Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

30 września 2016

Od Gabrielle c.d. Jeremiesza

Historia Jeremiasza brzmiała nieprawdopodobnie. Ale w Mieście nie takie rzeczy, przecież się działy. Dlatego postanowiłam uwierzyć w tą wersję wydarzeń. Jednak oznaczało to, że Jerek popadł w spore kłopoty. Najprostszym rozwiązaniem w tym momencie byłoby odnalezienie kogoś, kto będzie w stanie przygotować tą magiczną maść. Ale skąd kogoś takiego wykombinować? Westchnęłam. Moja przemiana powoli dobiegała końca.
-Dobra... Dzisiaj i tak nic z tym nie zrobimy. - Potarłam palcami skronie i przymrużyłam oczy. Byłam trochę zmęczona.
-Ale mogę u ciebie zostać? - Spojrzał na mnie z miną biednego zwierzątka, które nie miało swojego domu.
-Chyba nie mam innego wyjścia, jak się na to zgodzić... Zresztą i tak już się zgodziłam. - Wykrzywiłam usta w nieznacznym uśmiechu. Zapewne znowu wyszedł z tego, jakiś bliżej nieokreślony grymas, ale co tam. - Chociaż jakby ktoś cię zabił nikt nie miałby żadnego zmartwienia.
Udałam powagę i obserwowałam, jak mina czerwonowłosego robi się zaniepokojona.
-Gabrielle, ja bym miał lekki problem... - Wbił we mnie lekko przekrwione oczy. - Byłbym martwy.
-Taki szczegół. - Machnęłam ręką i zmieniłam się w człowieczą postać. Jaka to ironia... Demon w ludzkiej skórze.
-To może ja prześpię się pod mostem. - Jeremiasz wydawał się przerażony moimi słowami, które wypowiedziałam z nonszalancją.
-Nie no zostań! - Złapałam go za ramię. - Tak sobie tylko żartowałam. -Odwróciłam wzrok. Musiałam go trochę urazić. - Przepraszam za to.
-Widzę Gabrielle, że ci się żarcik wyostrzył. - Odparł z ironią w głosie. - Nieważne, puśćmy to w niepamięć. Lepiej, żebyśmy się dogadywali.
-Masz rację. - Moje rysy twarzy złagodniały i odetchnęłam. - Pójdę się umyć,a ty wykombinuj sobie jakieś miejsce do spania.
-Już się robi. - Ruszył w kąt mojego pokoju i zaczął coś grzebać przy swoim płaszczu. Ja udałam się do łazienki, gdzie od razu wskoczyłam pod gorący strumień wody. Taki prysznic to był relaks dla moich zmęczonych mięśni oraz chwila spokoju dla umysłu pełnego zmartwień. Wyszłam i owinęłam się ręcznikiem. Chciałam już przejść do pokoju, ale przypomniałam sobie, że Jeremiasz tam jest. I moja koszula nocna także. Cholera. Właśnie między innymi dlatego odczuwałam, że to wspólne mieszkanie może być problematyczne. Uchyliłam drzwi.
-Jeremiasz! Proszę cię byś przez chwilę miał zamknięte oczy i pod żadnym pozorem ich nie otwierał! - Ostrzegłam przed swoim wyjściem. - No chyba, że chcesz zginąć teraz, a nie później.
-Nie ma sprawy. Już nic nie widzę. - Wychyliłam się i spojrzałam, że chłopak faktycznie miał zamknięte oczy. Wymknęłam się z łazienki i szybko dotarłam do swojej szafki z ciuchami. Moja koszula nocna nie zasłaniała więcej niż ten ręcznik, więc postanowiłam założyć leginsy i trochę za dużą koszulkę, która rozciągnęła się przez długie użytkowanie.
-Już możesz patrzeć. - Odparłam, kiedy znalazłam się bezpiecznie w łazience. Przebrałam się szybko w przyniesione ciuchy i wyszłam już normalnie z pomieszczenia. Spojrzałam w kąt,gdzie przed chwilą znajdował się Jeremiasz. Teraz stała tam dziwna konstrukcja z krzeseł i koca.
-Co to? - Zdołałam wydukać.
-To mój zaimprowizowany domek. - Uśmiechnął się najwyraźniej dumny ze swojego dzieła. - Nie będziesz mnie nawet widzieć.
-Chciałam ci zaproponować materac, całkiem wygodny, na którym spałam, jak jeszcze nie miałam łóżka... Ale skoro wolisz spać na podłodze... - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Nie będę cię zmuszać.
-A mogę ten materac? Bo wiesz ten mój domek to taki trochę niestabilny jest i w każdej chwili może się popsuć.- Czerwonowłosy spojrzał na mnie z nadzieją.
-Weź sobie z szafy. - Wskazałam ręką na mebel. - Ja idę spać. Jestem zmęczona, a jutro muszę iść do pracy. Niestety mnie nikt nie chce zabić.
-Jasne. Dobrej nocy życzę! - Uśmiechnął się i wyjął materac z szafy. Nagle przypomniałam sobie, że do Latteo codziennie zagląda  taki dziwny starszy pan. Plotki wokół personelu mówią, że umie on niestworzone rzeczy. Jedni mówią nawet, że potrafi przyrządzać wywary o różnych magicznych właściwościach. Może ona by pomógł Jeremiaszowi z tą maścią?
-Jeremiaszu, idziesz jutro ze mną do pracy. Chcę, żebyś z kimś porozmawiał o swoim problemie. - Powiedziałam zanim ułożyłam się do spania.
[Jeremiasz?]

29 września 2016

Od Phantom'a c.d. Williama

Zamknięcie Krystyny w domu na klucz było jedną z tych rzeczy, których przeciętny obywatel nigdy by nie pochwalił. Jednak dla mnie jedną wielką zagadką od zawsze było to, czemu ludzie odrzucają niektóre rzeczy, które mi wydawały się tak sensowne. Dziewczyna nie znała Miasta, była swego rodzaju nawet zombie.. i choć inni to tym nie wiedzieli, to przecież nie wytłumaczyłem jej nawet, że to miasto jest znacznie mniej tolerancyjne niż nasza poprzednia wieś. Co by było gdyby powiedziała coś niewłaściwego niewłaściwemu przechodniowi? Robiłem to dla jej bezpieczeństwa. Jej wola nie miała dla mnie znaczenia. Była bezbronna w wielkim, okropnym miejscu, a ja czułem się zobligowany zapewnić jej bezpieczeństwo.
Nie miałem jednak sam pojęcia czy robię to dlatego, że ją kochałem, czy po prostu traktowałem ją jako coś zbyt cennego, by ponownie to stracić.
Ponieważ nigdy nie odróżniałem tych pojęć.
- Jesteśmy na miejscu. - człowiek prowadził mnie tunelami za murami Miasta, najprawdopodobniej do jakiegoś laboratorium, gdzie trzymano zwłoki. Napotkaliśmy drzwi zabezpieczone hasłami, a następnie weszliśmy do podziemnego kompleksu z mnóstwem komputerów na ścianach, kablami na podłodze i ludźmi uwijającymi się pomiędzy nimi.
- Ciekawe miejsce.- rzekłem po prostu, ale mężczyzna nic mi nie odpowiedział. - To gdzie przetrzymujecie tych chorych?
- Witamy - nagle podszedł do nas jakiś mężczyzna w białym kitlu - Cierpliwości, nie wpuścimy pana od razu do izolatki... najpierw pokażemy panu wyniki badań i zdjęcia.
- Wyniki jakiś badań nie wskażą winnego. - odrzekłem - A nawet jeśli, to ja nie będę potrafił go po tym wskazać.
- Wyniki badań to jedynie poszlaki, rzecz jasna - zapewnił mnie - w końcu gdybyśmy byli w stanie zweryfikować i odnaleźć tego człowieka.. czy też nieczłowieka, po samej analizie danych, to nie musielibyśmy tu pana zapraszać.
- Więc, w sumie jak chcecie mnie wykorzystać? - uniosłem brew - Mam go złapać jak już go znajdziecie czy jak?
- Bardziej stawiamy tu na pański instynkt. - badacz spojrzał na mnie z fascynacją - Zdarzyło mi się badać już wcześniej parę okazów kitsune i z tego co wiemy wyczuwacie się nawzajem, jeśli znajdujecie się w wystarczająco bliskiej odległości.

>William?<

29 września 2016

Od Jeremiasza c.d. Gabrielle

Gdy mój urok osobisty zawiódł, zostałem zmuszony wytoczyć najcięższe działa. Choć sam siebie znałem z prawdomówności, to jednak są pewne sytuacje, gdy trzeba skłamać... dla dobra ogółu!
Mieszkanko Gabrielle było naprawdę miniaturowe. Chociaż mój dom nie był jakąś willą, to mimo wszystko przywykłem do trochę przestronniejszych miejsc... no ale nie wybrzydzałem.
Rozebrałem płaszcz i obadałem teren. W jednym rogu znajdowała się całkiem ładna szafa, jednak była zbyt mała bym mógł się w niej zmieścić. Wygląda więc na to, że będę musiał zrobić sobie domek z dwóch krzeseł i koca, by nie było mnie widać..
Usiadłem na moim płaszczu jak na poduszce i zacząłem rozmyślać nad swoją obecna sytuacją. Mój sklep nie będzie przez jakiś czas otwarty, więc trzeba oszczędzać pieniądze. Poza tym prędzej czy później wyda się, że mój dom nie spłonął w żadnym pożarze.. ale wystarczy po prostu trzymać Gabrielle z dala od kamienicy i tyle. Co może być trudnego w..
Nagle usłyszałem trzaśniecie drzwiami. Domyśliłem się, że to moja droga gospodyni. Wstałem więc i pragnąłem powitać z radością i uwielbieniem, jednak jej słowa zmroziły mnie od stóp do głów.
- Jeremiaszku, możesz mi wytłumaczyć,  jak to się stało, że twój rzekomo spalony sklep i mieszkanie nie nosi żadnego śladu płomieni? - nadal była przemieniona, więc jej wściekły wzrok był tym bardziej przerażający..
- Mogę. - uśmiechnąłem się głupio i zapadła cisza.
- Więc..?
- Mogę, ale bardzo nie chce... - moja sytuacja była beznadziejna. Zraziłem do siebie jedyną osobę, która mogła mnie uratować. Poza tym moja ostatnia kwestia chyba ją tylko rozjuszyła - Gabrielle, to wcale nie jest tak bardzo kłamstwo, jak ty myślisz, że jest..! - zanim zrozumiała ten niegramatyczny lament dopadłem do jej stóp - Widzisz, jedynie zmieniłem czas występowania tego zjawiska!
- Co ty robisz.. - spojrzała na mnie obejmującego jej kolana - ..spokojnie, nie musisz mi tu płakać.. Dlaczego niby twoje mieszkanie miałoby płonąć w przyszłości?
- Ponieważ taki niedobry pan chce mnie zamordować.. - przypomniał mi się jego wzrok - ..już jestem martwy, Gabrielle! Więc... więc... chciałem spędzić te moje ostatnie dni z tobą~! - spojrzałem na nią jak małe kociątko, ale nie wzruszyło jej to.
- Czyli dlatego mówiłeś, że możesz mieszkać w szafie.. Ale dlaczego ktoś chce cię zabić? - westchnęła - Co znowu zrobiłeś?
- Tym razem zarzekam się, że to nie moja wina! - uderzyłem się w pierś - Serio! Sprzedałem parę lat temu takiemu gościowi maść.. był dotknięty jakimś syfem na twarzy.. - spojrzała na mnie pytająco - ...jakaś klątwa - wytłumaczyłem - ..więc dałem mu maść, która cofa działania czarów, no ale mu się skończyła i przyszedł do mnie.. i.. i..
- I..? Czemu nie chcesz mu jej sprzedać? - Gabrielle spojrzała na mnie jak matka na niesfornego kociaka, który właśnie zrobił sobie dość poważne "ała". Podparła się pod boki i westchnęła - Nie masz jej czy co..?
- Jej jedyny dystrybutor zmarł niedługo po moim pierwszym zakupie.. nie znam żadnego z jego współpracowników, ani skąd maść się wzięła. A ten wcześniej wspomniany pan to chyba jakaś porządna szycha, bo stwierdził, że mnie zabije jeśli nie dostarczę mu maści..
- Jeny, Jeremiasz, zdajesz sobie sprawę jak bardzo to co mówisz jest nieprawdopodobne? Komu zdarzają się takie rzeczy.. chyba tylko ty potrafisz przyciągać do siebie tak bardzo osobliwe przypadki - uśmiechnąłem się niewinnie, jakbym nie rozumiał co do mnie mówiła.

>Gabrielle?<

26 września 2016

Od Gabrielle c.d. Jeremiasz

Prośba, czy może propozycja, która padła z ust Jeremiasza była dla mnie totalnym zaskoczeniem. Chciał ze mną zamieszkać po 4 miesiącach bez najmniejszego kontaktu? Uważałam go za kolegę, nawet wcześniej może za kogoś w rodzaju towarzysza, ale teraz był dla mnie praktycznie obcym człowiekiem. Znaczy wiedziałam o nim więcej niż o przeciętnym człowieku, którego mijałam w pracy, czy na ulicy, ale no nie byliśmy ze sobą na tyle blisko, żeby razem mieszkać.
-Coś się stało? - Jeremiasz wydawał się zaniepokojony.
-Nie. Znaczy w sumie to tak. - Zaczęłam się plątać. - Chodzi o to, że mieszkam obecnie w lofcie, gdzie mam tylko jeden duży pokój... No i tak nie bardzo miałabyś gdzie spać.
-Ale to nic nie szkodzi. - Machnął ręką. - Ja mogę spać nawet na podłodze na materacu.
-Tylko, że... - Zacięłam się, bo nie wiedziałam jak ująć myśli w słowa.
-Mogę nawet spać w szafie. - Jego spojrzenie mówiło, że jest zdesperowany. Musiało się coś wydarzyć, skoro był gotowy na takie poświęcenia.
-Jeremiasz, bądź ze mną szczery. Coś się wydarzyło? - Zmarszczyłam brwi.
-Eee... - Zakłopotany spuścił wzrok. - Mieszkanie mi się spaliło. Był pożar i wszystko jest zniszczone, więc póki nie skończy się remont to nie mam ani, gdzie spać ani pracować, bo sklep też trochę na tym ucierpiał.
-Naprawdę? I nie masz się gdzie podziać? - Zrobiło mi się go żal, co rzadko mi przychodzi. Ale to jednak był Jeremiasz. Czułam do niego jakąś odrobinę sympatii. Chłopak pokiwał tylko smętnie głową.
-Ale wiesz, ja nadal muszę w nocy przemieniać się na pewien czas... - Mruknęłam cicho, by nikt nie usłyszał.
-Nie przeszkadza mi to. - Uśmiechnął się delikatnie. - Chyba skończyłaś z zabijaniem?
-Cicho! - Rozejrzałam się dookoła, czy nikt przypadkiem tego nie usłyszał. - Nie, już panuję nad sobą podczas przemiany. - Dodałam cicho.
-Czyli mogę z tobą zamieszkać? - Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
-Powiem szczerze, że bardzo dobrze mieszkało mi się samej... - Zawiesiłam głos, a Jeremiasz głośno przełknął ślinę w oczekiwaniu na mój werdykt. - Ale jako, że mi swojego czasu dużo pomogłeś to nie odmówię ci teraz schronienia w potrzebie.
-Jesteś świetna Gabrielle! - Uśmiechnął się i jakby odetchnął z ulgą.
-A teraz wybacz, ale muszę wracać do pracy. Kończę o 22, więc mogę dać ci adres i klucze, żebyś zaczekał na mnie w mieszkaniu. - Zebrałam się ze stołka i wróciłam za bar.
-Jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu... - Czerwonowłosy uśmiechnął się niepewnie. Napisałam na karteczce adres i podałam mu klucze.
-To niedaleko, więc nie powinieneś mieć problemu z trafieniem. - Zaczęłam robić drinka w shakerze. - Rozgość się. Czysty ręcznik znajdziesz w szafce po lewo w łazience.
-Dziękuję ci jeszcze raz bardzo, bardzo. - Jeremiasz zabrał klucze i karteczkę, a następnie się oddalił do drzwi wyjściowych. Co ja zrobiłam? Będę mieszkać w jednym pokoju z mężczyzną. Ale z drugiej strony Jeremiasz już mi uratował parę razy tyłek. Nie mogłam go zostawić na pastwę losu. Chociaż nie ma innych znajomych? Jest znacznie dłużej niż ja w Mieście. Zresztą nie czas teraz na rozmyślanie. W Latteo zbierało się coraz więcej klientów, więc miałam ręce pełne roboty. O 22 skończyła się moja zmiana, więc uprzątnęłam bar, zdjęłam fartuszek, poprawiłam włosy i wyszłam z kawiarni tylnym wyjściem. Na zewnątrz było już po zmroku. Ciemna noc, oświetlana była jedynie przez księżycową poświatę wyłaniającą się zza chmur. Postanowiłam, że przemienię się teraz na godzinkę i wrócę do domu. Znalazłam ciemny zakątek i po ujrzeniu fioletowego światła poczułam, że znowu jestem w demonicznej skórze.  Skacząc po dachach dotarłam do sklepu Jeremiasza. Chciałam zobaczyć, jak bardzo był zniszczony jego dobytek. Zeskoczyłam przed drzwi budynku, który... wcale nie wyglądał, aby doświadczył go jakiś pożar. A to oznaczało tylko jedno... Mój szanowny kolega Jeremiasz mnie odrobinę okłamał. Wkurzona, ruszyłam do domu. Sprawdziłam, czy na klatce schodowej nie ma żadnych nieproszonych w tej chwili sąsiadów i kiedy nikogo nie dostrzegłam, nadal będąc przemieniona, weszłam do swojego mieszkania.
-Jeremiaszku, możesz mi wytłumaczyć,  jak to się stało, że twój rzekomo spalony sklep i mieszkanie nie nosi żadnego śladu płomieni? - Mój głos był lodowaty. Nie lubiłam, kiedy ktoś mnie okłamywał.
[Jeremiasz?]

25 września 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Jak już wcześniej wspomniałem ten dzień nie należał do najszczęśliwszych. Buszowanie po galerii z dziewczynami wydało mi się zadaniem ponad moje siły. Czułem się, jak głupiutki piesek, który leciał za swoją panią. Może i nim byłem. Jeszcze nie mogłem dostrzec, co te kobiety zrobiły z moimi włosami. Irytowało mnie to niemożliwie. Jednak, kiedy znaleźliśmy się na ulicy i otoczyli nas jacyś ludzie z bronią, stwierdziłem, że mam tego kategorycznie dość. Chciałem wieść spokojne życie. Nie lubiłem konfliktów. Nie chciałem ciągle walczyć.
-Ann Merry Oxygen? - Spytał się jeden z uzbrojonych. W tym momencie cała ich uwaga skupiła się na dziewczynach. Do głowy wpadł mi jeden niecny plan. Trochę taki niezbyt honorowy, ale naprawdę miałem już tego dość. Zerknąłem na zgromadzenie i postanowiłem się ulotnić. Ale... Przecież mój dzisiejszy dzień był naznaczony olbrzymim pechem. Potknąłem się o wystającą kostkę brukową i poleciałem jak długi.
-Ty panie Fioletowy!- Wydarł się jeden dryblas. A drugi podszedł do mnie i brutalnie podniósł za ramionami. Po chwili poczułem dotyk kajdanek na nadgarstkach.
-Co wy wyprawiacie? - Spojrzałem się na nich zdziwiony.
-Jak to co? Bierzemy zakładnika. - Prychnął gościu, który wyglądał na ich szefa. - Albo się poddacie bez walki, albo ten goguś zaraz pożegna się ze swoją kolorową główką.
-Jaką kolorową? - Nadal nic nie rozumiałem, natomiast ku mojemu przerażeniu dziewczyny naszykowały broń. - Dziewczyny, a co ze mną?
-I tak chciałeś nas tutaj zostawić. - KK zawiesiła na mnie zawistne spojrzenie. One żartują, prawda?
-Tchórze nie są przeze mnie tolerowane. - Merry napięła cięciwę w swoim łuku. Zaraz zginę. Nagle usłyszałem świst strzały i facet, który mnie trzymał padł martwy z grotem wbitym w środek czoła. Po chwili popadali niczym muchy od muchozolu pozostali przeciwnicy. Jedni od strzał Merry, inni od tasaków KK.
-John, serio chciałeś stąd zwiać? - Merry zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem.
-Nie, tylko zobaczyłem, że na ziemi leży złota moneta. - Skłamałem, uśmiechając się przy tym słodko.
-Aha, już w to wierzymy. - Czerwonowłosa spojrzała na mnie spode łba. - Dobra rozkuj się i wracamy do domu.
-Ale jak? Nie mam przecież kluczyka. - Zerknąłem bezradnie na swoje skute ręce.
-Ehh... Amadeuszu tobie to czasami brakuje trochę pomysłów. - Błękitnowłosa pokręciła głową. - Któryś z nich pewnie je ma.
Powiedziała to i zaczęła przegrzebywać kieszenie świeżo zabitych. Zdałem sobie, że w sumie to jesteśmy na ulicy, akurat chwilowo pustej, ale jeśli ktoś nas zobaczy, to może się skończyć źle.
-Merry daj spokój! - Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem w kierunku mieszkania. - Chodźmy stąd póki nikt nas nie widział.
-Wreszcie masz dobry pomysł John. - KK przyklasnęła i zaśmiała się głośno. Kiedy znaleźliśmy się już w mieszkaniu, spojrzałem ponownie na moje skute ręce.
-Może jakieś zaklęcie to otworzy? - Zerknęła na mnie Merry.
-Cóż... Spróbuję. - Mruknąłem nieprzekonany. - Apertus!
Jedna z obrączek z cichym brzdękiem puściła i mój prawy nadgarstek był wolny. Natomiast druga nawet nie drgnęła. 
-Co jest? - KK spojrzała się na mnie zdziwiona. - Nie chce się rozpiąć?
-Daj, ja spróbuje to rozpiąć. - Merry podeszła do mnie zaczęła szarpać mój lewy nadgarstek. 
-Auuł, to boli. - Wykrzywiłem usta w grymasie. W naszej szamotaninie, w jakiś dziwny sposób bransoletka, od której przed chwilą  się uwolniłem spoczęła na nadgarstku Merry. Zszokowany uniosłem spojrzenie ku wzroku dziewczyny.
-No to chyba jesteśmy ze sobą związani... - Mruknąłem niewyraźnie.
[Merry? Sorry, że takie słabe, ale nie miałam pomysłu :<]

23 września 2016

Od Jeremiasza c.d. Gabrielle

To zaczęło się bardzo dawno temu. Odkąd pamiętałem... a właściwie trafniejszym określeniem byłoby tu "nie pamiętałem jak to się zaczęło", gdyż z tego co się orientuję, warunki nie sprzyjały zapamiętywaniu zbyt dużej ilości szczegółów.Tak, byłem zapity niemal do nieprzytomności. I nie, wcale nie z powodu braku umiaru w laniu sobie do kieliszka. Choć z pewnością ta cecha znacznie się do tego przyczyniła..
Ale zacznijmy od początku, czyli rzeczy które wydarzyły się w tamtej części dnia, gdy jeszcze orientowałem się jak się nazywam. Byłem świeżo upieczonym sprzedawcą podejrzanych wyrobów pochodzenia raczej nieznanego, pełnym jeszcze wigoru i zapału do pracy. Pomysł z otworzeniem sklepu był jednym z bardziej szalonych pomysłów jaki przyszedł mi do głowy: ogólnie rzecz biorąc wydawało mi się, że dzięki zostaniu młodym przedsiębiorcą całe moje zmieni się i to, jakżeby inaczej, na lepsze. Co za mylna teoria..
Już kilka dni po otwarciu kramu do drzwi zaczęły pukać nie tyle piękne niewiasty poszukujące napojów miłosnych, a wredne uosobienia kłopotów i problemów. W dodatku nie w niewieściej formie.. Mężczyzna, którego przywiało do mnie tamtego dnia, wyglądał jak nowobogacki właściciel fabryki. Eleganckie ubranie, drogi zegarek, kręcony wąsik. Chociaż różnił się nieco od moich wyobrażeń typowego, pulchnego pana z dobrze prosperującym majątkiem. Mianowicie jego twarz była niemal w całości zabandażowana, tylko z boków wystawały mu wcześniej wspomniane wąsy. Spomiędzy białego płótna wystawały też wytrzeszczone, zimne oczy o dość nieprzyjemnym wyrazie. Mimo to widok nie zniechęcił mnie wcale. W końcu mimo wszystko był to klient.
- Dzień dobry, dzień dobry~! - rzekłem cały w skowronkach - Co podać szanownemu panu? Może miłosny eliksir, lizaki na potencję.. - istotnie, nie miałem wówczas pojęcia o czymś takim jak charyzma czy marketing, za to już wówczas potrafiłem nienaumyślnie, aczkolwiek fachowo, zrażać do siebie ludzi.
- Nie. - rzekł po prostu, nawet się nie witając - Szukam czegoś, co pomoże mi z tym. - zdjął płótno, które owijało jego twarz.
Przeszedł mnie dreszcz. Twarz mężczyzny była zdeformowana, jakby coś ją stopiło. Możliwe, że były to bardzo dotkliwe poparzenia.  W każdym razie w mgnieniu oka zapragnąłem, by znowu czymś je zasłonił. W tej otoczce zimne, jasne oczy wyglądały jeszcze bardziej przerażająco niż wcześniej.
- Maść na poparzenia? - upewniłem się.
- Ta. - powiedział po krótkiej chwili patrzenia się na mnie w bezruchu. Chciałem przełknąć ślinę, ale zorientowałem się, że mam sucho w gębie.
Zanurzyłem się pod ladę i zacząłem desperacko szukać. Kiedy otwierałem sklep nie sądziłem, że będę sprzedawał jakieś lekarstwa.. stawiałem na ciekawe gadżety, takie jak lizaki farbujące język czy wcześniej wspomniane mikstury. Maść na poparzenia nie mieściła się kompletnie w mojej branży, gdybym był na jego miejscu poszedłbym do apteki czy coś.. chociaż być może nic, co było pozornie przyziemne, mu nie pomagało.
Przyziemne..
- Czy mogę się spytać, jak powstały te oparzenia... to znaczy.. czy spowodował je ogień? - chociaż moje pytanie mogło wydawać się doprawdy idiotyczne, bo co mogło spowodować oparzenia jak nie ogień (no chyba, że jakaś roślina), ale mężczyzna zgodnie z moimi oczekiwaniami pokręcił głową przecząco.
- Klątwa? - wzruszył ramionami. Nie wyglądał na zbyt rozgadanego gościa.. chociaż możliwe, że trudno mu się mówiło z tak zdeformowaną twarzą - Rozumiem.. czyli to się stało nagle i z dnia na dzień? Sądzę, że w takim razie to klątwa.. - poczułem się jak detektyw na tropie. Miałem na podorędziu kilka charmów, których działanie było wszelakie, ale w zasadzie nie miałem pojęcia jak usuwać ich skutki. Poza tym czy takie poparzenia mogły być wywołane przez karteczkę z napisem? Szczerze wątpiłem.  Zaczynały mi się kończyć pomysły.. - A może.. ta maść. - przypomniałem sobie o istnieniu czegoś, co kupiłem w sumie dla opakowania, chociaż zawartość była cholernie droga. Jednak czerwone pudełko zwróciło moją uwagę i postanowiłem zaszaleć. Wieko przedstawiało coś w rodzaju pawia, którego ogon rozchodził się na ściany boczne. Położyłem przedmiot jako element dekoracyjny, ale nadal posiadał on oczywiście swoją zawartość.. - To maść, która neutralizuje.. nie, to złe słowo.. zakłóca przebieg zaklęć.. z tego co wiem działa również jako odstraszacz na komary. Sądzę, że jeśli to faktycznie urok, to będzie ona w stanie go cofnąć, a stosowana regularnie utrzyma twarz w naturalnych..
- Kupię. - powiedział po prostu.
Nie miałem ochoty żegnać się z pawiem, ale gdy mężczyzna zaproponował mi trzy razy wyższą cenę od początkowej wartości specyfiku, nie byłem w stanie mu odmówić. W tamtej chwili pozbyłem się i nieprzyjemnego gościa i zarobiłem fortunę. Nic dziwnego, że potem, aby to uczcić, urządziłem sobie "mały" bankiecik i obudziłem się dwa dni później. Szybko też zapomniałem o tym zdarzeniu, gdyż pieniądze rozpłynęły się dość szybko.. Nie spodziewałem się więc powtórki z konfrontacji.

Świat robił się już lekko mglisty od nadmiaru alkoholu, gdy ktoś nacisnął sklepowy dzwonek. Miałem już w sumie zamykać, ale.. co za różnica. Klient w tę czy w tę stronę.. co za różnica. Wyszedłem więc z korytarza prowadzącego do właściwej części domu i zająłem miejsce przy ladzie. Z miejsca rozpoznałem zimne spojrzenie..
- Dzień dobry. - mężczyzna, tym razem w jeszcze elegantszym stroju niż poprzednio, przypominający baryłkę. Jednak na jego twarzy nie dało się uświadczyć śladu poparzeń. - Miło pana widzieć. Zmienił się pan. - chodź można by to uznać za coś miłego, to poczułem się niespecjalnie.. em.. zadowolony z wizyty. Głównie dlatego, że wiedziałem jaki był jej prawdopodobny powód. W jednej chwili przypomniałem sobie dziwną sytuację, którą przeżyłem kilka lat temu. Jednak tym razem ja.. - Skończyła się. - położył opakowanie z pawiem na mojej ladzie - Muszę przyznać, że wydajne to to było. Na początku chyba smarowałem zbyt dużo.. tak to może jeszcze miesiąc dłużej. - pogładził wieczko i malowanego ptaka. - No cóż, na opakowaniu nie było dawkowania, więc..
- Ehm... rozumiem.. - poczułem, że robi mi się gorąco. Zbyt gorąco. - ..jednak widzi pan.. niestety osoba, od której to kupowałem... tak jakby..
- Cóż, chcę dostać to za wszelką cenę. - popatrzył na mnie - Nawet jeśli będzie bardzo drogie.
- To nie o to chodzi - zmieszałem się - ..osoba, która sprzedała mi to coś, jest obecnie... kilka stóp pod ziemią i tak jakby nie mam już dojścia...
- Więc je znajdź. - zagrzmiał groźnie, zupełnie burząc obraz dobrotliwego staruszka - Albo przysięgam, że dołączysz do swojego kolegi. - krew odpłynęła mi z twarzy.. ale w sumie: co mógł mi zrobić? Czy był ważny? Czy był w stanie zagrozić smokowi? - Maksymalny termin to 10 października - ostrzegł mnie - .. choć nie radziłbym z tym czekać aż do tej daty... w końcu mogą mi wcześniej puścić nerwy.. - chociaż nie miałem pojęcia, czy faktycznie jest niebezpieczny, to z jakiś względów wcale w to nie wątpiłem. - Dobranoc. - rzekł i wyszedł po prostu, nie podając mi nawet swojego adresu..
Stałem jak wryty przy ladzie wpatrując się w wejściowe drzwi, za którymi zniknął nieznajomy. Gdy szok minął zaczęła się... panika.
- Boże kochany...!! - dopadłem schodów, prawie się na nich wywracając i wręcz na czworakach dotarłszy do piętra zacząłem przewracać sterty papierów - Simon nie żyje, kontakty, numery, adresy.. z pewnością nieaktualne! Ma współpracowników? Kogo? Z kim on pracował? Miał żonę? Boże, nie wiem.. - moje serce trzepotało jak oszalałe - ..cokolwiek. ktokolwiek.. - przez ręce przelatywało mi setki wizytówek, spisanych numerów mieszkań, nazwisk.. jednak ani panika ani alkohol nie pomagały w czytaniu - Jestem martwy.. - wydusiłem sam do siebie - ..martwy.. - na dworze zapadł już zmierzch, więc zbliżająca się ciemność tylko potęgowała mój strach i poczucie zaszczucia... nie zdołam kupić maści. Teraz jedyne wyjście to wyparowanie z miasta. Kompletne, zaszycie się gdzieś, upozorowanie własnej śmierci... tylko gdzie mógłbym znaleźć takie miejsce?

Latteo było takie jak zwykle, czyli przepełnione ludźmi. Zwłaszcza teraz, gdy jesienią jest już ciemno, takie bary wyglądają wyjątkowo nastrojowo. Ale to nie alkohol zwabił mnie do tego miejsca. Nie tym razem.
Na początku zamierzałem znaleźć Gabrielle, dopaść jej do stóp i błagać ją o to, by pozwoliła mi zamieszkać w swojej szafie, ale po głębszym namyśle odrzuciłem ten pomysł.. nadal miałem przecież resztki charyzmy i godności. Zamierzałem z nich skorzystać. Przed wyjściem wykąpałem się, uczesałem włosy, założyłem jakieś ładne ubranie żebym wyglądał ślicznie i dostojnie.. chyba takich ludzi chętniej ukrywa się w swoim domu, niż brudnych menelów. A ja byłem częściej tym drugim...
-Przepraszam, mam aktualnie 20 minutową przerwę. - uwijająca się obok lady młoda dziewczyna, którą zamierzałem wykorzysta... znaczy wykorzystać w sumie jej szafę, była nikim innym jak starą znajomą, której załatwiłem posadę. Czy taki ktoś może mi odmówić pomocy..
-Siemka Gabrielle, kopę lat, co nie? - Uśmiechnąłem się niepewnie. Raczej nieczęsto mnie widywała ostatnimi czasy.. a może.. a może mnie nie pamięta? W końcu Gabrielle to taka ładna dziewczyna, może mieszka już z jakimś... nie! Nie to niemożliwe!
-Jeremiasz? - dobrze, jednak wie kim jestem - Co tu robisz?
-Zanim o tym opowiem, może zrobisz nam po drineczku? - szarmanckość szarmanckością, elegancja elegancją, ale alkohol to rzecz święta.
-Co powiesz na kamikaze? - nie mam pojęcia co to, ale brzmiało... brzmiało.. jak jakaś nazwa zabójcy.. który przychodzi w nocy do biednych Jeremiaszów..
-Rób. - powiedziałem po prostu.
-Mów, co cię tutaj sprowadza? Tylko chęć napicia się ze mną?
-Cóż, chciałbym, żeby to była tylko chęć napicia się z tobą. - spojrzałem się na nią smutno - Mam pewne problemy.
-Wiesz, chyba problemy nas kochają... - uśmiechnęła się trochę ironiczne - Jak ci mogę pomóc?
- Tak. - rzekłem poważnie - Widzisz Gabrielle.. myślałem w sumie.. czy może.. mógłbym z tobą zamieszkać?
- C-co proszę - chyba myślała, że źle mnie usłyszała, a jej wzrok był bezcenny... nie wiedziałem jednak jak grzeczniej poprosić ją o to, aby wpuściła mnie do mieszkania na dłuższy czas.
- Znaczy się.. nie czujesz się czasem samotna czy coś... - lepiej jej nie wspominać, że ktoś chce mnie zabić...
- Ale.. samotna.. w jakim sensie..
- Nie wiem, marzniesz może nocami.. nie ma ci kto drewna narąbać.. - nie miałem zielonego pojęcia jakie mógłbym wysunąć argumenty przemawiające za tym, żeby mnie przygarnęła.. pożytek ze mnie żaden. Chociaż gdy spojrzałem na jej twarz nie wiedzieć czemu wyglądała na.. zszokowaną? Hm..
- Yhmm.. ehmm.. - wyglądała na wyraźnie zakłopotaną.
- Coś się stało? - spytałem trochę zaniepokojony.

>Gabrielle?<

20 września 2016

Od Merry c.d. Amadeusz

-No to przegrałam... - wydukałam, gdy otrząsnęłam się już z pierwszego wrażenia.
John leżał nie dalej niż dwa metry ode mnie, całkowicie nagi. 
-No, no. Nie masz się czym chwalić, Johnatanku. - powiedziała KK, która przyszła słysząc zamieszanie, a już po chwili kręcąc głową z udawanym niesmakiem. - Kiepski sposób na podrywanie, ale patrząc na Merry, może i dość skuteczny. - czerwonowłosa zachichotała i złapała mnie pod rękę. - Chodź, moja damo, jesteś mi coś winna. - rzekła wyniośle i wyprowadziła mnie do kuchni, gdzie już czekała kawa.
Gdy udało mi się zamknąć usta, zdałam sobie sprawę, że naprawdę przegrałam zakład.
-No, więc widziałaś naszego Amadeuszka nagiego, a nie minął jeszcze tydzień... Wygrałam!- krzyknęła i wybuchnęła psychopatycznym śmiechem. 
To był jeden z tych momentów, w których jej mina przypawała mnie o dreszcze.
Ale umowa to umowa.
-Ubieraj gatki, Johnuniu, mamy trochę spraw dzisiaj do załatwienia! - czerwonowłosa była uśmiechnięta dosłownie od ucha do ucha.
***

Godzinami chodziłyśmy już po sklepach, kupując mnóstwo ubrań, odpowiednich dla mnie... Oczywiście według KK. Znalazły się tam między innymi prawie przeźroczyste piżamy, staniki za małe o przynajmniej jeden rozmiar i mnóstwo ubrań, które więcej odkrywały niż zakrywały.
I oczywiście farba do włosów.
-Jeszcze to. - powiedziała KK i wręczyła mi puchaty, różowy sweterek, odrobinę niepasujący do moich czarnych ubrań. Sama założyła na siebie bardzo podobny, ale jej był odrobinę bardziej.. oczojebny.
"Zwiedziłyśmy" chyba każdy sklep znajdujący się w ogromnej galerii, więc kiedy czerwonowłosa zakończyła swoje dzieło i zabrała mnie do lusterka, myślałam, że zemdleję.
Miałam na sobie czarne, dzinsowe spodenki, zakrywające mniej moich czterech liter niż niejedne bokserki, obcisły top i długi do kostek różowy sweterek. Włosy natomiast...
-Ile tu jest kokardek? - zapytał John, podnosząc jeden z moich turkusowych kosmyków.
Ah, no tak. Moje włosy wyglądały jakbym pijana chodziła po wystawie "Wszystkie odcienie niebieskiego, które (jak masz hajs) już teraz mogą być twoje".
-Po prawej stronie, tak około sześćdziesięciu - orzekła moja, hmm, przyjaciółka, bawiąc się malutkimi warkoczykami, zaplecionymi, w jak mi się wydawało, całkowicie losowych miejscach w lewym kucyku, który przypominał mi obrazek z postacią zwracającą niebieską tęczę.
-Wyjdźmy już stąd, zanim ta starsza pani po prawej zabije mnie wzrokiem albo puszką z żarciem dla kotów. - jęknęłam cicho.
-Oj, no dobrze, już dobrze. - odpowiedziała wielkodusznie KK i wyrzuciła lusterko za siebie, trafiając idealnie w jakieś bardzo gęste drzewko, stanowiące ozdobę galerii.
-Ej! - krzyknął John. - Chciałem się przejrzeć! - dodał, robiąc naburmuszoną minę i przygarbiając się lekko. Ja natomiast prawie wybuchnęłam śmiechem widząc jego loki, które na środku głowy miały intensywny kolor purpury.
-No, już spokój. Oboje. - powiedziała KK i jako pierwsza wyszła na świeże powietrze, składające się i tak głównie ze spalin.
Wyszliśmy za nią posłusznie, mimo, że ja nadal dusiłam się ze śmiechu, a zdziwione spojrzenie John'a wcale nie pomagało mi się ogarnąć.
-O, widać zaraz zacznie się zabawa. - usłyszałam przerażający głos KK. - Nie zakładaj cięciwy, Mer, niech myślą, że ich nie zauważyliśmy.
Dyskretnie się rozejrzałam, ale naprawdę nikogo nie zobaczyłam. Zanim zdążyłam zorientować się w sytuacji, zostaliśmy otoczeni przez grupę ludzi z bronią.
Gdy spojrzałam na różowowłosą, wyglądała na przerażoną, ale od razu rozpoznałam jej głodne spojrzenie, które zdradziło mi, że tylko na to czekała.

<c.d. Amadeusz
Spokojny wypad do galerii z paczką przyjaciół XD
>

11 września 2016

~Zmiany~

        Jak można zauważyć, zmienił się administrator bloga i wraz z otrzymaniem tego tytułu postanowiłam wprowadzić kilka malutkich zmian, które w gruncie rzeczy nie mają większego znaczenia dla całokształtu, ale chce o nich poinformować.


     ~ Zmianie uległ szablon bloga, oraz niektóre poboczne dodatki, w wolnym czasie dodam także nowy czat.
    ~ Rekrutacja została ,,zautomatyzowana'' opowiadanie próbne będzie przychodzić adminowi od razu na maila.
   ~ Jedna zmiana w regulaminie - Od teraz postacie nieaktywne będą usuwane z bloga, o szczegółach można przeczytać w nowym podpunkcie w tejże zakładce.
   ~ Link bloga został zmieniony, więc zmianie uległ także baner, a zakładka ,,SPAM'' została utworzona na nowo.
   ~ Prosiłabym, by wszystkie opowiadania powyżej 400 słów zwijać, pomoże to zachować większy ład :3

   
     Będę starać się wprowadzić trochę świeżości na blogu i powolutku go rozwijać, w tym postaram się by do naszego grona dołączyły nowe osoby a może i nawet wrócili starzy nieaktywni członkowie.
     W razie niejasności wszystkie pytania proszę kierować na kontakt podany po prawej.


 

6 września 2016

Od Joe'go c.d. Laren

Jechałem ducati, dokoła było ciemno i ponuro. Zatrzymałem się w jakimś lesie. Wyjąłem broń i rozpocząłem poszukiwania. Nagle w ciemności zaświeciły się czerwone punkty. Ruszyłem w ich kierunku. Wymierzyłem lufę mojego pistoletu przed siebie i skradałem się niczym kot. Usłyszałem za mną jak ktoś łamie gałązkę. Odwróciłem się i zobaczyłem coś potwornego. Był to jakiś zmutowany wampir, który rzucił się na mnie z kłami.
Obudziłem się zlany potem. Co za idiotyczny sen. Podparłem się na łokciu i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że obok mnie leży kolejny wampir. Tego niestety, albo stety znałem. Laren drzemał sobie smacznie tuż obok mnie. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Co się stało z moim poukładanym życiem? Runęło z wielkim bum, kiedy spotkałem tego porąbanego wampirka. Wstałem i jeszcze lekko ospały poszedłem do kuchni zrobić sobie śniadanie. Szybko pochłonąłem te kilka kanapeczek, ubrałem się  i chciałem się po cichu wymknąć z własnego mieszkania, ale w tym momencie w drzwiach od mojej sypialni stanął Laren.
-Jak ci spało w MOIM łóżku? - Zaakcentowałem wyraźnie przynależność tego jakże osobistego mebla.
- Jest miękkie, lepsze od mojego.- Przyznał z uśmiechem, przeciągając się.
-Cieszy mnie to bardzo, lecz niestety muszę się z tobą pożegnać. - Wziąłem kluczyki od ducati i wsadziłem do kieszeni spodni. Laren podszedł do mnie i objął mnie  od tyłu za szyję.
-A... gdzie idziesz? Kiedy wrócisz? Będę tęsknił.
-Niektórzy tutaj muszą pracować. - Ostrożnie wyswobodziłem się z jego objęć. Nie zostać jego śniadaniem. - Wrócę za parę godzin i możliwe, że przyniosę ci krew. Masz jakieś preferencje?
-Mogę iść z tobą?- Zapytał po chwili ciszy, całując mnie po szyi. To nie było normalne zachowanie. Przynajmniej nie dla mnie. Odsunąłem się od niego.
-Może lepiej zostań. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - Sam załatwię wszystko szybciej i przy okazji wyprostuje pewne sprawy.
Spojrzał się na mnie, jak na obrażone dziecko, któremu powiedziano, że nie dostanie już na dziś słodyczy. Po czym, koniec końców, usiadł na sofie po turecku i włączył sobie coś w telewizji, całkowicie mnie ignorując. Chyba się na mnie obraził. No cóż mam nadzieję, że mu kiedyś przejdzie. Wystarczy mi trochę namolny wampir, a nie wampir, który strzela fochy i nie wiadomo, czy za chwilę kogoś nie zabije. Zbiegłem ze schodów i podszedłem prosto do ducati. Odpaliłem silnik i pomknąłem na komisariat. W pracy nagromadziło mi się, jak zwykle trochę papierkowej roboty, więc ruszyłem z naręczem papierzysk do mojej drogiej Lucy. W połowie drogi przypomniałem sobie ostatnie zajścia, które miały tu miejsce na jej oczach i stwierdziłem, że warto wpierw trochę wyprostować tą niezbyt jasną sytuację.
-Hejka Lucy! - Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. Dziewczyna przyjrzała mi się podejrzliwie.
-Cześć Joe! - Była jakby wpatrzona we mnie. - Masz dla mnie jakieś papiery?
-Tak. Caałą górę. - Wskazałem na pokaźnych rozmiarów stertę. - Ale za nim przejdę do tego, chciałem wyjaśnić pewną sprawę.
-Jaką? - Lucy udała zdziwienie, unosząc brew ku górze.
-Pamiętasz tego dziwnego faceta, który udawał mojego chłopaka? -Odchrząknąłem.
-Noo tak, serio jesteście razem?! - Jej oczy zrobiły się szerokie jak spodki od doniczek.
-Nie, nie. To kompletne nieporozumienie. - Zacząłem gwałtownie kręcić głową. - Chodzi o to, że to mój dobry kumpel, który jest aktorem i właśnie się przygotowuje do swojej najnowszej roli.
-Wow, jest aktorem? - Twarz dziewczyny promieniała szczerym podziwem.
-Tak. Ma zagrać właśnie takiego homoseksualistę, który jest wschodzącą gwiazdą muzyki rockowej i wiesz... Zgodziłem się mu pomóc w przygotowaniach, bo wiem, że to dla niego ważne. - Uśmiechnąłem się szeroko.
-AA! To dlatego nie mogłeś mi nic wcześniej powiedzieć, żeby twój przystojny kumpel nie wyszedł ze swojej roli, tak? - Eh, jak łatwo jest oszukać niektóre kobiety.
-Dokładnie! Trafiłaś w sedno całej sprawy. Tylko wiesz, co? - Pochyliłem się nad dzielącym blatem i zbliżyłem usta do ucha dziewczyny. - Lepiej, żeby mało osób na komisariacie o tym wiedziało. Bo to jednak duża rola i producenci nie chcą niepotrzebnego rozgłosu przed premierą.
-Rozumiem. - Spojrzała  na mnie poważnie. - Będę milczeć.
-Dzięki Lucy! Ja spadam na przesłuchania. - Pomachałem jej na pożegnanie, w duchu widząc, jak za chwilę zacznie paplać do wszystkich naokoło o moim znajomym, który jest aktorem. O to mi właśnie chodziło, aby wszyscy się dowiedzieli, tego, że z moją orientacją jest wszystko w porządku. Rzuciłem się w dalszy wir pracy.
***
Po zakończeniu wszelkich spraw na dziś, postanowiłem załatwić wreszcie krew dla mojego nieproszonego gościa. Wsiadłem na motocykl i skierowałem się do miejscowego szpitala, w którym znajdował się bank krwi. Wszedłem do zimnych, skąpanych w ostrym świetle korytarzy przesiąkniętych charakterystycznym zapachem szpitala. Znalazłem odpowiedni pokój i bez pukania wkroczyłem do niewielkiego pomieszczenia pełnego lodówek. W środku znajdowała się młoda pielęgniarka.
-Witam panią, jestem z policji. - Pokazałem legitymację. - Mam za zadanie przewieźć 5 litrów krwi na miejsce wypadku samochodowego. Potrzebna jest A RH + i 0 RH-.  Tutaj ma pani potrzebne zaświadczenie od lekarza, który nadzoruje akcję ratunkową.
-Witam. - Spojrzała na mnie podejrzliwie, po czym zerknęła na świstek papieru, który zgrabnie sfałszowałem. - Dlaczego policjant przyjechał po krew? A nie jak zwykle karetka?
-Cóż... Krew potrzebna jest jak najszybciej, inaczej ranni mogą nie przeżyć. Niestety warunki na drodze uniemożliwiły karetce przedostanie się do szpitala, więc wysłano mnie, gdyż posiadam motocykl, więc najszybciej mogę przetransportować im tą krew. - Gładko kłamem, przy okazji lustrując zgrabne ciało młodej kobiety.
-W takim razie, niech pan chwilę zaczeka. - Zniknęła i po chwili wróciła z dziesięcioma pół-litrowymi workami ze szkarłatną cieczą.  Spakowała je ostrożnie do specjalnej, przenośnej lodóweczki i wręczyła w moje ręce.
-Proszę jechać ostrożnie. - Uśmiechnęła się niepewnie.
-Dziękuję. Do widzenia. - Wymaszerowałem z pokoju. Zamontowałem lodówkę na motorze i skierowałem się do domu. W mieszkaniu było perfekcyjnie wysprzątane,ale podejrzanie cicho. Wszedłem do salonu, gdzie na sofie spał skulony Laren. Kiedy tylko postawiłem kolejny krok, wampir się obudził.
-Mam dla ciebie jedzonko! - Wskazałem na przenośną lodówkę. - Ciężko było mi to zdobyć.
[Laren?]

5 września 2016

Od Amadeusza c.d. Merry

Mieszkałem sobie dalej w mieszkaniu mojego ojca, który na jakiś czas zamknął księgarnię i wyruszył w podróż, by odpocząć ode mnie i moich ciągłych przygód. Tak, jednym słowem miał mnie dość. Jak zresztą wszyscy w mojej kochanej rodzinie, której na szczęście nic już nie groziło. Było późne popołudnie, kiedy stwierdziłem, że moja lodówka zionie pustką, a żołądek domaga się jakiejś strawy. W ten oto cudowny zostałem zmuszony, by wyruszyć na niewielkie zakupy do najbliższego sklepu spożywczego. Oczywiście, jak można się domyślić, nawet głupie zakupy nie mogą być dla mnie zbyt proste. Po drodze wpadłem w jakąś dziurę przez co moje spodnie były całe w błocie. W samym sklepie zepsuła się kasa i spędziłem tam zamiast 10 minut, ponad pół godziny. Wracając zostałem ochlapany przez przejeżdżającą ciężarówkę. Teraz cały byłem w błocie.
-Świetnie... Może jeszcze coś? - Mruknąłem zły. Dzisiaj był jeden z tych bardziej pechowych dni, kiedy to mój humor nie należał do najweselszych. Będąc już przed wejściem do kamienicy, w której mieszkałem napotkałem jedną z osób, za którą nigdy zbytnio nie przepadałem.
-John! Kochaniutki, ale ty marnie wyglądasz... - KK zaczęła biec w moją stronę, ale gwałtownie przystanęła, kiedy zdała sobie sprawę, że jestem cały mokry i brudny.
-Siemka. Dzisiaj nie jest mój najlepszy dzień. - Westchnąłem ciężko i po części cieszyłem się, że ta aktualnie czerwonowłosa szalona kobieta, nie może się do mnie dotknąć.
-Gdzieś ty się szlajałeś? - Jej mina wyrażała całkowite zdumienie.
- Byłem tylko na zakupach w spożywczaku. - Wskazałem na torby z produktami.
-A nie na jakiejś tajnej misji dla Czarownic? - Zaśmiała się głośno.
-Nie, zresztą nieważne. - Machnąłem ręką zniecierpliwiony. - Chodźmy na górę. Jestem głodny i muszę się przebrać.
-Oczywiście. - Skinęła głową i ruszyła za mną. Kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami do mieszkania, zadzwoniła moja komórka.
-Hej. Mogę wpaść? Jest u Ciebie KK?- W słuchawce odezwał się głos należący do Merry.
-Tak właściwie, to jesteśmy pod moimi drzwiami. - Zacząłem intensywnie przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu kluczy.
-Super. Powiedz naszej kochanej Kiszce, żeby naostrzyła tasaki. - Powiedziała to i się rozłączyła.
-Kto dzwonił? - Ta czerwonowłosa, nachalna dziewczyna prawie zawiesiła się na moim ramieniu.
-Merry. Zaraz tu będzie. Masz szykować tasaki, czyli ktoś chyba zaszedł jej za skórę. - Odparłem, nadal nie mogąc odnaleźć kluczy.
-Czemu nie otwierasz drzwi? - KK zapytała lekko zniecierpliwiona.
-Bo chyba zgubiłem klucze. - Zrobiłem bezradną minę i przeklinając w duchu dzisiejszy dzień, szepnąłem. - Apertus!
Drzwi otworzyły się z cichym jękiem. Nareszcie dotarłem do domu. Zaniosłem torby z zakupami do kuchni, po czym natychmiast udałem się do łazienki, by doprowadzić się do stanu używalności.
-KK otwórz drzwi, jak Merry przyjdzie i zrób coś do picia. - Rzuciłem jej na odchodnym i wszedłem pod prysznic. Gorąca woda czyniła cuda. Niestety, kiedy skończyłem swoją toaletę zdałem sobie sprawę, że nie zabrałem ze sobą ciuchów na zmianę. No nic... Będę musiał jakąś się przemknąć do swojej sypialni i zabrać świeże, tak by mnie KK nie zauważyła. Wymknąłem się z łazienki z ręcznikiem oplecionym wokół bioder. Nagle usłyszałem głos Merry.
-A gdzie się podziewa John? - W tym momencie poślizgnąłem się na śliskich płytkach i wylądowałem z łoskotem na swoich czterech literach. Białowłosa zobaczyła mnie w takiej pozycji, a ja uśmiechnąłem się do niej niepewnie.
-Hej! - Jakbym miał mało obciachu, ręcznik zsunął się z moich ud i wylądował obok, tak, że byłem calutki nagi. - O ja pierdolę. - Zabluźniłem cicho, czerwony jak burak.
[Merry?]

1 września 2016

April Hayes

z Tumblra

Imię: April
Nazwisko: Hayes
Pseudonim: JJ
Płeć: Kobieta
Rasa: Smok
Wiek: 19 lat
Data urodzin: 1 kwietnia
Posada: Kelnerka w kawiarni ,,Czekolada" i współpracownica na pół etatu z policją przy łapaniu gwałcicieli i prostytutek.
Orientacja: Biseksualna, wychodzi z założenia, że powinno się kochać osobę, a nie płeć.

Aparycja:

Jest dość niskiego wzrostu o delikatnej urodzie, która sprawia, że wygląda na młodszą, niż jest w rzeczywistości. Długie, czarne włosy okalają jej twarz w kształcie diamentu. Nie ma zarysowanych policzków, prostego nosa, czy ostrej linii szczęki. Drobny, okrągły nosek umieszczony jest pod oczami w kształcie monety o barwie ciemnego granatu. Małe usta są bardzo jasne, jakby niezbyt dobrze ukrwione. Przeszkadzają jej jej brwi, są bardzo krzaczaste i bujne, April spędza dużo czasu, żeby nie wyglądały, jak dwie zabłąkane gąsienice.
Ubiera się po swojemu. Czasami założy myśliwską kurtkę i wściekle zieloną koszulkę, a czasami wybierze zestaw typowo dziewczęcy, spódniczka w szkocką kratę i białą koszulę z koronką. Uwielbia eksperymentować ze swoim wyglądem, szczególnie dlatego, że jest ,,kameleonem". Umie zmieniać wygląd, ale tylko w te osoby, których ma jakąś rzecz, jak apaszka, wsuwka czy włos. Dzięki sztuce makijażu i odpowiedniej stylizacji może udawać dużo młodszą, czym wielokrotnie przysłużyła się policji.

Charakter:

Ta dziewczyna ma w sobie coś z chochlika. Jest wulkanem energii. Cieszą ją drobnostki i potrafi dostrzegać piękno świata. Chce sprawić, by życie było lepsze. Może jest trochę naiwna, ale szybko uczy się na błędach. Jeśli ktoś ją zawiedzie, trudno będzie jej wybaczyć. Bardzo długa rozpamiętuje przeszłość, nie potrafi od razu zapomnieć. Czasami mówią, że jest szalona. Uśmiecha się częściej, niż powinna. Uwielbia robić żarty nieznajomym, tych których zna, zostawia w spokoju. Jest inteligentna, bystra, na ogół szybko kojarzy fakty, ale czasami ma chwilę zaciemnienia, z których potrafi się śmiać, bo wtedy ledwo dodaje dwa do dwóch. Stara się innych zarazić swoich optymizmem, ale nie robi niczego na siłę. Lubi badać reakcje innych ludzi na pewne sytuacje, które często sama aranżuje. Nie jest osobą mściwą, ale kiedy ktoś zajdzie jej za skórę potrafi wymyślić przynajmniej trzy realne sposoby, jak zniszczyć komuś życie.

Znalezione obrazy dla zapytania skyrim dragon wallpaper
wallpapers alpha-coders

Umiejętności:

 Jest tzw. ,,kameleonem", potrafi zmieniać się w inne osoby.
Jako Smok umie zmieniać swoją formę. Bardzo rzadko jednak się przemienia, bo wtedy dzieją się złe rzeczy. Jej miłe i wesołe uosobienie znika, a pojawia się mroczna strona jej duszy, prymitywna, jakby zwierzęca. Nikt nie potrafi jej ujarzmić. Jako smok nie panuje nad sobą, muszą pozbawić ją przytomności by spróbować ją ,,zrestartować ręcznie", co nie jest przyjemne dla żadnej ze stron. Jako smoczyca ma jednak wielką moc, która jest przydatna w wielorakich walkach. April nie chce jednak siać zniszczenia, więc odmawia wszelakim propozycją z jej udziałem w drugim wcieleniu. Gorzej, kiedy jest tak osłabiona, że nie panuje nad swoją siłą i przemiana następuje samoistnie...


Historia w ,,dwóch słowach":

April była szczęśliwym dzieckiem i nastolatkiem. Dorastała normalnie, uczyła się, jak żyć i funkcjonować w społeczeństwo. Nie miała zbytnich problemów, jedynie drobne niesnaski, oprócz jednego, który do pewnego czasu spędzał jej sen z powiek. Zabiła człowieka. Pewnej bezsennej nocy wyszła na balkon i straciła panowanie nad własnym ciałem. Kiedy się obudziła, wokoło było pełno krwi. Mnóstwo. A przed nią leżał człowiek, jeden z ochroniarzy parku, z rozerwanymi wnętrznościami, poznaczony pazurami i śladami wielkich szczęk. Miała wtedy 12 lat. Ze zmęczenia nie zapanowała nad mocą i zmieniła postać. Dosłownie rozerwała tego człowieka na strzępy. Nie mogła znieść myśli, że pozbawiła kogoś życia, nawet jeśli nie miała nad tym kontroli. Co miesiąc chodzi na jego grób i co tydzień odwiedza samotną matkę strażnika, która pozostała sama na tym świecie przez jej morderstwo.
Od tamtej pory odżywia się zdrowo, ale bez zbytniej restrykcyjności, kładzie się spać o normalnych porach, prowadzi rozsądny tryb życia, bardzo dba, by nie dopuścić do kolejnej takiej sytuacji.

Kontakt:
E-mail: elenaxd2001@gmail.com
Howrse: ElenaXD

1 września 2016

Od Larena cd Joe'go

Krew tego mężczyzny była wyjątkowa, nie umiałem porównać jej z niczym innym. Wiedziałem że nie ważne ile razy jeszcze jej skosztuję, będzie dla mnie równie pociągająca. Z pewnością musiałem zadbać o to by jej nie stracić. Może powinienem sprawić mu tym trochę przyjemności ? Jeżeli będzie odczuwał tylko ból, może unikać karmienia mnie. Nie zastanawiając się chwili dłużej, wgryzłem się mocniej i wpuściłem trochę jadu do jego krwiobiegu. Z pewnością zrobiło mu się przyjemnie, chociaż nie do końca wiedziałem w jaki sposób. Niektórych to relaksowało, innych podniecało a Joe… sam nie wiedziałem.
        - Mógłbyś się pośpieszyć? – Mruknął, zaciskając palce na moim przedramieniu z ciężkim westchnieniem. Prychnąłem na to cicho w odpowiedzi, zły z braku wdzięczności z jego strony.
        -Marudzisz – Poskarżyłem się i odsunąłem od niego, chwilę się nad czymś zastanawiając – Jouś mój załatwiłby mi troszeczkę krwi transfuzyjnej? Bawisz się w pana policjanta, pewnie masz jakieś znajomości które by to umożliwiły…hmmm ? Tobą się raczej nie najem, a na inne ofiary się nie zgadzasz moja marudko, więc jak będzie ? –Przybliżyłem się jeszcze na chwilę do jego szyj i zlizałem z niej krople krwi która spływała jeszcze z ranki
       - Zobaczę co da się zrobić –Odsunął się ode mnie ostrożnie i podrapał po głowie, skinąłem głową i rzuciłem mu tylko
       - No to do zobaczenia Joe–Po czym odszedłem, nie czekając na to czy zamierza mnie zatrzymać czy nie. Resztę dnia mężczyzna miał ode mnie spokój, aż do wieczora, kiedy to wrócił do mieszkania, siedziałem tam na jego łóżku i czytałem jakąś książkę z nudów
      -Aleeeee wy długo pracujecieeeee –Jęknąłem widząc mężczyznę w pokoju –  Ale swoją drogą urocze mieszkanko, przytulne
     -Przepraszam cię bardzo, ale jak ty tutaj się znalazłeś? W ogóle co do cholery robisz w moim mieszkaniu? – Zdołał wydukać, na mój widok, najwidoczniej był zdziwiony a ja nie rozumiałem czemu.
     -No wszedłem, drzwiami, ukradłem twoje zapasowe klucze, a gdzie miałem niby czekać twoim zdaniem ?  -Spojrzałem na niego jak na skończonego idiotę i wstałem by odłożyć książkę  -A zmieniając temat, masz dla mnie krew?
     - Nie wiem, gdzie miałbyś czekać, ale moje mieszkanie jest ostatnim miejscem na ziemi, które przyszłoby mi w tej kwestii do głowy.  - Joe rzucił kluczykami od ducati na stolik w przedpokoju. - A co do tej twojej krwi to nie jest taka łatwa sprawa. Przecież nie pójdę do banku krwi i nie powiem niczym w warzywniaku "Poproszę 5 litrów A RH-". Daj mi trochę czasu... I wynoś się z mojego mieszkania. - Burknął niezadowolony.
     - I gdzie mam niby iść ? –Warknąłem mu w odpowiedzi, prychając pod nosem – Też mam potrzebę snu…może nie do końca ale lubię spać i nie lubię zimna, na dworze jest zimno, nawet psa byś nie wygonił w taką pogodę…
    -Wampir potrzebuje snu? A to nowość ... - Mruknął do siebie i przewrócił oczyma. - Pies jest milszym od ciebie stworzeniem. Nie gada, nie pije krwi i nie wymaga niemożliwego.
    -Tylko pierwotni wymagają snu, po za tym… mogę ci pokazać jaki potrafię być miły jeżeli chcesz –Posłałem mu przymilny uśmieszek –Potrafię na przykład relaksować, …zobaczysz jak będzie miło. Joe spojrzał tylko na mnie nieufnie i nie przystał na propozycje
    -Ty i relaks? Szybciej mnie o ból głowy przyprawisz. - Pokręcił niedowierzająco głową i ruszył do łazienki. - Idę pod prysznic, jak tu wrócę ma cię tu nie być. –Jak było się spodziewać, gdy mężczyzna wyszedł z łazienki, wampir wciąż siedział u niego w domu, oglądał coś w salonie na sofie w znudzeniu i najwidoczniej nic a nic nie robił sobie z słów policjanta
   -Ładnie pachniesz – Rzucił mu tylko niby bez zainteresowania, nawet na niego nie patrząc –Aż mam ochotę na przekąskę…  Jak było w pracy w ogóle? –Chętnie patrzyłem na półnagiego Joe’go i nawet nie przejąłem się gdy przełączył na inny program, gdzie mówili o jakiś tam ofiarach ,,nieznanego sprawcy ‘’ znalezione dziś, w jeziorze – W pracy było świetnie, bo przynajmniej nie miałem żadnej pijawy obok ciebie.
      - A co z tym że jesteś gejem mój kochany, upierdliwe samotne kobiety z recepcji nie zapominają~ -Zachichotał, nie przejmując się w ogóle treścią w telewizji
     -Niech sobie myślą co chcą, może będą mniej upierdliwe. - Joe wstał z sofy, poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z zimnym piwem w ręku i liściem sałaty, który wylądował w terrarium żółwia. -Siema Fred! Jak się masz stary? – Z początku miałem skomentować jego mówienie do żółwia ale koniec końców tylko odebrałem mu puszkę piwa i otwierając ją, z pogardą powąchałem zawartość
     -Nie pij tego, twoja krew nie będzie już taka dobra po alkoholu, po za tym czemu tak często to pijecie? Ohydny i bezwartościowy napój –Wylał zawartość do zlewu, jednakże mężczyzna niezbyt się nim przejmując, wyciągnął kolejne piwo. Ile on tego ma?
     - Wiesz czemu to pije? - Wskazał na puszkę. - Bo odstrasza komary i innych krwiopijców. - Zaśmiał się cicho i usiadł z powrotem na sofie, mrużąc oczy próbowałem mu ją zabrać, ale gdy skończyło się to niepowodzeniem, tylko prychnąłem zniesmaczony. Chwilę stałem w bez ruchu, po czym jakby nigdy nic objąłem Joe’ego  za szyję
     - Właściwie…jesteś taki swobodny, nie boisz się mnie ? – Zapytałem zaciekawiony, ledwo powstrzymując się od ponownego wgryzienia w jego szyję.
     -Byłbym głupi, gdybym się ciebie wcale nie bał... Wiem, że niewiele ci potrzeba, żeby mnie zabić. – Mężczyzna widocznie spoważniał. - Ale staram się w tym całym szaleństwie zachować chociaż trochę normalności. Poza tym igranie ze śmiercią to dla mnie chleb powszedni. - Uśmiechnął się zawadiacko, ostrożnie pozbywając się moich rąk.
    -Nie chcę cię skrzywdzić, mógłbyś być moim przyjacielem.– Stwierdziłem po chwili, obejmując go na nowo, tym razem mocniej – Mógłbyś być moim przyjacielem –  Wypowiadając te słowa, pogłaskałem go po głowie z lekkim uśmiechem. Lubiłem jego włosy.
    -Chyba posiadasz dziwną definicję słowa przyjaciel. - Joe znowu się wyrwał z moich objęć i poszedł wyrzucić pustą puszkę po piwie. - Przyjaciele tej samej płci się obmacują, tak jak to ty robisz mi.
    -Jakie znaczenie ma w przyjaźni płeć? – Zapytałem marszcząc brwi – i…nie obmacuje cię –Dodałem po chwili zirytowany jego oskarżeniem. Ten tylko westchnął ciężko i udał się do swojej sypialni, po czym trzasnął drzwiami. Bez namysłu, ruszyłem za nim.
    -Joeeee – Mruknąłem skarżącym się tonem i położyłem obok niego.
    -Czego? –Burknął prawie przez sen Joe – Spać też mi nie dasz?
   - Daaam, ale nie bądź już zły i nie trzaskaj drzwiami – Bawiłem się jego mokrymi włosami  -Zmęczony Joeeee, idź spać, dobranoc. Mężczyzna westchnął i przekręcając się do mnie plecami, rzucił tylko,,branoc’’. Przez chwilę go pilnowałem, ale mi się znudziło, więc ułożyłem się wygodnie i poszedłem spać , dla mnie nasze wspólne mieszkanie zapowiadało się ciekawie.