30 marca 2016
Od Amadeusza c.d. Merry
- Otóż mężczyźni w rodzinach Czarownic, zasadniczo posiadają mniej mocy. Jednak to nie jest prawda. To wymysł kobiet. - Rozpocząłem swój wywód na temat roli faceta w rodzie pełnym starych, zgorzkniałych kobiet.
-Wiesz? Brzmisz trochę, jak stereotypowy szowinista, który jest przekonany o wyższości mężczyzn nad kobietami. - Merry spojrzała na mnie mało przychylnym wzrokiem, a Stefek o dziwo wbił mi mocniej pazury w ramię.
-Ehem... - Odchrząknąłem zmieszany. - Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
-Ale właśnie tak to zabrzmiało... - Dziewczyna przymrużyła oczy, po czym machnęła ręką. - Zresztą nieważne. Opowiadaj dalej.
-No dobrze. Czarownica płci męskiej jest skazany na radzenie sobie samemu, gdyż według mnie ród uważa, że jeśli taki osobnik da sobie sam radę i zdobędzie potężną moc, będzie się nadawał na głowę rodziny. Reszta po prostu ginie, albo do końca życia prowadzi samotną tułaczkę przez świat.
-Ciekawa teoria. Taka bardzo naturalna. - Merry lekko się zaśmiała. - Ale czemu to kobiety rządzą a nie mężczyźni w rodzie Czarownic?
- Po pierwsze jest ich więcej. Po drugiej rodzą się silniejsze. Facet sam musi dojść do swojej ukrytej potęgi, dziewczyny od razu rodzą się z pewnym potencjałem. Po trzecie zwykle to kobiety są silniejsze psychicznie niż mężczyźni. Przynajmniej tak jest u nas w rodzinie. - Westchnąłem i podrapałem Stefana pod brodą, a ten zamruczał. Merry siedziała zamyślona, aż w końcu z powrotem usnęła.
***
Dziękowałem po cichu tej kuzynce Merry, że zaczęła ją wypytywać, bo dzięki temu sam mogłem poznać lepiej jej historię. To zdumiewające, jak wiele ta dziewczyna przeżyła. Cały czas słuchałem z nieukrywaną ciekawością opowieści mojej koleżanki. Kiedy skończyła, za oknem błysnął piorun a chwilę później rozbrzmiał grzmot. Zaczęła się burza. Stefan wskoczył mi przerażony na kolana, strasznie nie lubił takiego stanu pogody. Spojrzałem na dziewczyny:
-No to co teraz?
[Merry? Bardzo, baaardzo przepraszam za tak długą przerwę, ale no niestety szkoła pochłonęła mnie na dobre, a poza tym nie mogłam się jakoś zebrać, żeby napisać coś sensownego. Myślę, że nie wyszło najgorzej?]
27 marca 2016
Od Williama c.d Phantoma
Najpierw odzyskałem wzrok, widziałem trawę i kawałek szarego nieba. Chyba zbierało się na deszcz. Wszystko było takie powolne i ciche...
Potem przypomniało mi się, jak się oddycha, gwałtownie zaczerpnąłem powietrza i zacisnąłem pięści wyrywając trochę trawy.
Co się właśnie stało? Głowa mnie bolała jakby ktoś mi chciał ją rozrąbać, by upewnić się że nikt nikt nie chciał tego zrobić powoli dotknąłem czoła, wyczułem tylko dziwną maź, która okazała się krwią.
Czyli jednak coś się stało, ale ran chyba nie mam.
- Phantom..?- zapytałem cicho i uniosłem się trochę na rękach. Byłem cały we krwi i w ziemi, czułem ją nawet w bokserkach. Nie miałem siły, byłem cały zdrętwiały i zdezorientowany. Położyłem się znowu i przekręciłem na plecy.
Czy ja nie żyję? Tak wygląda piekło? Wyobrażałem je sobie bardziej... Czerwone i gorące.
Wziąłem głęboki oddech i przetarłem oczy.
- Phan...- znów zawołałem go cicho, może on też nie żyje i gdzieś się tu błąka.
- William!- usłyszałem jego wołanie.
Podniosłem rękę by pokazać mu gdzie jestem, przybiegł do mnie jakby chciał zdobyć ostatnią bazę, nawet wślizg był podobny.
Był tuż przy mnie, uniósł mnie trochę i od razu mocno przytulił.
- Phan... Czy my? Żyjemy?
- Tak.- szepnął i wpłutł palce w moje włosy.
- Mówiłem że się uda.- uśmiechnąłem się lekko i wtuliłem w niego.- Nie kojarze jednak co się działo.- pociągnąłem nosem.- Tobie nic nie jest?- spotrzegłem że ma ubranie we krwi.
- Przepraszam że przerywam tą romantyczną scenę..- zaczął Bezimienny.- Ale przez was nie ma artefaktu, a moje życie jeszcze bardziej straciło sens.- westchnął.
- Jak to nie ma artefaktu?- zapytałem zdezorientowany.- Co się stało?
Phantom spojrzał na aniołka.
- Ty nas mało obchodzisz.
- To dzięki mnie twój William żyje.- uśmiechnął się.- Powinniście się odwdzięczyć.
- Niech mi ktoś to wytłumaczy...- jęknąłem.
Jednak oboje mnie ignorowali, Phantom dalej rozmawiał z Aniołem.
- Co masz na myśli?
- Zamieszkam z wami.
- Nie.- mruknął Phantom.- Nie mamy miejsca w mieszkaniu.
Fakt, nasze mieszkanie było... Małe i w opłakanym stanie.
- Myślę że to będzie szczegół, a ja umiem gotować więc chyba się przydam.
- Ja się zgadzam!- powiedziałem żywo, miałem dość gotowania dla wszystkich, no a Phan nie potrafi nawet porządnie pokroić pomidora.
[Phantom?]
27 marca 2016
Od Phantom'a c.d. Williama
- ....? - spojrzałem na czerwoną plamę, która poczęła się malować wokół jego głowy.
- Tak...!!! - ten, który zakopywał Willa wydał z siebie okrzyk radości. - A więc jednak dało się to zabić. - splunął w stronę ciała. Martwego ciała. Mojego Willa. - W takim wypadku.. - uśmiechnął się złowieszczo - Nikt z was nie będzie już potrzebny! - krzyknął i tym samym zastrzelił jednego ze swoich ziomków stojących za nim, a potem drugiego, zupełnie z zaskoczenia - Teraz tylko wy i artefakt jest mój! - wycelował w Merry.
- Chyba cię pojebało! - wyciągnęła swój pistolet i wycelowała w niego, po czym zaczęła się strzelanka.
Niby byłem jej świadomy, ale czułem jakby zupełnie mnie to nie dotyczyło. Opadłem tylko na kolana i z pustym wzrokiem zacząłem wpatrywać się w pustą skorupkę, która została po Willu. W sumie wyglądał jakby spał. Pomijając obecność ogromnej dziury w tyle jego głowy. W końcu zacząłem cicho przemieszczać się w jego stronę, czołgając się wręcz. Nie miałem siły wstać, a chciałem go dotknąć. I faktycznie. Choć był jeszcze ciepły, a jego krew wręcz gorąca, to stawał się coraz bardziej blady i lodowaty.
- Zdychaj! - usłyszałem dziewczęcy okrzyk za sobą i łoskot ciała upadającego na skały - Sory Phan! - nagle obok mnie pojawił się pistolet i roześmiana twarz - Ale niestety muszę cię skasować...!!
- Nie widzisz... - poderwałem się w mgnieniu oka i uderzyłem przed siebie - ...że nie mam teraz dla ciebie czasu? - choć w sumie uderzałem na oślep, trafiłem jednym palcem idealnie w oko Merry. Zawyła, odskoczyła i przycisnęła dłoń do krwawiącego oczodołu. Spojrzałem dość obojętnie na to co się stało, ale po sekundzie pod wpływem widoku krwi zaczęła wydzielać się we mnie adrenalina, która sprawiła, że nagle otrzeźwiałem.
Will nie żył. To koniec. Niby byłem świadom tego, że to może kiedyś się stać, ale jak się nad tym zastanowić...
- Ty skurwysynu..! - wygrzebała swoją broń z błota - Giń! - wystartowałem z miejsca w którym stałem, skoczyłem w górę i zmieniłem się w yako. Zadarła głowę próbując gorączkowo wycelować we mnie drżącymi rękoma, ale ból związany ze stratą oka i pot napływający jej do zdrowego spowodował, że oddany strzał padł bardzo daleko ode mnie. Opadłem na nią zgrabnie zwalając ją z nóg i zatopiłem kły w jej szyi. Przez chwilę jeszcze wiła się i wrzeszczała, ale to naprawdę moment. Potem, gdy już przestała się ruszać, odskoczyłem i przybrałem ponownie ludzką formę. Upadłem na kolana i skuliłem się, cały we krwi. William nie żył. Po raz pierwszy od bardzo dawna w moich oczach pojawiły się łzy.
Znowu zostałem sam.
Samiutki.
- Zostaliśmy tylko my dwoje. - usłyszałem podsumowanie, które szczerze powiedziawszy mnie gówno obchodziło - Dlatego daj się zabić.
- C-co..? - zacząłem się trząść niekontrolowanie - C-co powiedziałaś? Że mam dać się zabić...? - wstałem nadal drżąc, tym razem jednak zarówno z bólu i przerażenia jak ze śmiechu - Ja..? - odwróciłem się do poważnej Seion. - Pojebało cię w tej chwili?! - wrzasnąłem.
- William umarł. Ale tak nie musi być. - spojrzałem na nią pytająco - Artefakt jest mi potrzebny do pewnej rzeczy. Mam życzenie, które chcę spełnić za wszelką cenę.
- Hę.. ? - uśmiechnąłem się i wskazałem na siebie. - Myślisz, że mnie to cokolwiek obchodzi?
- Nie jestem taka jak wy. - Seion spojrzała na mnie chłodno - Ja nie przyszłam prosić tutaj o nic dla siebie. To coś na czym skorzystamy my wszyscy.
- Tak, no to jak ono brzmi...? - krew Merry ściekła mi z twarzy do ust, więc natychmiast ją wyplułem.
- Cofnę czas. - uśmiechnęła się po raz pierwszy, odkąd ją zobaczyłem - I sprawię, że ludzie nigdy nie odnajdą Levrii.
- ....? - spojrzałem na nią pytająco.
- Nie rozumiesz? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej i otworzyła ramiona - Sprawię, że to wszystko nigdy nie będzie mieć miejsca. Ludzie nie wdadzą się w wojnę z elfami. Nikt nie zginie. Rodziny nie zostaną rozdzielone, a ludzie nie zostaną na wieczność uwięzieni przez klątwę. Pradawni nie zostaną wytępieni. Miasto nigdy nie powstanie. Wszystkie dzieci, które zostały oddzielone od rodziców, wszyscy ludzie i nieludzie którzy zginęli: to nigdy się nie zdarzy.
- ....? - dalej nie rozumiałem. Nie byłem w stanie pojąć skali tego życzenia.
Gdy ludzie trafili do Levrii rozpętali piekło. Palili całe wioski, a potem rozpoczęli masowe prześladowania. Nie chciałem myśleć o tym ile ich zginęło. A potem klątwa. Młodzi ludzie przyjechali do Miasta w poszukiwaniu pracy, zostawiając na jakiś czas swoje rodziny. Ale już nigdy nie wrócili, ponieważ klątwa została rzucona. Skala mordu i nienawiści, którą spowodowało wejście człowieka do Levrii była zbyt duża, bym był w stanie je sobie wyobrazić.
A ona chce wszystkich uratować.
- To wszystko co się przed chwilą stało.. - jej głos drżał - ..nie będzie miało miejsca. William przeżyje. Więc... - uśmiechnęła się podenerwowana - ..pozwól mi cię zabić, żebym mogła spełnić moje życzenie.
- .... - dalej milczałem. Miałem wrażenie, że mój mózg zawiesił mi się dawno temu. - Nie. - odrzekłem, a ona spojrzała na mnie zaskoczona - Nie chcę, aby to życzenie się spełniło.
- C-co..? - cofnęła się - Jak to nie chcesz...
- Jeśli ludzie nigdy nie znajdą Levrii.. - spojrzałem na nią - ..tak naprawdę nigdy nie poznam Willa.
- ...? - teraz to ona wpatrywała się we mnie, jakbym wygadywał farmazony.
- Willa spotkałem dlatego, że przybył do Levrii po pracę, jak wszyscy. Dlatego naraził się sekcie. Jeśli to by się nie wydarzyło, to ja... - powróciłem myślą do tamtego momentu. Gdy siedziałem w biurze i usłyszałem trzask. Gdy mój ostatni przyjaciel, jakim był ten najzwyczajniejszy w świecie kot, zginął. Przypomniałem sobie uczucie samotności, które pożerało moje serce coraz bardziej. Gdybym nie spotkał Willa, umarłbym już dawno. - Nie pozwolę ci. - spojrzałem na nią wrogo - Ożywię Willa z pomocą artefaktu.
- Co? - w jej oczach pojawiła się wściekłość - Zdajesz sobie sprawę o czym ty teraz właściwie pierdolisz?! - wrzasnęła - Chcesz poświęcić życie tych tysięcy, którzy zginęli? Dla jakiegoś gówniarza...!
- To nie jakiś tam gówniarz. - uśmiechnąłem się - To mój Will.
- Jesteś... szalony.. - zadrżała.
- Jedynie bardzo samotny.
- Ty... - wbiła we mnie morderczy wzrok - ..nie pozwolę ci zniszczyć tego, na co pracowałam tak długo! - wrzasnęła i rzuciła się do ataku.
Chciałem uskoczyć, ale poczułem jak nagle coś zimnego przytwierdza moje nogi do podłoża. Spojrzałem na to zaskoczony. To był lód.
- Giń! - wrzasnęła zamachując się a mnie kilkoma mroźnymi soplami.
Przybrałem formę yako i wyskoczyłem w górę, z łatwością uwalniając tylne nogi od mrozu. Seion jednak nie była dłużna i po sekundzie już uderzyłem o cielsko wielkiego, białego smoka, który zaryczał wściekle i wbił długie kły w moje ramię. Przez całe ciało zaczęły przechodzić mi spazmy, gdy kawał mięsa został oderwany. Seion była silna. Być może silniejsza ode mnie.
Odwróciła się w powietrzu i uderzyła ogonem w mój kark zwalając mnie na ziemię, a zaraz potem wylądowała na mnie i zatopiła zęby w mojej tylnej łapie. To koniec. W takim tempie nie uratuję Willa. Wszystko wróci do normy.
Rozejrzałem się zrezygnowany, a z oczu ponownie zaczęły spływać mi pojedyncze łezki. Nagle przyszło olśnienie. Bezimienny stał wpatrując się w nas z żywym zainteresowaniem. On.
Zmieniłem się w człowieka i wywlokłem się spomiędzy łap zaskoczonej Seion. Mogę wygrać. Jeszcze nie wszystko stracone.
- Gdzie uciekasz?! - usłyszałem za sobą potężny głos i ziemia zatrzęsła się pode mną, gdy smok skoczył za mną - To na nic!
Adrenalina na całe szczęście nadal buzowała mi w żyłach. Inaczej najprawdopodobniej nie byłbym w stanie tak szybko biec z uszkodzoną nogą. Ale teraz wystarczyło jedynie dopaść Bezimiennego. Jedynie...
- Co ty robisz? - spytał nagle dość zaniepokojony, że zmierzamy w jego stronę - Chcesz błagać mnie o litość? - spojrzał na mnie pobłażliwie - Może jak ładnie poprosisz to.. - dopadłem go cały zakrwawiony, plamiąc jego białe ubranie - Co ty teraz.. - spojrzał na mnie dziwnie, gdy wsunąłem rękę pod jego ubranie, dotykając skóry.
W tym momencie poczułem, jak coś przeszywa mi trzewia mniej więcej na wysokości żołądka. Spojrzałem w dół i ujrzałem wielki lodowy sopel, sterczący z mojego ciała i wbijającego się w Bezimiennego. Obaj zawyliśmy cicho i odwróciliśmy się do Seion, która zdyszana patrzyła na nas. Z przerażeniem.
- Ty.. - wyjęczała, a ja uśmiechnąłem się.
- Aby wygrać, trzeba znać swojego wroga. - uśmiechnąłem się, a moje włosy zafalowały. Jasne włosy. Chwyciłem ją za gardło z siłą większą, niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić, a ona zaczęła desperacko się wyrywać. Na próżno. Przeszyłem jej ciało dłonią mniej więcej na wysokości płuc. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach i opadła na ziemię, a ja wyciągnąłem sopel z siebie i odrzuciłem daleko. Za sobą usłyszałem odgłos upadku.
- Dlaczego... - odwróciłem się i ujrzałem Bezimiennego, kulącego się - ..dlaczego się nie goi.. - moja rana zaczęła się już zasklepiać. Rozłożyłem skrzydła. - ..nie goi.. - powtórzył. Fioletowe włosy upadły mu na twarz - Coś ty narobił!? - wrzasnął na mnie wściekle.
- Zamieniłem nasze ciała i moce miejscami. - uśmiechnąłem się - Byłeś przydatny. Dziękuję. - na powrót przybrałem swoją formę. Rany zasklepiły się kiedy byłem w nieśmiertelnym ciele Bezimiennego - Artefakt. - spojrzałem na niego chłodno - Oddaj mi go.
- Odwróć to.. - kulił się, a z jego brzucha wypływał potok krwi - ..odwróć! - wrzasnął - Nie chcę tutaj umierać!
- Sam mówiłeś, że jesteś znudzony nieśmiertelnością. Teraz umrzesz. - spojrzał na mnie rozpaczliwie.
- Nie, jak tak się przyjrzeć temu z bliska... - wyciągnął rękę w moją stronę - ..zwróć mi ciało i nieśmiertelność. Błagam. Nie chcę tutaj umierać.. - w jego oczach pojawiły się łzy - ..nikt mnie nie zapamięta..
- Artefakt. - spojrzałem na niego srogo - Gdzie jest i jak go użyć.
- Zimno mi.. - zaczął majaczyć - ..zimno... - nagle krzyknął - ..nie widzę!
- Nie będzie z ciebie już pożytku... - odwróciłem się do niego i zacząłem iść w stronę jaskini, w której po raz pierwszy zobaczyłem artefakt. Będę musiał sobie sam poradzić.
- Nie zostawiaj mnie tutaj.. - usłyszałem za sobą stęknięcie - ..pokażę ci jak używać artefaktu. Ale nie zostawiaj... - zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Jeśli przywrócę mu nieśmiertelne ciało: czy nie zabije mnie w ramach zemsty?
- Obiecujesz, że pokażesz mi artefakt i pozwolisz mi odejść? - spojrzałem na niego pytająco - I nie zrobisz krzywdy mnie i Willowi? - pokiwał energicznie głową, leżąc już plackiem i oddychając ciężko. Ciekawe tylko ile tak naprawdę warte były jego słowa. - Zgoda. - dotknąłem go i poczułem pod palcami blond włosy - A teraz chodź.
Nie ruszył się. Jedynie jego oddech się ustabilizował. Nadal leżał skulony, ściskając swój brzuch. Nagle poderwał się i poczułem jak wokół mojej szyi zaciskają się chude palce.
- Ty skurwysynu.. - napotkałem parę wściekłych oczu - ..prawie mnie zabiłeś! Po tym wszystkim ty... - zjeżył się. Jednak zanim zdążyłem pomyśleć cokolwiek od sytuacji poczułem, że uścisk rozluźnia się - Obietnica jest obietnicą. - puścił mnie - Ale nie ręczę za siebie po jej wypełnieniu. - kiwnąłem głową i ruszyłem za nim w milczeniu.
A tam, w jaskini, mając w ręku złote pióro, wypowiedziałem moje życzenie.
<William?>
26 marca 2016
Od Williama c.d Phantoma
25 marca 2016
Od Phantom'a c.d. Williama
- Co wy właściwie wyprawiacie? - miałem wrażenie, że nie nadążam za ciągiem wydarzeń - Czemu...
- Twój Will został przedmiotem egzekucji . - Seion spojrzała na mnie swoimi chłodnymi oczami - Pogódź się z tym.
- O czym ty.. - poczułem, że krew przestaje mi napływać do twarzy - Puśćcie go. - wysyczałem w stronę Merry i aniołka - Natychmiast.
- Czyżbyś miał jakieś pretensje do zasad gry? - blondyn uniósł brew - Niegrzeczni jesteście.
- Puść go. - powtórzyłem z jeszcze większym naciskiem w głosie - Już.
- A co jeśli odmówię? - Merry zaśmiała się - Ja to bym chętnie zarżnęła go już teraz.. - wyciągnęła nóż i wycelowała w głowę Willa - Niech to będzie szybka egzekucja!
- Ty...! - rzuciłem się do przodu i zwaliłem się z całej siły na dziewczynę, chwytając tym samym jej rękę z nożem.
- Ale wy jesteście problematyczni... - Bezimienny spojrzał na nas lekko zirytowany - ..żadnego pożytku.. - nagle poczułem, że łapie mnie od tyłu za kark i unosi do góry. Zabrakło mi tchu, więc zacząłem się rzucać gorączkowo. William, który został puszczony, nadal leżał na podłodze łapiąc oddech.
<William?>
25 marca 2016
Od Williama c.d Phantoma
Że jak?! Co się przed chwilą stało?! Z jakiej racji Bezimienny od tak zagłosował?
Wstałem oburzony i fuknąłem w stronę Marry.
- Nikt nie będzie mnie wiązał!- warknąłem.- To nie jest sprawiedliwe!
- Pogódź się z tym.- ta lala zaczęła się głośno śmiać i też wstała.- Nie wiem tylko czy lina, czy łańcuch.
- W dupe sobie wsadź ten łańcuch!- warknąłem, wziąłem ze stołu to co miałem pod ręką i rzuciłem jej w twarz. O nie, ja umierać jeszcze nie chce!
Marry, starła z twarzy sos czosnkowy i spojrzała na mnie wściekle.
- Ty gnidooo!- przeskoczyła przez stół i rzuciła się na mnie. Nie miałem jak się cofnąć, bo za mną stało krzesło i przewrociłem się razem z nim i z tym kolorowym tworem na podłogę.
Zaczęliśmy się bić i turlać. Ciągnąłem ją za włosy i uderzałem w brzuch, ona starała się wydłubać mi oczy i drapała mnie swoimi pazurami.
- To ty zginiesz ty cholerna kupko pudru!- warknąłem i usiadłem na niej okrakiem, kolanami zablokowałem jej ręce. Potem wyjąłem nóż zza paska i uniosłem go nad głowę.
- Koniec tego.- usłyszałem głos Bezimiennego i poczułem mocne szarpnięcie za włosy. Zostałem przewalony na podłogę i przyciśnięty do niej brutalnie. Ten Aniołek niby taki stary a jednak ma tyle siły, zaczął mi wiginać rękę tak że miałem wrażenie, że zaraz mi ją złamie. Jęknąłem z bólu i moja głowa została przyciśnięta do zimnej posadzki.
- Marry, teraz go zwiąż.- on był całkowicie spokojny!
Nic nie widziałem, włosy opadły mi na oczy i zrobiło mi się gorąco. Za moment poczułem jak ktoś mocno związuje moje ręce z tyłu.
[Phantom?]
25 marca 2016
Od Phantom'a c.d. Williama
- Chyba doskonale wiemy... - powiedziała Merry zajadając kurczaka - ..kto tym razem pójdzie na ruszt.. - posłała uśmiech Williamowi - ..szczerze powiedziawszy czekałam na to.
- Chyba sobie żartujesz. - chłopak uśmiechnął się triumfalnie - To twoja kolej. Nikt cię tutaj nie lubi, wszyscy zagłosujemy przeciwko tobie. No nie, Phatuś? - spojrzał na mnie z pewnym siebie uśmiechem, a ja kiwnąłem głową. Nie miałem nic przeciwko Merry. Gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach.
- Widzę, że nastroje bojowe. - Bezimienny uśmiechnął się siedząc przy tym samym stole i przysłuchując się kłótni - Ktoś zginąć musi. Załatwiacie to szybko czy nadal się kłócicie?
- Załatwmy to szybko! - Will wydawał się być w bardzo dobrym humorze - Głosujmy! Jestem za tym, żeby ubić Merry! - wskazał na burzę kolorowych włosów.
- A ja za tym, żeby to William zdechł wreszcie! - napuszyła się.
- Merry. - powiedziałem po prostu.
- William. - odrzekła Seion.
Spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Seion miała to do siebie, że bardzo rzadko w ogóle zabierała głos. Byliśmy w zasadzie przekonani, że tym razem też się powstrzyma. Merry uśmiechnęła się triumfalnie.
- Wygląda na to, że remi.. - zaczął speszony Will, ale Bezimienny szybko mu przerwał.
- William. - powiedział z uśmiechem - Dzisiaj to ty jesteś naszym gościem honorowym.
- C-co? - spytał zdezorientowany - Ale przecież jest remis!
- Nie. Ty i Phan wybraliście Merry, Merry, Seion i ja - Ciebie. - uśmiechnął się szeroko.
- Jakim prawem ty nagle masz prawo głosu? - zmarszczyłem czoło zdenerwowany. Co jak co, ale właśnie sprawa przybrała niekorzystny dla nas obrót.
- Ponieważ tak. Inaczej byście tego nie rozstrzygnęli. Zawsze zabieram głos w patowych sytuacjach, Phatusiu. Merry? - spojrzał na podnieconą dziewczynę - Zwiąż go.
<William?>
25 marca 2016
Od Williama c.d Phantoma
25 marca 2016
Od Phantom'a c.d. Williama
Był przytulony do mnie, więc nie widziałem, czy zrobił jakiś gest potwierdzający lub zaprzeczający mojej teorii. W każdym razie rozejrzałem się z miejsca po świątyni i zobaczyłem, że tam, gdzie normalnie powinien stać stół przed ołtarzem, usypany jest ogromny stos z belek. Nie musiałem nawet się domyślać, do czego ma służyć.
Zasiedliśmy wszyscy w przednich ławkach i patrzyliśmy na to, co ma się wydarzyć. Powietrze było ciężkie i pełne wyczekiwania na to, co tak właściwie się wydarzy. W pewnym momencie usłyszeliśmy nieludzkie krzyki i wrzaski, które dobywały się z miejsca za ołtarzem. Zaraz został stamtąd wywleczony ten, który miał być dzisiaj zabity. Z tego co mi się wydawało był elfem, ale... hm.. co ja tam w sumie wiem na ten temat. Miał w każdym razie zakneblowane usta ale i tak próbował coś krzyczeć i się wyrywać, co trochę wydając z siebie ten nieludzki pisk, od którego od razu się krzywiliśmy. Dziwne stworzenie.
Przywiązali go do palika na samym szczycie stosu, a gdy był już na swoim miejscu przed stos wyszedł Bezimienny, wyjątkowo zadowolony i uradowany.
- Witam wszystkich. - dygnął kilka razy w naszą stronę - Dzisiaj najmniej przyjemna, dla was, część zabawy. - uśmiechnął się niewinnie - Dzisiejszego dnia spalimy śmieci, które chodziły po naszym pięknym świecie. - w ławkach dało się słychać szum - Bo, jakby nie było, wszyscy nimi jesteście. - znowu obdarzył nas uśmiechem - W końcu czymże innym moglibyście być. Wszyscy tutaj zebrani to mordercy, gwałciciele, złodzieje i inne robactwo. - tym razem jego uśmiech był już bardziej gorzki - Dzisiaj oczyścimy ziemię z jednego z was. - rozłożył skrzydła odwracając się do stosu i dotknął go, a ten momentalnie stanął w ogniu. Nie tylko samo drewno, ale i powietrze wokół niego zdawało się płonąć. - A teraz popatrzcie, jak ładnie spala się tlen - wyrzucił ukrytą w rękawie zapałkę i przeszedł do pierwszej ławki - Zobaczymy, czy się uwolni.
Elf, bądź nie elf, wyglądał bardzo marnie już w chwili wybuchu. Zapewne myślał, że ogień będzie powoli przenosił się po belkach, ale gdy wszystko w mgnieniu oka stanęło w ogniu - zaczął się momentalnie dusić.
<William?>
14 marca 2016
Od Eleny cd. Isabelle
- Nawet nie wiesz, czy on faktycznie go nie zabił -dodał, podając mi talerzyk. Miał cienie pod oczami i zmęczoną twarz. Przez ostatnie dni niezbyt się wysypiał.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale muszę to zrobić z powodu Jamey'ego -odparłam i nadziałam ciasto widelcem. Zamruczałam, gdy czekolada roztopiła mi się na języku.
- Możemy ci jakoś pomóc? -spytała Isabelle, sięgając po kolejne ciasteczko.
- Możecie mi pomóc w przeszukaniu archiwum. Będę szukać seryjnych morderców.
W ciągu kilku kęsów zjadłam całe ciasto.
***
- Jace. Czemu odmawiasz współpracy? -starałam się panować nad głosem. Odcięłam się od emocji, co nie było wcale takie trudne.
- Nie twoja sprawa...
Zamierzał dodać jakiś nieprzyjemny epitet, ale uniosłam dłoń, przerywając mu:
- Daruj sobie. Już i tak wystarczająco się nasłuchałam. Powiedz mi po prostu: czemu? Chcesz, żeby cię skazali?
Nachylił się i wysyczał mi do ucha:
- Wolę umrzeć ja, niż on.
Po tych słowach przepełnionych jadem wstał i wyszedł, a mnie pozostawił z zagadką.
Pierwsze co się nasuwało:
Czy Jace był gejem?
<cd. Isabelle>