Deszcz bębnił o szyby, gdy siedziałem w moim gabinecie. Za mną znajdowały się ogromne okna, które zazwyczaj wpuszczały do wnętrza mnóstwo światła; dziś jednak sączył się przez nie senny blask pogrążonego w ulewie świata. Lampa na moim biurku raziła mnie w oczy, ale nie potrafiłem jej obrócić w taki sposób, by skutecznie oświetlała dokumenty i jednocześnie nie denerwowała mnie swoim drażniącym, białawym blaskiem. Obok mnie drzemał kotek, zaledwie kilkutygodniowe maleństwo. Jego matka odrzuciła swój miot i od jakiegoś czasu opiekowałem się jednym z jej dzieci. Na początku, gdy do mnie trafił, był taki chudy i nastroszony. Siedział często w kącie, trząsł się bez przerwy. Jednak po moim roztoczeniu opieki w postaci dokarmienia butelką, wyczyszczeniu jego futerka i zapewnieniu ciepłego miejsca, szybko przybrał na wadze i obecnie był małą, puszystą kuleczką. A właściwie była. Ponieważ mój towarzysz był kotką o imieniu Ingrid.
30 października 2016
15 października 2016
Od Isabelle c.d. April
Obudziły mnie zimne krople deszczu, które uderzając o moją twarz nieprzyjemnie się rozpryskiwały.
-Co jest? - zapytałam samej siebie cicho, powoli wstając.
Od... cóż, nie wiem jakiego czasu, ale zdecydowanie od dawna nie miałam do czynienia z deszczem.
-Ale to fajne. - powiedziałam, patrząc jak krople odbijają się od krawędzi dachu na którym spałam.
Oczywiście, kiedy kropel zaczęło spadać coraz więcej, moje ubranie stawało się coraz bardziej mokre. Chciałam użyć swojej mocy, żeby trochę zmniejszyć ilość wody zawartej w moich ubraniach, ale usłyszałam dźwięk, który sprawił, że natychmiast zapomniałam o nieprzyjemnej sytuacji i zastygłam w bezruchu. Syreny policyjne wyły głośno, gdzieś pode mną.
Przez silny deszcz widoczność była dość ograniczona, ale nie chciałabym być złapana drugiego dnia mojej wolności. Nie ma mowy.
Bardzo powoli cofnęłam do drugiej strony dachu, ostrożnie spuściłam się na czyjś balon, modląc się w duchu, żeby akurat nikogo nie było w środku. Niestety, miałam pecha, bo z mieszkania rozległy się krzyki. Zmotywowana, szybko zeszłam na ziemię, w duchu dziękując faktowi, że moje mięśnie nie zanikły mimo dość długiego nieużywania ich. W sumie to dotarło do mnie, że to nienormalne.
-Tam jest! Tam na dole! - krzyknął ktoś z góry i uświadomił mi, że nadal stoję w miejscu.
Przeklęłam cicho pod nosem, ciesząc się, że ma przy kogokolwiek z mojej rodziny, bo na pewno dostałabym mocno z łokcia i ruszyłam biegiem wzdłuż ulicy.
Skręcałam w losowe uliczki, mając nadzieję, że nie wejdę w jakiś ślepy zaułek. Wiedziałam, że gonią mnie dlatego, że uciekam, ale miałam przy sobie trochę ukradzionych pieniędzy, własne dokumenty, które z pewnością miały skończony okres ważności, nie wspominając o tym, że miałam na nich inny kolor oczu i włosów, a na dodatek widziano mnie na balkonie mieszkania w którym nie byłam mile widziana, więc spokojna rozmowa była kiepską opcją.
Na szczęście w odpowiednim momencie na mojej drodze pojawiła się taksówka. Wsiadłam do niej równocześnie z jaką czarnowłosą dziewczyną, która była prawie tak przemoczona jak ja. Taksówkarz zmierzył nas chłodnym spojrzeniem i zapytał coś czarnowłosej. Tamta odpowiedziała mu coś, czego nie zarejestrowałam, przypatrując się w skupieniu jej oczom. Były przepiękne, w niezwykłym, granatowym kolorze. Zdałam sobie sprawę, że to ona sprzedała mi wczoraj jakąś słodką bułkę, mój pierwszy normalny posiłek, po dłuższym czasie odżywiania się wyłącznie przez kroplówkę.
-A druga panienka gdzie jedzie? - warknął znudzony taksówkarz.
Wyrwałam się z zamyślenia.
-Eee... To po drodze, do miejsca do którego jedzie ta pani, nie znam dokładnego adresu, powiem panu gdzie się zatrzymać.
-Dobra - odparł tamten, wzruszając ramionami i włączając swój licznik. Widocznie uznał, że uda mu się od nas wziąć podwójnie za te samą trasę.
Wyjęłam ze swojej torebki jakiś banknot, nawet nie patrząc na niego. Blondyn, prowadzący taksówkę, podgłosił bardzo muzykę, tak, że syreny wyjące za nami, były prawie niesłyszalne.
Poprosiłam taksówkarza żeby się zatrzymał na parkingu po lewej, a gdy tylko to zrobił, wysiadłam, łapiąc za torebkę leżąca na siedzeniu i wbiegłam do lasu, ile tyle sił w nogach. Rozpoznałam ten parking, kiedyś przyjechaliśmy tu z rodziną nad rzekę i to właśnie ją miałam nadzieję znaleźć.
To, że w pewien moja moc napawała mnie przerażeniem, nie oznaczało, że nie miałam zamiaru się bronić.
Przedzierałam się bez gracji przez las, rozkoszując się cisza, jaka zapadła, gdy nie słyszałam już policyjnych syren.
Udało mi się dotrzeć do rzeki, tam ukryłam się w zaroślach, ale nie było śladu po pościgu. Czekałam tam w bezruchu naprawdę długo, co jakiś czas powolutku idąc zajrzeć do lasu, ale widocznie odpuścili sobie ściganie mnie. Osuszyłam mocą swoje ubranie, sprawiając, że woda, która znajdowała się w, dosłownie, każdej nitce mojego ubrania wyparowała.
Z kilku długich patyków, swojej peleryny, a także spoiwa, którym w tym przypadku okazał się lód, zbudowałam prowizoryczny namiot. W miejscu, które było osłonięte od deszczu, rozpaliłam małe ognisko i położyłam się obok niego. Mój "namiot" był zbyt mały, by i mnie ochronić przed deszczem, ale przyjemne ciepłe, które emanowało od ognia, sprawiało, że deszcz stał się całkiem przyjemny. Otworzyłam torebkę, żeby wyciągnąć z niej ukradzionego muffina, ale okazało się, że w torebce nie ma moich rzeczy. Znalazłam tam między innymi dowód jakiejś April Hayes, portfel i mnóstwo innych, zupełnie niepotrzebnych w mojej sytuacji rzeczy.
Jęknęłam głośno, zdając sobie sprawę, że przez fakt, że nasze torebki były prawie identyczne, musiałam zabrać własność niezwykłej czarnowłosej, która była ze mną w taksówce.
-Czyli jednak się jeszcze spotkamy... - powiedziałam do gwiazd, mimo, że mówiło mi tak tylko przeczucie.
<April?>
Od... cóż, nie wiem jakiego czasu, ale zdecydowanie od dawna nie miałam do czynienia z deszczem.
-Ale to fajne. - powiedziałam, patrząc jak krople odbijają się od krawędzi dachu na którym spałam.
Oczywiście, kiedy kropel zaczęło spadać coraz więcej, moje ubranie stawało się coraz bardziej mokre. Chciałam użyć swojej mocy, żeby trochę zmniejszyć ilość wody zawartej w moich ubraniach, ale usłyszałam dźwięk, który sprawił, że natychmiast zapomniałam o nieprzyjemnej sytuacji i zastygłam w bezruchu. Syreny policyjne wyły głośno, gdzieś pode mną.
Przez silny deszcz widoczność była dość ograniczona, ale nie chciałabym być złapana drugiego dnia mojej wolności. Nie ma mowy.
Bardzo powoli cofnęłam do drugiej strony dachu, ostrożnie spuściłam się na czyjś balon, modląc się w duchu, żeby akurat nikogo nie było w środku. Niestety, miałam pecha, bo z mieszkania rozległy się krzyki. Zmotywowana, szybko zeszłam na ziemię, w duchu dziękując faktowi, że moje mięśnie nie zanikły mimo dość długiego nieużywania ich. W sumie to dotarło do mnie, że to nienormalne.
-Tam jest! Tam na dole! - krzyknął ktoś z góry i uświadomił mi, że nadal stoję w miejscu.
Przeklęłam cicho pod nosem, ciesząc się, że ma przy kogokolwiek z mojej rodziny, bo na pewno dostałabym mocno z łokcia i ruszyłam biegiem wzdłuż ulicy.
Skręcałam w losowe uliczki, mając nadzieję, że nie wejdę w jakiś ślepy zaułek. Wiedziałam, że gonią mnie dlatego, że uciekam, ale miałam przy sobie trochę ukradzionych pieniędzy, własne dokumenty, które z pewnością miały skończony okres ważności, nie wspominając o tym, że miałam na nich inny kolor oczu i włosów, a na dodatek widziano mnie na balkonie mieszkania w którym nie byłam mile widziana, więc spokojna rozmowa była kiepską opcją.
Na szczęście w odpowiednim momencie na mojej drodze pojawiła się taksówka. Wsiadłam do niej równocześnie z jaką czarnowłosą dziewczyną, która była prawie tak przemoczona jak ja. Taksówkarz zmierzył nas chłodnym spojrzeniem i zapytał coś czarnowłosej. Tamta odpowiedziała mu coś, czego nie zarejestrowałam, przypatrując się w skupieniu jej oczom. Były przepiękne, w niezwykłym, granatowym kolorze. Zdałam sobie sprawę, że to ona sprzedała mi wczoraj jakąś słodką bułkę, mój pierwszy normalny posiłek, po dłuższym czasie odżywiania się wyłącznie przez kroplówkę.
-A druga panienka gdzie jedzie? - warknął znudzony taksówkarz.
Wyrwałam się z zamyślenia.
-Eee... To po drodze, do miejsca do którego jedzie ta pani, nie znam dokładnego adresu, powiem panu gdzie się zatrzymać.
-Dobra - odparł tamten, wzruszając ramionami i włączając swój licznik. Widocznie uznał, że uda mu się od nas wziąć podwójnie za te samą trasę.
Wyjęłam ze swojej torebki jakiś banknot, nawet nie patrząc na niego. Blondyn, prowadzący taksówkę, podgłosił bardzo muzykę, tak, że syreny wyjące za nami, były prawie niesłyszalne.
Poprosiłam taksówkarza żeby się zatrzymał na parkingu po lewej, a gdy tylko to zrobił, wysiadłam, łapiąc za torebkę leżąca na siedzeniu i wbiegłam do lasu, ile tyle sił w nogach. Rozpoznałam ten parking, kiedyś przyjechaliśmy tu z rodziną nad rzekę i to właśnie ją miałam nadzieję znaleźć.
To, że w pewien moja moc napawała mnie przerażeniem, nie oznaczało, że nie miałam zamiaru się bronić.
Przedzierałam się bez gracji przez las, rozkoszując się cisza, jaka zapadła, gdy nie słyszałam już policyjnych syren.
Udało mi się dotrzeć do rzeki, tam ukryłam się w zaroślach, ale nie było śladu po pościgu. Czekałam tam w bezruchu naprawdę długo, co jakiś czas powolutku idąc zajrzeć do lasu, ale widocznie odpuścili sobie ściganie mnie. Osuszyłam mocą swoje ubranie, sprawiając, że woda, która znajdowała się w, dosłownie, każdej nitce mojego ubrania wyparowała.
Z kilku długich patyków, swojej peleryny, a także spoiwa, którym w tym przypadku okazał się lód, zbudowałam prowizoryczny namiot. W miejscu, które było osłonięte od deszczu, rozpaliłam małe ognisko i położyłam się obok niego. Mój "namiot" był zbyt mały, by i mnie ochronić przed deszczem, ale przyjemne ciepłe, które emanowało od ognia, sprawiało, że deszcz stał się całkiem przyjemny. Otworzyłam torebkę, żeby wyciągnąć z niej ukradzionego muffina, ale okazało się, że w torebce nie ma moich rzeczy. Znalazłam tam między innymi dowód jakiejś April Hayes, portfel i mnóstwo innych, zupełnie niepotrzebnych w mojej sytuacji rzeczy.
Jęknęłam głośno, zdając sobie sprawę, że przez fakt, że nasze torebki były prawie identyczne, musiałam zabrać własność niezwykłej czarnowłosej, która była ze mną w taksówce.
-Czyli jednak się jeszcze spotkamy... - powiedziałam do gwiazd, mimo, że mówiło mi tak tylko przeczucie.
<April?>
14 października 2016
Post informacyjny
Witajcie drodzy mieszkańcy Miasta! Na początku bardzo mi miło widzieć starych i nowych uczestników bloga! Coś ruszyło i cieszę się, że nasza praca daje powoli (nawet bardzo) efekty. Jednak ze względu na to, że właśnie rozpoczęłam studia i to w kompletnie obcym mieście, potrzebuję chwilę czasu, żeby móc się jako-tako ogarnąć. Także przepraszam wszystkich tych, z którymi piszę opowiadania, ale muszę zawiesić swoje trzy postacie na tydzień (być może będę musiała przedłużyć ten okres). Nie chcę pisać opowiadań, które będą kiepskiej jakości, tylko dlatego, że nie potrafię się do nich aktualnie w pełni przyłożyć. Nie byłabym fair wobec siebie oraz wobec tych, z którymi piszę. Dlatego też zawieszeniu ulegają następujące postacie:
- Gabrielle De Noir
- Joe Urie
- Amadeusz Jonathan Johnson
Pomimo tego, że zawieszam swoje postacie nie oznacza to, że opuszczam bloga, jako admin. Nie, to nie ma nic do rzeczy. Nadal możecie do mnie pisać w każdej sprawie, a ja postaram się, jak najszybciej odpowiedzieć.
Pozdrawiam wszystkich
Tymbarkocholiczka
- Gabrielle De Noir
- Joe Urie
- Amadeusz Jonathan Johnson
Pomimo tego, że zawieszam swoje postacie nie oznacza to, że opuszczam bloga, jako admin. Nie, to nie ma nic do rzeczy. Nadal możecie do mnie pisać w każdej sprawie, a ja postaram się, jak najszybciej odpowiedzieć.
Pozdrawiam wszystkich
Tymbarkocholiczka
14 października 2016
od Calipso
Dziewczyna przyspieszyła kroku. Była coraz bliżej niewielkiego mostka. Szczelniej opatuliła się starym, przesiąkniętym błotem, kocem. Źle się czuła z samą sobą. Długie przetłuszczone włosy miała spięte w kucyka, sama była brudna, oblepiona potem i brudem zbierającym się na niej od kilku dni. Nie mogła się umyć w publicznych łazienkach, bardzo szybko ją stamtąd przepędzano. Nie chciała tracić energii na przemianę, jednak kiedy tylko wchodziła do rzeki znajdującej się nieopodal centrum, wprost nie mogła się powstrzymać. Gdy otaczała ją chłodna woda, myślała tylko o tym, aby znów znaleźć się w swoim dawnym ciele. Wtedy nie czuła zimna, była silniejsza. Wolała się więc ograniczać do dwóch kąpieli w tygodniu, wszystko przez to, że nie umiała oprzeć się pokusie. Wielokrotnie myślała o tym, aby udać się do schroniska, jednak zdecydowanie lepiej czuła się na świeżym powietrzu.
13 października 2016
Od April
- Apple, wstawaj, złotko, komenda do ciebie. -Lanie potrząsnęła mnie za ramię. Mruknęłam tylko coś pod nosem i wtuliłam twarz w poduszkę. Słyszałam jej westchnięcie i po chwili nie okrywała mnie już bawełniana kołdra.
- Aaa, zimno. Oddaj! -krzyknęłam, próbując odebrać jej moją własność na ślepo.
- O nie, najpierw musisz odebrać, albo ja to zrobię i narobię ci złej opinii. -Pewnie uśmiechnęła się pod nosem. Otworzyłam oczy i na chwilę oślepiło mnie białe światło. Niebo było zachmurzone. Lubiłam pochmurne dni, ale tylko gdy wszystko miałam pozałatwiane i siedziałam już pod ciepłym kocem z kubkiem aromatycznej herbaty. Przetarłam oczy dłonią.
- Czego chcą? -spytałam, zbierając się niechętnie. Byłam typem osoby, która nie chce wstać, ale szybko się ogarnie, gdy już ten niechciany moment nadejdzie.
- Nie wiem. Trzymaj. -Podała mi telefon. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham? -Zaczęłam cicho. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Miałam wtedy wrażenie, że mówię w próżnię.
- April? -zaczął Victor.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Lanie stała przede mną i bez krępacji podsłuchiwała naszą rozmowę. Mówiłam jej, że z Victorem łączą mnie tylko sprawy zawodowe, ale ona uwielbiała mnie parować z każdym mężczyzną, z jakim rozmawiałam. Bardzo lubiła to robić, bo wiedziała, że mnie to denerwuje. Rzuciłam jej zdegustowane. Wyszczerzyła się, pokazując białe zęby. W jej zielonych oczach zabłysły chochliki. Zarzuciła brązowymi lokami i wyszła z mojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Pewnie słuchała mnie zza nich, domyślając się, a raczej dopowiadając sobie, co mógł powiedzieć policjant do słuchawki.
- Obudziłeś -rzuciłam, lekko nieświadoma, że mogło to zabrzmieć dość opryskliwie. Nie przeprosił. Nie miał tego w zwyczaju.
- Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś przyjechać na komendę, jak najszybciej? -zapytał. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek samozadowolenia.
- Silny i niezależny policjant potrzebuje pomocy? -Odpowiedziała mi cisza.- Dobrze, będę za jakieś 30 minut. Ale wisisz mi czekoladę z tego waszego niebieskiego automatu. Wybudziłeś mnie z pięknego snu o moim księciu na białym koniu.
Kłamałam, ale było to tak niewinne, że nie czułam wyrzutów sumienia. Widziałam oczami duszy, że gdzieś tam w środku może go nawet rozbawiłam. Był dość mało uśmiechniętą osobą, co nie znaczy, że smutną. Zawsze starałam się wywołać u niego uśmiech.
- Zapomniałaś, że to ja jestem twoim księciem na motocyklu? -zadał pytanie. Słyszałam w jego tonie, że się ze mnie cicho naśmiewa. Nie dałam się zaskoczyć.
- A ja szukam księcia na rumaku. Widzisz? Nie zaliczasz się.
Rozłączyłam się z wielkim bananem na twarzy. Nasze przekomarzanki zawsze wprawiały mnie w wesoły nastrój. Co, patrząc obiektywnie, nie było takie trudne.
***
Stałam na parkingu dla taksówek, żałując, że nie wzięłam mojej biedronkowej parasolki. Pasowałaby mi do wściekle czerwonych kaloszy i ochroniłaby mnie przed deszczem, który z sekundy na sekundę robił się coraz silniejszy. Dobrze, że pod płaszcz założyłam gruby sweter. Rozglądałam się za taxi, która uratowałaby mnie przed burzą. Krople deszczu biczowały mi odkryte miejsca. W progu mojego widzenia pojawił się żółty samochód. Zaczęłam biec w jego stronę, gdy kątem oka zarejestrowałam, że ktoś także do niej biegnie.
<cd. Ktoś. Kto chce się spotkać przy taksówce?>
- Aaa, zimno. Oddaj! -krzyknęłam, próbując odebrać jej moją własność na ślepo.
- O nie, najpierw musisz odebrać, albo ja to zrobię i narobię ci złej opinii. -Pewnie uśmiechnęła się pod nosem. Otworzyłam oczy i na chwilę oślepiło mnie białe światło. Niebo było zachmurzone. Lubiłam pochmurne dni, ale tylko gdy wszystko miałam pozałatwiane i siedziałam już pod ciepłym kocem z kubkiem aromatycznej herbaty. Przetarłam oczy dłonią.
- Czego chcą? -spytałam, zbierając się niechętnie. Byłam typem osoby, która nie chce wstać, ale szybko się ogarnie, gdy już ten niechciany moment nadejdzie.
- Nie wiem. Trzymaj. -Podała mi telefon. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham? -Zaczęłam cicho. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Miałam wtedy wrażenie, że mówię w próżnię.
- April? -zaczął Victor.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Lanie stała przede mną i bez krępacji podsłuchiwała naszą rozmowę. Mówiłam jej, że z Victorem łączą mnie tylko sprawy zawodowe, ale ona uwielbiała mnie parować z każdym mężczyzną, z jakim rozmawiałam. Bardzo lubiła to robić, bo wiedziała, że mnie to denerwuje. Rzuciłam jej zdegustowane. Wyszczerzyła się, pokazując białe zęby. W jej zielonych oczach zabłysły chochliki. Zarzuciła brązowymi lokami i wyszła z mojego pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Pewnie słuchała mnie zza nich, domyślając się, a raczej dopowiadając sobie, co mógł powiedzieć policjant do słuchawki.
- Obudziłeś -rzuciłam, lekko nieświadoma, że mogło to zabrzmieć dość opryskliwie. Nie przeprosił. Nie miał tego w zwyczaju.
- Potrzebuję twojej pomocy. Mogłabyś przyjechać na komendę, jak najszybciej? -zapytał. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek samozadowolenia.
- Silny i niezależny policjant potrzebuje pomocy? -Odpowiedziała mi cisza.- Dobrze, będę za jakieś 30 minut. Ale wisisz mi czekoladę z tego waszego niebieskiego automatu. Wybudziłeś mnie z pięknego snu o moim księciu na białym koniu.
Kłamałam, ale było to tak niewinne, że nie czułam wyrzutów sumienia. Widziałam oczami duszy, że gdzieś tam w środku może go nawet rozbawiłam. Był dość mało uśmiechniętą osobą, co nie znaczy, że smutną. Zawsze starałam się wywołać u niego uśmiech.
- Zapomniałaś, że to ja jestem twoim księciem na motocyklu? -zadał pytanie. Słyszałam w jego tonie, że się ze mnie cicho naśmiewa. Nie dałam się zaskoczyć.
- A ja szukam księcia na rumaku. Widzisz? Nie zaliczasz się.
Rozłączyłam się z wielkim bananem na twarzy. Nasze przekomarzanki zawsze wprawiały mnie w wesoły nastrój. Co, patrząc obiektywnie, nie było takie trudne.
***
Stałam na parkingu dla taksówek, żałując, że nie wzięłam mojej biedronkowej parasolki. Pasowałaby mi do wściekle czerwonych kaloszy i ochroniłaby mnie przed deszczem, który z sekundy na sekundę robił się coraz silniejszy. Dobrze, że pod płaszcz założyłam gruby sweter. Rozglądałam się za taxi, która uratowałaby mnie przed burzą. Krople deszczu biczowały mi odkryte miejsca. W progu mojego widzenia pojawił się żółty samochód. Zaczęłam biec w jego stronę, gdy kątem oka zarejestrowałam, że ktoś także do niej biegnie.
<cd. Ktoś. Kto chce się spotkać przy taksówce?>
11 października 2016
Od Merry c.d. Viellene
Wystarczyły mi trzy sekundy od otworzenia oczu, żeby zdać sobie sprawę, że dzisiaj nie czeka mnie ani walka o przetrwanie, ani praca.
-A myślałam, że ten dzień już nie powróci. - zamruczałam do siebie pod nosem. - Cześć, kochany, nie mogłam się już doczekać naszego spotkania. - przywitałam się z pięknym porankiem, który, tak jak w powinno być w każdy weekend, rozpoczął się po jedenastej.
Po chwili przyszło mi do głowy, że gadanie do siebie nie jest normalne, ale szybko przypomniały mi się zdecydowanie bardziej nienormalne zachowania KK i uznałam, że nie jestem w złej sytuacji.
-No, to w co się dzisiaj ubieramy? - zapytałam szafy, gdy udało mi się już zwlec z łóżka.
Od razu odezwały się do mnie kolorowe, staroświeckie sukienki, których nie nosiłam od pożaru wywołanego przez siostrę Amadeusza.
-Mogę wam znowu zaufać? - zapytałam ich, ale te widocznie mnie zignorowały. - No dobra, przecież psikusy w jeansach nie są tak efektowne, nie? - uśmiechnęłam się, wiedząc już co dzisiaj będę robić.
Po piętnastu minutach byłam gotowa do wyjścia z domu, wprawdzie większość tego czasu spędziłam na zakładaniu sukienki, bo w pojedynkę jest to dość trudne, ale lata wprawy pozwoliły mi się wyrobić.
-Szybka jak zawsze. - powiedziała Sara, wchodząc do mojego domu przez okno.
Miała na sobie swój standardowy uśmiech, który sprawił, że po moich plecach przeszedł dreszcze ekscytacji.
-Widzę, że nie tylko ja tęskniłam za wspólnymi wypadami. - powiedziała i rzuciła się na mnie, przygwożdżając mnie do ziemi. -O kurczę. - powiedziała z zaskoczeniem i z pełną gracją wstała i podbiegła do ogromnej tacy pełnej kolorowych babeczek. - Dużo tego. - orzekła i bezceremonialnie wepchnęła sobie jeden z moich wypieków do buzi.- I doble to.
-Dzięki. - powiedziałam. - A ty upiekłaś?
-Upiekłam. - odpowiedziała mi przyjaciółka i zjadła kolejną babeczkę. -Ale to towarzystwo co siedzi na Twojej kanapie wszystko mi zjadło.
Odwróciłam się szybko i rzeczywiście, całe rodzeństwo Sary siedziało w ciszy na mojej kanapie, tylko po to, by wybuchnąć śmiechem widząc moją zdziwioną minę.
-Wyszłaś z wprawy, Mer. - powiedziała jedna z bliźniaczek siedzących na oparciu mebla.
-Gdzie dzisiaj? - zapytała identyczna dziewczynka, zeskakując z mojej odrapanej sofy.
-Jakiś bufon, ma dużo hajsu i myśli, że ma dobre zabezpieczenia w domu. Mam straszną ochotę włożyć mu jedną z tych babeczek do sejfu. - zachichotała Sara, brudząc mój blat kawałkami ciastka.
-Wiecie, co? - powiedziałam. - Skoczę jeszcze po jakieś ciastka, tu w pobliżu jest cukiernia.
-Czyli te można zjeść? - zanim się obejrzałam, szóstka smoków stała przy ogromnej tacy.
Zaśmiałam się do siebie i nie chcąc być przy awanturze o ostatnie ciastko, szybko się ewakuowałam.
Cukiernia znajdowała się po drugiej stronie ulicy przy której mieszkałam, więc dotarłam tam bardzo szybko.
Podeszłam do lady i spojrzałam głodnym wzrokiem na łakocie. Po moich przepysznych ciastkach zostały już pewnie tylko okruszki, więc to prawdopodobnie jedyna okazja, żeby załatwić jakieś słodycze na nasz wypad. Stanęłam w kolejce i już chciałam pogrążyć się w zamyśleniach, ale dźwięk mojego telefonu mi w tym przeszkodził.
-Halo? - zapytałam, z czystego nawyku.
-No, cześć, cześć. - usłyszałam w słuchawce radosny głos KK i przyszło mi nagle na myśl, że chyba kogoś zabiła. - Nie miałabyś nic przeciwko jakiemuś spotkaniu, hmm AM?
-No cóż, tak właściwie na dzisiaj mam trochę planów, przecież wiesz, ale może jutro?
-Ale superaśnie! I znowu porobimy babeczki!
-Doskonały pomysł. - uśmiechnęłam się na myśl, że znowu porobię wypieki i to z tą wariatką. - Oczywiście, możesz też do nas dzisiaj wpaść, na nasz wypad.
-Wolę jutro na babeczki! Ale wpadnę jeszcze do naszego kochanego blondynka, może wpadniemy razem!
-Super. - odpowiedziałam szczerze i pożegnałam się z przyjaciółką.
Odłożyłam telefon do torebki, i czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciłam się. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że to służby specjalne, które znowu mnie znalazły, więc przybrałam obojętny wyraz twarzy, ale na szczęście chyba nie był to nikt, kto pragnąłby mnie zamknąć gdziekolwiek.
Była to dziewczynka mająca około jedenastu lat, jednak po specyficznym błysku w oku, coś podpowiedziało mi, że wcale nie ma tyle na ile wygląda.
Blondynka oblizała się, wstała ze swojego stolika, znajdującego się na zewnątrz kawiarni i mrugając do mnie słodko, podeszła do lady i poprosiła o bezy.
<c.d. Viellene
:) <- tak po prostu :D>
-A myślałam, że ten dzień już nie powróci. - zamruczałam do siebie pod nosem. - Cześć, kochany, nie mogłam się już doczekać naszego spotkania. - przywitałam się z pięknym porankiem, który, tak jak w powinno być w każdy weekend, rozpoczął się po jedenastej.
Po chwili przyszło mi do głowy, że gadanie do siebie nie jest normalne, ale szybko przypomniały mi się zdecydowanie bardziej nienormalne zachowania KK i uznałam, że nie jestem w złej sytuacji.
-No, to w co się dzisiaj ubieramy? - zapytałam szafy, gdy udało mi się już zwlec z łóżka.
Od razu odezwały się do mnie kolorowe, staroświeckie sukienki, których nie nosiłam od pożaru wywołanego przez siostrę Amadeusza.
-Mogę wam znowu zaufać? - zapytałam ich, ale te widocznie mnie zignorowały. - No dobra, przecież psikusy w jeansach nie są tak efektowne, nie? - uśmiechnęłam się, wiedząc już co dzisiaj będę robić.
Po piętnastu minutach byłam gotowa do wyjścia z domu, wprawdzie większość tego czasu spędziłam na zakładaniu sukienki, bo w pojedynkę jest to dość trudne, ale lata wprawy pozwoliły mi się wyrobić.
-Szybka jak zawsze. - powiedziała Sara, wchodząc do mojego domu przez okno.
Miała na sobie swój standardowy uśmiech, który sprawił, że po moich plecach przeszedł dreszcze ekscytacji.
-Widzę, że nie tylko ja tęskniłam za wspólnymi wypadami. - powiedziała i rzuciła się na mnie, przygwożdżając mnie do ziemi. -O kurczę. - powiedziała z zaskoczeniem i z pełną gracją wstała i podbiegła do ogromnej tacy pełnej kolorowych babeczek. - Dużo tego. - orzekła i bezceremonialnie wepchnęła sobie jeden z moich wypieków do buzi.- I doble to.
-Dzięki. - powiedziałam. - A ty upiekłaś?
-Upiekłam. - odpowiedziała mi przyjaciółka i zjadła kolejną babeczkę. -Ale to towarzystwo co siedzi na Twojej kanapie wszystko mi zjadło.
Odwróciłam się szybko i rzeczywiście, całe rodzeństwo Sary siedziało w ciszy na mojej kanapie, tylko po to, by wybuchnąć śmiechem widząc moją zdziwioną minę.
-Wyszłaś z wprawy, Mer. - powiedziała jedna z bliźniaczek siedzących na oparciu mebla.
-Gdzie dzisiaj? - zapytała identyczna dziewczynka, zeskakując z mojej odrapanej sofy.
-Jakiś bufon, ma dużo hajsu i myśli, że ma dobre zabezpieczenia w domu. Mam straszną ochotę włożyć mu jedną z tych babeczek do sejfu. - zachichotała Sara, brudząc mój blat kawałkami ciastka.
-Wiecie, co? - powiedziałam. - Skoczę jeszcze po jakieś ciastka, tu w pobliżu jest cukiernia.
-Czyli te można zjeść? - zanim się obejrzałam, szóstka smoków stała przy ogromnej tacy.
Zaśmiałam się do siebie i nie chcąc być przy awanturze o ostatnie ciastko, szybko się ewakuowałam.
Cukiernia znajdowała się po drugiej stronie ulicy przy której mieszkałam, więc dotarłam tam bardzo szybko.
Podeszłam do lady i spojrzałam głodnym wzrokiem na łakocie. Po moich przepysznych ciastkach zostały już pewnie tylko okruszki, więc to prawdopodobnie jedyna okazja, żeby załatwić jakieś słodycze na nasz wypad. Stanęłam w kolejce i już chciałam pogrążyć się w zamyśleniach, ale dźwięk mojego telefonu mi w tym przeszkodził.
-Halo? - zapytałam, z czystego nawyku.
-No, cześć, cześć. - usłyszałam w słuchawce radosny głos KK i przyszło mi nagle na myśl, że chyba kogoś zabiła. - Nie miałabyś nic przeciwko jakiemuś spotkaniu, hmm AM?
-No cóż, tak właściwie na dzisiaj mam trochę planów, przecież wiesz, ale może jutro?
-Ale superaśnie! I znowu porobimy babeczki!
-Doskonały pomysł. - uśmiechnęłam się na myśl, że znowu porobię wypieki i to z tą wariatką. - Oczywiście, możesz też do nas dzisiaj wpaść, na nasz wypad.
-Wolę jutro na babeczki! Ale wpadnę jeszcze do naszego kochanego blondynka, może wpadniemy razem!
-Super. - odpowiedziałam szczerze i pożegnałam się z przyjaciółką.
Odłożyłam telefon do torebki, i czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciłam się. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że to służby specjalne, które znowu mnie znalazły, więc przybrałam obojętny wyraz twarzy, ale na szczęście chyba nie był to nikt, kto pragnąłby mnie zamknąć gdziekolwiek.
Była to dziewczynka mająca około jedenastu lat, jednak po specyficznym błysku w oku, coś podpowiedziało mi, że wcale nie ma tyle na ile wygląda.
Blondynka oblizała się, wstała ze swojego stolika, znajdującego się na zewnątrz kawiarni i mrugając do mnie słodko, podeszła do lady i poprosiła o bezy.
<c.d. Viellene
:) <- tak po prostu :D>
8 października 2016
Od Jeremiasza c.d. Gabrielle
Gdy materac znalazł się na podłodze od razu ległem na nim i przykryłem się kocem po sam nos. Byle oddychać.. co za sens miałoby znalezienie się tutaj, gdybym się teraz sam udusił.
- Jeremiaszu, idziesz jutro ze mną do pracy. Chcę, żebyś z kimś porozmawiał o swoim problemie. - rzuciła Gabrielle, a ja nastawiłem uszu.
- Do kogo idziemy? - spytałem zaciekawiony.
- Taki facet przychodzi do nas.. podobno zna się na jakiś miksturach i tym podobnych.. jutro się go zapytamy, czy wie jak zrobić tę maść. Dobranoc. - uśmiechnąłem się, mimo, że było ciemno i nie widziała, chociaż było to skierowane do niej.
- Dzięki. - mruknęła coś sennie w odpowiedzi.
Położyłem głowę ponownie na materacu. Zdecydowanie zaczynałem trzeźwieć coraz bardziej. Teraz sprawy wydawały mi się ciutkę inne niż wtedy, gdy w panice rzucałem się do domu.
Generalnie to pierwszym uczuciem, które mnie dopadło, było zażenowanie. Żeby zwalać się znajomej na głowę tak bezpardonowo, w dodatku jeszcze ją okłamując, to było delikatnie mówiąc gorszące. Gabrielle jest naprawdę dobra, nie dość, że zgodziła się na moje absurdalne prośby, to jeszcze chce mi pomóc. Ale i tak wstyd.
Znowu naciągnąłem na siebie koc i westchnąłem ciężko.
Następnego dnia rano obudziło mnie krzątanie się Gabrielle po mieszkanku. Mimo wszystko był to jakiś niewielki pokój, łazienka.. cokolwiek by nie robiła i tak musiałem się obudzić. Poza tym miałem pójść z nią do pracy, więc tak czy siak czekała mnie pobudka. Przekręciłem się na brzuch i podniosłem się z tej pozycji do siadu japońskiego. Średnio kontaktowałem co się jeszcze ze mną dzieje, ale od razu poznałem, że to nie będzie zbyt piękny dzień. Przynajmniej niebo nadal było zachmurzone, więc..
- O, obudziłeś się. - Gabrielle była już ubrana. - No, ogarniaj się i chodź, bo niedługo muszę być w pracy.
- Heee... - to jedyny dźwięk, na jaki było mnie stać. - Masz jakiś alkohol..?
- Eh, już z samego rana pytasz? - zmarszczyła czoło - Bez przesady, dzisiaj jest ważny dzień! To ty sobie porozmawiasz z tym facetem, ja ci tylko powiem kto to jest, bo ja będę obsługiwać klientów. Więc musisz być trzeźwy, przytomny i...
- W moim przypadku "trzeźwy" jest bliższe terminowi "nieprzytomny". - spojrzałem na nią. Byłem cały obolały sam nie wiem po czym, zesztywniały w paru miejscach i to nie wcale takich, w których być powinienem oraz co najmniej na skraju depresji - Ten świat na trzeźwo mi się nie podoba.
- Nie obchodzi mnie to w tej chwili tak bardzo.. - w sumie trudno się dziwić. Moje pytanie było chyba jeszcze bardziej niegrzeczne niż to wczorajsze zwalenie jej się na głowę. Wczoraj gdy zasypiałem mówiłem sobie, że się jej odwdzięczę, ale realia mnie przerosły.
To nie tak, że codziennie się upijałem. Ale mimo wszystko nawet po tej symbolicznej szklaneczce czujesz się trochę lepiej. Może to nawet nie wynika z tego, że pomaga ci naprawdę, ale ze świadomości i wiary w to, że te kilka łyków pomoże. A teraz brakowało mi tego mojego codziennego "toastu".
- Przepraszam. - wydukałem - Po prostu trochę się stresuję, to wszystko. - uśmiechnąłem się, starając się przybrać wesoły wyraz twarzy - To ja idę się ogarnąć i ruszamy, będę szybki, obiecuję~!
>Gabrielle?<
- Jeremiaszu, idziesz jutro ze mną do pracy. Chcę, żebyś z kimś porozmawiał o swoim problemie. - rzuciła Gabrielle, a ja nastawiłem uszu.
- Do kogo idziemy? - spytałem zaciekawiony.
- Taki facet przychodzi do nas.. podobno zna się na jakiś miksturach i tym podobnych.. jutro się go zapytamy, czy wie jak zrobić tę maść. Dobranoc. - uśmiechnąłem się, mimo, że było ciemno i nie widziała, chociaż było to skierowane do niej.
- Dzięki. - mruknęła coś sennie w odpowiedzi.
Położyłem głowę ponownie na materacu. Zdecydowanie zaczynałem trzeźwieć coraz bardziej. Teraz sprawy wydawały mi się ciutkę inne niż wtedy, gdy w panice rzucałem się do domu.
Generalnie to pierwszym uczuciem, które mnie dopadło, było zażenowanie. Żeby zwalać się znajomej na głowę tak bezpardonowo, w dodatku jeszcze ją okłamując, to było delikatnie mówiąc gorszące. Gabrielle jest naprawdę dobra, nie dość, że zgodziła się na moje absurdalne prośby, to jeszcze chce mi pomóc. Ale i tak wstyd.
Znowu naciągnąłem na siebie koc i westchnąłem ciężko.
Następnego dnia rano obudziło mnie krzątanie się Gabrielle po mieszkanku. Mimo wszystko był to jakiś niewielki pokój, łazienka.. cokolwiek by nie robiła i tak musiałem się obudzić. Poza tym miałem pójść z nią do pracy, więc tak czy siak czekała mnie pobudka. Przekręciłem się na brzuch i podniosłem się z tej pozycji do siadu japońskiego. Średnio kontaktowałem co się jeszcze ze mną dzieje, ale od razu poznałem, że to nie będzie zbyt piękny dzień. Przynajmniej niebo nadal było zachmurzone, więc..
- O, obudziłeś się. - Gabrielle była już ubrana. - No, ogarniaj się i chodź, bo niedługo muszę być w pracy.
- Heee... - to jedyny dźwięk, na jaki było mnie stać. - Masz jakiś alkohol..?
- Eh, już z samego rana pytasz? - zmarszczyła czoło - Bez przesady, dzisiaj jest ważny dzień! To ty sobie porozmawiasz z tym facetem, ja ci tylko powiem kto to jest, bo ja będę obsługiwać klientów. Więc musisz być trzeźwy, przytomny i...
- W moim przypadku "trzeźwy" jest bliższe terminowi "nieprzytomny". - spojrzałem na nią. Byłem cały obolały sam nie wiem po czym, zesztywniały w paru miejscach i to nie wcale takich, w których być powinienem oraz co najmniej na skraju depresji - Ten świat na trzeźwo mi się nie podoba.
- Nie obchodzi mnie to w tej chwili tak bardzo.. - w sumie trudno się dziwić. Moje pytanie było chyba jeszcze bardziej niegrzeczne niż to wczorajsze zwalenie jej się na głowę. Wczoraj gdy zasypiałem mówiłem sobie, że się jej odwdzięczę, ale realia mnie przerosły.
To nie tak, że codziennie się upijałem. Ale mimo wszystko nawet po tej symbolicznej szklaneczce czujesz się trochę lepiej. Może to nawet nie wynika z tego, że pomaga ci naprawdę, ale ze świadomości i wiary w to, że te kilka łyków pomoże. A teraz brakowało mi tego mojego codziennego "toastu".
- Przepraszam. - wydukałem - Po prostu trochę się stresuję, to wszystko. - uśmiechnąłem się, starając się przybrać wesoły wyraz twarzy - To ja idę się ogarnąć i ruszamy, będę szybki, obiecuję~!
>Gabrielle?<
4 października 2016
Od Merry c.d. Amadeusz
Nie dałam po sobie poznać jak bardzo zabolało mnie tchórzostwo Amadeusza.
-Super. - jęknęłam, gdy bransoleta zatrzasnęła się na moim nadgarstku.
Prawą ręką, czyli tą, którą nie byłam przywiązana do blondyna, wyjęłam z torebki telefon.
-Cześć, Catie, mogłabyś przyjechać tak szybko jak tylko możesz? - po chwili namysłu dodałam jeszcze - Oddzwoń szybko, zaczynam się martwić.
-Martwić? - spytała mnie KK, czujnie rozglądając się po ulicach.
-Gadałam z nią dzisiaj rano, w południe do mnie zadzwoniła, od razu do niej oddzwoniłam, ale nie mogłam się dodzwonić. I tyle. - odparłam, uspokajając się trochę, gdy usłyszałam jak niedorzecznie to brzmi.
-Może ma wyłączony telefon? - zapytał Amadeusz, wzruszając ramionami ze znudzonym wyrazem twarzy.
-Pójdziemy do niej. - powiedziała KK z uśmiechem, który wyglądał strasznie w połączeniu z plamami krwi znajdującymi się na jej twarzy. - Ale może najpierw zajmiemy się tym. - wskazała na nasze skute ręce.
-To dobry pomysł. - przytaknął energicznie John.
-Bo co, ze mną trudniej byłoby zwiać? - prychnęłam z wyższością i zażenowaniem.
-Wiesz, ja osobiście myślę, że łatwiej jednak w grupie. - KK mrugnęła do mnie i z łatwością wrzuciła sobie na ramię.
-Ej! - wyrwało mi się, ale dziewczyna już ruszyła biegiem, ciągnąc piszczącego Amadeusza po ziemi.
-Mam złe przeczucia. - powiedziała KK, ale w jej głosie słychac było podniecenie.
Po kilku minutach byliśmy już pod drzwiami mieszkania Catie. Moja przyjaciółka z łatwością zrzuciła mnie na zimny beton.
-Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. - jęknął głośno Amadeusz, którego koszulka stała się kilkoma strzępami ciemnego materiału.
-Zawsze może być gorzej. - KK wyszczerzyła się.
-J-jak...? - zapytałam, widząc, że drzwi mieszkania są otwarte na oścież, ale w miejscu w którym przed chwilą była dziewczyna, nikogo już nie było.
-Niedobrze. - usłyszałam ze środka. - Catie, kochana!
Wbiegłam do mieszkania, ignorując Amadeusza, który chyba zemdlał i leżał z zamkniętymi oczami. W środku, tak jak zawsze, panował nieskazitelny porządek.
Gdzieś w ciemności błysnęło ostrze.
-KK? - zapytałam.
-Co tak stoisz? Chodź mi pomóż! - usłyszałam.
W końcu udało mi się znaleźć włącznik światła.
Moim oczom ukazał się przerażający widok. Catie leżała bez przytomności na dywanie, a KK rozcinała w panice sznur znajdujący się na jej szyi. Przez chwilę stałam jak ta ciota, niczym sparaliżowana.
-M-mer? - usłyszałam stłumione kaszlnięcie mojej kuzynki.
Odzyskując władzę nad kończynami podbiegłam do niej, nieświadomie ciągnąc za sobą mojego omdlałego przyjaciela.
<c.d. Amadeusz
Odpisz mi na emaila :3 >
-Super. - jęknęłam, gdy bransoleta zatrzasnęła się na moim nadgarstku.
Prawą ręką, czyli tą, którą nie byłam przywiązana do blondyna, wyjęłam z torebki telefon.
-Cześć, Catie, mogłabyś przyjechać tak szybko jak tylko możesz? - po chwili namysłu dodałam jeszcze - Oddzwoń szybko, zaczynam się martwić.
-Martwić? - spytała mnie KK, czujnie rozglądając się po ulicach.
-Gadałam z nią dzisiaj rano, w południe do mnie zadzwoniła, od razu do niej oddzwoniłam, ale nie mogłam się dodzwonić. I tyle. - odparłam, uspokajając się trochę, gdy usłyszałam jak niedorzecznie to brzmi.
-Może ma wyłączony telefon? - zapytał Amadeusz, wzruszając ramionami ze znudzonym wyrazem twarzy.
-Pójdziemy do niej. - powiedziała KK z uśmiechem, który wyglądał strasznie w połączeniu z plamami krwi znajdującymi się na jej twarzy. - Ale może najpierw zajmiemy się tym. - wskazała na nasze skute ręce.
-To dobry pomysł. - przytaknął energicznie John.
-Bo co, ze mną trudniej byłoby zwiać? - prychnęłam z wyższością i zażenowaniem.
-Wiesz, ja osobiście myślę, że łatwiej jednak w grupie. - KK mrugnęła do mnie i z łatwością wrzuciła sobie na ramię.
-Ej! - wyrwało mi się, ale dziewczyna już ruszyła biegiem, ciągnąc piszczącego Amadeusza po ziemi.
-Mam złe przeczucia. - powiedziała KK, ale w jej głosie słychac było podniecenie.
Po kilku minutach byliśmy już pod drzwiami mieszkania Catie. Moja przyjaciółka z łatwością zrzuciła mnie na zimny beton.
-Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. - jęknął głośno Amadeusz, którego koszulka stała się kilkoma strzępami ciemnego materiału.
-Zawsze może być gorzej. - KK wyszczerzyła się.
-J-jak...? - zapytałam, widząc, że drzwi mieszkania są otwarte na oścież, ale w miejscu w którym przed chwilą była dziewczyna, nikogo już nie było.
-Niedobrze. - usłyszałam ze środka. - Catie, kochana!
Wbiegłam do mieszkania, ignorując Amadeusza, który chyba zemdlał i leżał z zamkniętymi oczami. W środku, tak jak zawsze, panował nieskazitelny porządek.
Gdzieś w ciemności błysnęło ostrze.
-KK? - zapytałam.
-Co tak stoisz? Chodź mi pomóż! - usłyszałam.
W końcu udało mi się znaleźć włącznik światła.
Moim oczom ukazał się przerażający widok. Catie leżała bez przytomności na dywanie, a KK rozcinała w panice sznur znajdujący się na jej szyi. Przez chwilę stałam jak ta ciota, niczym sparaliżowana.
-M-mer? - usłyszałam stłumione kaszlnięcie mojej kuzynki.
Odzyskując władzę nad kończynami podbiegłam do niej, nieświadomie ciągnąc za sobą mojego omdlałego przyjaciela.
<c.d. Amadeusz
Odpisz mi na emaila :3 >
3 października 2016
Od Viellene
Viellene tego dnia niemiłosiernie się nudziła. Normalnym było, że miała problem by dłużej usiedzieć w jednym miejscu, lecz dziś był jeden z tych momentów, kiedy myślała, że zaraz oszaleje. Ten dzień był zbyt spokojny, można by powiedzieć, że nawet nienaturalnie spokojny. W mieście, gdy dobrze się przypatrzeć zawsze działo się coś ciekawego. A to, wychodziły na jaw jakieś ludzkie afery, miały miejsce podejrzane zdarzenia. Nawet nie licząc tego w okolicy można było zobaczyć dużo interesujących osób. Viell lubiła, gdy coś się działo. Taki spokój zdecydowanie do niej nie przemawiał. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Tak, w taki dzień jak tamten spontaniczna autodestrukcja była nawet zbyt kuszącym pomysłem. Nie wiedziała co zrobić z tym upierdliwym już powoli spokojem. Prosiła o cokolwiek. Cokolwiek co byłoby chociaż trochę intrygujące, coś co sprawiłoby, że ten niezmącony niczym spokój wreszcie zostanie przerwany.
Było już jednak sporo po południu,a na nic się nie zapowiadało. Ludzie leniwie wlekli się po ulicach. Smoczyca próbowała nawet zacząć śledzić co ciekawsze osoby, nie przyniosło to jednak większych efektów. Żaden mijany przechodzień nie wydawał jej się na tyle zajmujący, by się za nim wlec w nieskończoność. Zrezygnowana westchnęła i nadęła policzki wykrzywiając twarz w niezadowoleniu. Poprawiła swój kapelusik, zapięła guziki płaszcza, popatrzyła na zachmurzone niebo. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wreszcie, z braku pomysłów skierowała się do znajdującej się niedaleko cukierni. Viellene znała wszystkie cukiernie i sklepy ze słodyczami w mieście, przy czym właściciele i sprzedawcy w większości przypadków znali także ją (włącznie z niezwykle długą listą jej ulubionych słodyczy, ciast, ciastek i słodkich bułek).
Powłóczystym krokiem szła chodnikiem, rozglądając się bez entuzjazmu wokoło, mimo że nie liczyła na nic interesującego. Skręciła w mniejszą uliczkę przy której mieściła się cukiernia. Zaraz po przekroczeniu progu poczuła słodki zapach wypieków. Uśmiechnęła się i przywitała z dobrze znanym jej właścicielem. Popatrzyła chciwie na wszystkie smakołyki. Po chwili wyszła z torebką pełną kawowych bez. Wepchnęła sobie jedną do ust i popatrzyła na słodycze rozmarzonym wzrokiem. Jeśli coś miało pomóc na jej okropny humor to zdecydowanie był to cukier. Dużo cukru. Bardzo dużo cukru. Wielu pewnie zdziwiłoby się w jakich ilościach tak mała istotka była w stanie pochłonąć tyle słodyczy w tak krótkim czasie. Viellene, zupełnie się tym jednak nie przejmując, wzięła do ust kolejną bezę, po czym z niechęcią popatrzyła na przechodniów.
- Patrząc na nich chce mi się rzygać...- mruknęła niezadowolona, dając ujście swojej frustracji.
- No cóż...- odezwał się ktoś za jej plecami.
Zaciekawiona odwróciła się w stronę, z której ów głos dochodził, podczas gdy osoba, która stała za nią kontynuowała swoją wypowiedź.
<Ktokolwiek?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)