Jak już wcześniej wspomniałem ten dzień nie należał do najszczęśliwszych. Buszowanie po galerii z dziewczynami wydało mi się zadaniem ponad moje siły. Czułem się, jak głupiutki piesek, który leciał za swoją panią. Może i nim byłem. Jeszcze nie mogłem dostrzec, co te kobiety zrobiły z moimi włosami. Irytowało mnie to niemożliwie. Jednak, kiedy znaleźliśmy się na ulicy i otoczyli nas jacyś ludzie z bronią, stwierdziłem, że mam tego kategorycznie dość. Chciałem wieść spokojne życie. Nie lubiłem konfliktów. Nie chciałem ciągle walczyć.
-Ann Merry Oxygen? - Spytał się jeden z uzbrojonych. W tym momencie cała ich uwaga skupiła się na dziewczynach. Do głowy wpadł mi jeden niecny plan. Trochę taki niezbyt honorowy, ale naprawdę miałem już tego dość. Zerknąłem na zgromadzenie i postanowiłem się ulotnić. Ale... Przecież mój dzisiejszy dzień był naznaczony olbrzymim pechem. Potknąłem się o wystającą kostkę brukową i poleciałem jak długi.
-Ty panie Fioletowy!- Wydarł się jeden dryblas. A drugi podszedł do mnie i brutalnie podniósł za ramionami. Po chwili poczułem dotyk kajdanek na nadgarstkach.
-Co wy wyprawiacie? - Spojrzałem się na nich zdziwiony.
-Jak to co? Bierzemy zakładnika. - Prychnął gościu, który wyglądał na ich szefa. - Albo się poddacie bez walki, albo ten goguś zaraz pożegna się ze swoją kolorową główką.
-Jaką kolorową? - Nadal nic nie rozumiałem, natomiast ku mojemu przerażeniu dziewczyny naszykowały broń. - Dziewczyny, a co ze mną?
-I tak chciałeś nas tutaj zostawić. - KK zawiesiła na mnie zawistne spojrzenie. One żartują, prawda?
-Tchórze nie są przeze mnie tolerowane. - Merry napięła cięciwę w swoim łuku. Zaraz zginę. Nagle usłyszałem świst strzały i facet, który mnie trzymał padł martwy z grotem wbitym w środek czoła. Po chwili popadali niczym muchy od muchozolu pozostali przeciwnicy. Jedni od strzał Merry, inni od tasaków KK.
-John, serio chciałeś stąd zwiać? - Merry zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem.
-Nie, tylko zobaczyłem, że na ziemi leży złota moneta. - Skłamałem, uśmiechając się przy tym słodko.
-Aha, już w to wierzymy. - Czerwonowłosa spojrzała na mnie spode łba. - Dobra rozkuj się i wracamy do domu.
-Ale jak? Nie mam przecież kluczyka. - Zerknąłem bezradnie na swoje skute ręce.
-Ehh... Amadeuszu tobie to czasami brakuje trochę pomysłów. - Błękitnowłosa pokręciła głową. - Któryś z nich pewnie je ma.
Powiedziała to i zaczęła przegrzebywać kieszenie świeżo zabitych. Zdałem sobie, że w sumie to jesteśmy na ulicy, akurat chwilowo pustej, ale jeśli ktoś nas zobaczy, to może się skończyć źle.
-Merry daj spokój! - Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem w kierunku mieszkania. - Chodźmy stąd póki nikt nas nie widział.
-Wreszcie masz dobry pomysł John. - KK przyklasnęła i zaśmiała się głośno. Kiedy znaleźliśmy się już w mieszkaniu, spojrzałem ponownie na moje skute ręce.
-Może jakieś zaklęcie to otworzy? - Zerknęła na mnie Merry.
-Cóż... Spróbuję. - Mruknąłem nieprzekonany. - Apertus!
Jedna z obrączek z cichym brzdękiem puściła i mój prawy nadgarstek był wolny. Natomiast druga nawet nie drgnęła.
-Co jest? - KK spojrzała się na mnie zdziwiona. - Nie chce się rozpiąć?
-Daj, ja spróbuje to rozpiąć. - Merry podeszła do mnie zaczęła szarpać mój lewy nadgarstek.
-Auuł, to boli. - Wykrzywiłem usta w grymasie. W naszej szamotaninie, w jakiś dziwny sposób bransoletka, od której przed chwilą się uwolniłem spoczęła na nadgarstku Merry. Zszokowany uniosłem spojrzenie ku wzroku dziewczyny.
-No to chyba jesteśmy ze sobą związani... - Mruknąłem niewyraźnie.
[Merry? Sorry, że takie słabe, ale nie miałam pomysłu :<]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz