nie zostawiaj... - zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Jeśli przywrócę mu nieśmiertelne ciało: czy nie zabije mnie w ramach zemsty?
- Obiecujesz, że pokażesz mi artefakt i pozwolisz mi odejść? - spojrzałem na niego pytająco - I nie zrobisz krzywdy mnie i Willowi? - pokiwał energicznie głową, leżąc już plackiem i oddychając ciężko. Ciekawe tylko ile tak naprawdę warte były jego słowa. - Zgoda. - dotknąłem go i poczułem pod palcami blond włosy - A teraz chodź.
Nie ruszył się. Jedynie jego oddech się ustabilizował. Nadal leżał skulony, ściskając swój brzuch. Nagle poderwał się i poczułem jak wokół mojej szyi zaciskają się chude palce.
- Ty skurwysynu.. - napotkałem parę wściekłych oczu - ..prawie mnie zabiłeś! Po tym wszystkim ty... - zjeżył się. Jednak zanim zdążyłem pomyśleć cokolwiek od sytuacji poczułem, że uścisk rozluźnia się - Obietnica jest obietnicą. - puścił mnie - Ale nie ręczę za siebie po jej wypełnieniu. - kiwnąłem głową i ruszyłem za nim w milczeniu.
A tam, w jaskini, mając w ręku złote pióro, wypowiedziałem moje życzenie.

<William?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz