To zaczęło się bardzo dawno temu. Odkąd pamiętałem... a właściwie trafniejszym określeniem byłoby tu "nie pamiętałem jak to się zaczęło", gdyż z tego co się orientuję, warunki nie sprzyjały zapamiętywaniu zbyt dużej ilości szczegółów.Tak, byłem zapity niemal do nieprzytomności. I nie, wcale nie z powodu braku umiaru w laniu sobie do kieliszka. Choć z pewnością ta cecha znacznie się do tego przyczyniła..
Ale zacznijmy od początku, czyli rzeczy które wydarzyły się w tamtej części dnia, gdy jeszcze orientowałem się jak się nazywam. Byłem świeżo upieczonym sprzedawcą podejrzanych wyrobów pochodzenia raczej nieznanego, pełnym jeszcze wigoru i zapału do pracy. Pomysł z otworzeniem sklepu był jednym z bardziej szalonych pomysłów jaki przyszedł mi do głowy: ogólnie rzecz biorąc wydawało mi się, że dzięki zostaniu młodym przedsiębiorcą całe moje zmieni się i to, jakżeby inaczej, na lepsze. Co za mylna teoria..
Już kilka dni po otwarciu kramu do drzwi zaczęły pukać nie tyle piękne niewiasty poszukujące napojów miłosnych, a wredne uosobienia kłopotów i problemów. W dodatku nie w niewieściej formie.. Mężczyzna, którego przywiało do mnie tamtego dnia, wyglądał jak nowobogacki właściciel fabryki. Eleganckie ubranie, drogi zegarek, kręcony wąsik. Chociaż różnił się nieco od moich wyobrażeń typowego, pulchnego pana z dobrze prosperującym majątkiem. Mianowicie jego twarz była niemal w całości zabandażowana, tylko z boków wystawały mu wcześniej wspomniane wąsy. Spomiędzy białego płótna wystawały też wytrzeszczone, zimne oczy o dość nieprzyjemnym wyrazie. Mimo to widok nie zniechęcił mnie wcale. W końcu mimo wszystko był to klient.
- Dzień dobry, dzień dobry~! - rzekłem cały w skowronkach - Co podać szanownemu panu? Może miłosny eliksir, lizaki na potencję.. - istotnie, nie miałem wówczas pojęcia o czymś takim jak charyzma czy marketing, za to już wówczas potrafiłem nienaumyślnie, aczkolwiek fachowo, zrażać do siebie ludzi.
- Nie. - rzekł po prostu, nawet się nie witając - Szukam czegoś, co pomoże mi z tym. - zdjął płótno, które owijało jego twarz.
Przeszedł mnie dreszcz. Twarz mężczyzny była zdeformowana, jakby coś ją stopiło. Możliwe, że były to bardzo dotkliwe poparzenia. W każdym razie w mgnieniu oka zapragnąłem, by znowu czymś je zasłonił. W tej otoczce zimne, jasne oczy wyglądały jeszcze bardziej przerażająco niż wcześniej.
- Maść na poparzenia? - upewniłem się.
- Ta. - powiedział po krótkiej chwili patrzenia się na mnie w bezruchu. Chciałem przełknąć ślinę, ale zorientowałem się, że mam sucho w gębie.
Zanurzyłem się pod ladę i zacząłem desperacko szukać. Kiedy otwierałem sklep nie sądziłem, że będę sprzedawał jakieś lekarstwa.. stawiałem na ciekawe gadżety, takie jak lizaki farbujące język czy wcześniej wspomniane mikstury. Maść na poparzenia nie mieściła się kompletnie w mojej branży, gdybym był na jego miejscu poszedłbym do apteki czy coś.. chociaż być może nic, co było pozornie przyziemne, mu nie pomagało.
Przyziemne..
- Czy mogę się spytać, jak powstały te oparzenia... to znaczy.. czy spowodował je ogień? - chociaż moje pytanie mogło wydawać się doprawdy idiotyczne, bo co mogło spowodować oparzenia jak nie ogień (no chyba, że jakaś roślina), ale mężczyzna zgodnie z moimi oczekiwaniami pokręcił głową przecząco.
- Klątwa? - wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zbyt rozgadanego gościa.. chociaż możliwe, że trudno mu się mówiło z tak zdeformowaną twarzą - Rozumiem.. czyli to się stało nagle i z dnia na dzień? Sądzę, że w takim razie to klątwa.. - poczułem się jak detektyw na tropie. Miałem na podorędziu kilka charmów, których działanie było wszelakie, ale w zasadzie nie miałem pojęcia jak usuwać ich skutki. Poza tym czy takie poparzenia mogły być wywołane przez karteczkę z napisem? Szczerze wątpiłem. Zaczynały mi się kończyć pomysły.. - A może.. ta maść. - przypomniałem sobie o istnieniu czegoś, co kupiłem w sumie dla opakowania, chociaż zawartość była cholernie droga. Jednak czerwone pudełko zwróciło moją uwagę i postanowiłem zaszaleć. Wieko przedstawiało coś w rodzaju pawia, którego ogon rozchodził się na ściany boczne. Położyłem przedmiot jako element dekoracyjny, ale nadal posiadał on oczywiście swoją zawartość.. - To maść, która neutralizuje.. nie, to złe słowo.. zakłóca przebieg zaklęć.. z tego co wiem działa również jako odstraszacz na komary. Sądzę, że jeśli to faktycznie urok, to będzie ona w stanie go cofnąć, a stosowana regularnie utrzyma twarz w naturalnych..
- Kupię. - powiedział po prostu.
Nie miałem ochoty żegnać się z pawiem, ale gdy mężczyzna zaproponował mi trzy razy wyższą cenę od początkowej wartości specyfiku, nie byłem w stanie mu odmówić. W tamtej chwili pozbyłem się i nieprzyjemnego gościa i zarobiłem fortunę. Nic dziwnego, że potem, aby to uczcić, urządziłem sobie "mały" bankiecik i obudziłem się dwa dni później. Szybko też zapomniałem o tym zdarzeniu, gdyż pieniądze rozpłynęły się dość szybko.. Nie spodziewałem się więc powtórki z konfrontacji.
Świat robił się już lekko mglisty od nadmiaru alkoholu, gdy ktoś nacisnął sklepowy dzwonek. Miałem już w sumie zamykać, ale.. co za różnica. Klient w tę czy w tę stronę.. co za różnica. Wyszedłem więc z korytarza prowadzącego do właściwej części domu i zająłem miejsce przy ladzie. Z miejsca rozpoznałem zimne spojrzenie..
- Dzień dobry. - mężczyzna, tym razem w jeszcze elegantszym stroju niż poprzednio, przypominający baryłkę. Jednak na jego twarzy nie dało się uświadczyć śladu poparzeń. - Miło pana widzieć. Zmienił się pan. - chodź można by to uznać za coś miłego, to poczułem się niespecjalnie.. em.. zadowolony z wizyty. Głównie dlatego, że wiedziałem jaki był jej prawdopodobny powód. W jednej chwili przypomniałem sobie dziwną sytuację, którą przeżyłem kilka lat temu. Jednak tym razem ja.. - Skończyła się. - położył opakowanie z pawiem na mojej ladzie - Muszę przyznać, że wydajne to to było. Na początku chyba smarowałem zbyt dużo.. tak to może jeszcze miesiąc dłużej. - pogładził wieczko i malowanego ptaka. - No cóż, na opakowaniu nie było dawkowania, więc..
- Ehm... rozumiem.. - poczułem, że robi mi się gorąco. Zbyt gorąco. - ..jednak widzi pan.. niestety osoba, od której to kupowałem... tak jakby..
- Cóż, chcę dostać to za wszelką cenę. - popatrzył na mnie - Nawet jeśli będzie bardzo drogie.
- To nie o to chodzi - zmieszałem się - ..osoba, która sprzedała mi to coś, jest obecnie... kilka stóp pod ziemią i tak jakby nie mam już dojścia...
- Więc je znajdź. - zagrzmiał groźnie, zupełnie burząc obraz dobrotliwego staruszka - Albo przysięgam, że dołączysz do swojego kolegi. - krew odpłynęła mi z twarzy.. ale w sumie: co mógł mi zrobić? Czy był ważny? Czy był w stanie zagrozić smokowi? - Maksymalny termin to 10 października - ostrzegł mnie - .. choć nie radziłbym z tym czekać aż do tej daty... w końcu mogą mi wcześniej puścić nerwy.. - chociaż nie miałem pojęcia, czy faktycznie jest niebezpieczny, to z jakiś względów wcale w to nie wątpiłem. - Dobranoc. - rzekł i wyszedł po prostu, nie podając mi nawet swojego adresu..
Stałem jak wryty przy ladzie wpatrując się w wejściowe drzwi, za którymi zniknął nieznajomy. Gdy szok minął zaczęła się... panika.
- Boże kochany...!! - dopadłem schodów, prawie się na nich wywracając i wręcz na czworakach dotarłszy do piętra zacząłem przewracać sterty papierów - Simon nie żyje, kontakty, numery, adresy.. z pewnością nieaktualne! Ma współpracowników? Kogo? Z kim on pracował? Miał żonę? Boże, nie wiem.. - moje serce trzepotało jak oszalałe - ..cokolwiek. ktokolwiek.. - przez ręce przelatywało mi setki wizytówek, spisanych numerów mieszkań, nazwisk.. jednak ani panika ani alkohol nie pomagały w czytaniu - Jestem martwy.. - wydusiłem sam do siebie - ..martwy.. - na dworze zapadł już zmierzch, więc zbliżająca się ciemność tylko potęgowała mój strach i poczucie zaszczucia... nie zdołam kupić maści. Teraz jedyne wyjście to wyparowanie z miasta. Kompletne, zaszycie się gdzieś, upozorowanie własnej śmierci... tylko gdzie mógłbym znaleźć takie miejsce?
Latteo było takie jak zwykle, czyli przepełnione ludźmi. Zwłaszcza teraz, gdy jesienią jest już ciemno, takie bary wyglądają wyjątkowo nastrojowo. Ale to nie alkohol zwabił mnie do tego miejsca. Nie tym razem.
Na początku zamierzałem znaleźć Gabrielle, dopaść jej do stóp i błagać ją o to, by pozwoliła mi zamieszkać w swojej szafie, ale po głębszym namyśle odrzuciłem ten pomysł.. nadal miałem przecież resztki charyzmy i godności. Zamierzałem z nich skorzystać. Przed wyjściem wykąpałem się, uczesałem włosy, założyłem jakieś ładne ubranie żebym wyglądał ślicznie i dostojnie.. chyba takich ludzi chętniej ukrywa się w swoim domu, niż brudnych menelów. A ja byłem częściej tym drugim...
-Przepraszam, mam aktualnie 20 minutową przerwę. - uwijająca się obok lady młoda dziewczyna, którą zamierzałem wykorzysta... znaczy wykorzystać w sumie jej szafę, była nikim innym jak starą znajomą, której załatwiłem posadę. Czy taki ktoś może mi odmówić pomocy..
-Siemka Gabrielle, kopę lat, co nie? - Uśmiechnąłem się niepewnie. Raczej nieczęsto mnie widywała ostatnimi czasy.. a może.. a może mnie nie pamięta? W końcu Gabrielle to taka ładna dziewczyna, może mieszka już z jakimś... nie! Nie to niemożliwe!
-Jeremiasz? - dobrze, jednak wie kim jestem - Co tu robisz?
-Zanim o tym opowiem, może zrobisz nam po drineczku? - szarmanckość szarmanckością, elegancja elegancją, ale alkohol to rzecz święta.
-Co powiesz na kamikaze? - nie mam pojęcia co to, ale brzmiało... brzmiało.. jak jakaś nazwa zabójcy.. który przychodzi w nocy do biednych Jeremiaszów..
-Rób. - powiedziałem po prostu.
-Mów, co cię tutaj sprowadza? Tylko chęć napicia się ze mną?
-Cóż, chciałbym, żeby to była tylko chęć napicia się z tobą. - spojrzałem się na nią smutno - Mam pewne problemy.
-Wiesz, chyba problemy nas kochają... - uśmiechnęła się trochę ironiczne - Jak ci mogę pomóc?
- Tak. - rzekłem poważnie - Widzisz Gabrielle.. myślałem w sumie.. czy może.. mógłbym z tobą zamieszkać?
- C-co proszę - chyba myślała, że źle mnie usłyszała, a jej wzrok był bezcenny... nie wiedziałem jednak jak grzeczniej poprosić ją o to, aby wpuściła mnie do mieszkania na dłuższy czas.
- Znaczy się.. nie czujesz się czasem samotna czy coś... - lepiej jej nie wspominać, że ktoś chce mnie zabić...
- Ale.. samotna.. w jakim sensie..
- Nie wiem, marzniesz może nocami.. nie ma ci kto drewna narąbać.. - nie miałem zielonego pojęcia jakie mógłbym wysunąć argumenty przemawiające za tym, żeby mnie przygarnęła.. pożytek ze mnie żaden. Chociaż gdy spojrzałem na jej twarz nie wiedzieć czemu wyglądała na.. zszokowaną? Hm..
- Yhmm.. ehmm.. - wyglądała na wyraźnie zakłopotaną.
- Coś się stało? - spytałem trochę zaniepokojony.
>Gabrielle?<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz