-I jak tam nowe życie? - spytała Katie, biorąc łyk kawy.
Prychnęłam głośno.
-Trzecia tożsamość w ciągu miesiąca? Co by się nie działo, chyba już nic mnie zaskoczy. - westchnęłam, rzucając lodowate spojrzenia wszystkim tym, którzy przyglądali się nam z ciekawością.
-Nie patrz tak na nich. - syknęła moja kuzynka cicho, karcąc mnie spojrzeniem.
-A to niby czemu? - odburknęłam. - Niech się nie gapią na nas jak na okazy w zoo, jeszcze nas tam nie wsadzili.
Katie popatrzyła na mnie zimno.
-Wiesz, mimo ogromu różnych dziwnych stworzeń, rzadko spotyka się dwie albinoski w jednym miejscu.
Prychnęłam, odrobinę za głośno, tak, że nawet ci, których brak pigmentu nie interesował, odwrócili się w naszą stronę.
-Nie jestem albinoską. - mruknęłam i spojrzałam z ciekawością na czarną teczkę, która spoczywała przy siedzeniu mojej kuzynki. - Co Ty razem masz?
-Masz swoją? - zapytała, spoglądając pod stolik.
-Jasne, wszystko wydrukowane, tak jak chciałaś. Ale wątpię, żeby szybko zrobili następny krok.
Catie patrzyła na mnie z powagą, ale zaraz rozluźniła się.
-Może przejdźmy do jakiś przyjemniejszych tematów.. Jak tam między Tobą, a Amadeuszem? - spytała, uśmiechając się szeroko.
- C-co? - zdziwiłam się. - Jak to między mną a...
-Wiedziałam! - krzyknęła z zadowoleniem moja kuzynka. - Rumieniec Cię zdradził. - zaśmiała się głośno.
-Phi. - próbowałam wyjść ze wszystkiego z resztką honoru, który mi został. - Amadeusz jest czasami żałosny.
-Mówisz? - zapytała, a ja zaczęłam się zastanawiać czy warto opowiadać tę historię.
-Taa, zanim wróciliśmy znad Morza Niespokojnego, postanowiliśmy spędzić trochę czasu na plaży. Wszystko bardzo miło, poszliśmy, kocyk, kanapki i tasaki KK. Miałam wprawdzie drobny problem z zawiązaniem z tyłu stanika, ale pomógł mi John. Później graliśmy w siatkówkę...
Catie wybuchnęła głośnym śmiechem, krztusząc się i wypluwając kawę.
-Co? - spytałam. Jeszcze nie doszłam do "zabawnego" momentu w historii.
-Zajrzałam Ci do głowy. - powiedziała, ocierając łzy, nadal z ogromnym wyszczerzem na twarzy.
-Papa. - powiedziałam, nagle tracąc ochotę na resztę kawy z mojego kubka. Wstałam i wzięłam teczkę Catie.
-Ale że... - białowłosa znów dostała ataku śmiechu. - Że spadł Ci stanik, to bym nie wpadła.
Rzuciłam jej lodowate spojrzenie i wyszłam z kawiarenki, trzaskając drzwiami. Nadal wściekła wyjęłam telefon i zadzwoniłam do John'a.
-Hej. Mogę wpaść? Jest u Ciebie KK?
-Tak właściwie, to jesteśmy pod moimi drzwiami.
-Super. Powiedz naszej kochanej Kiszce, żeby naostrzyła tasaki.
<c.d. Amadeusz
XDDDDDDDDDDD
Nie mam więcej komentarzy xD>
28 lipca 2016
15 lipca 2016
Od Amadeusza c.d. Merry
Od jakiejś godziny błądziłem po labiryncie białych korytarzy. Byłem zmęczony, głodny, spragniony i wszystko mnie bolało. Nigdzie nie widziałem Merry. W końcu zrezygnowany oparłem się o ścianę i usiadłem. Oparłem łokcie o kolana i położyłem głowę na rękach. Siedziałem tak z zamkniętymi oczami i ledwo kontaktowałem z rzeczywistością. Z tego stanu odrętwienia wyrwał mnie jakiś gwałtowny ruch oraz szarpnięcie mojego ramienia.
-Wstawaj! Wracasz o swojego małego więzienia! - Uniosłem ociężale głowę. Za rękę trzymał mnie jakiś wielki, tępy osiłek. Świetnie.
-Stęskniłem się za wami... - Mruknąłem.
-Jak miło. A teraz wstawaj! - Wydarł się i potrząsnął mną brutalnie.
-Nigdzie nie idę. - Odparłem obojętnie. Jego spojrzenie stało się straszne. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie z nienawiścią.
-Może zachce ci się iść, jak dostaniesz trochę w pysk, co? - Warknął niczym rozgniewany grizzly.
-No nie wiem, czy to dobry pomysł... Przemoc to nie jest dobre rozwiązanie konfliktu. - Mój głos był jakoś dziwnie cienki. Facet zignorowałam moją sugestię i się już zamachnął, kiedy z dala doleciały jakieś odgłosy.
-O kurwa! Co tam się dzieje? - Zerwał się i pobiegł w tamtą stronę. Daleko nie pobiegł bo już po chwili został ugodzony strzałą w klatkę piersiową. Padł na podłogę i zaraz wokół niego utworzyła się czerwona kałuża krwi. Usłyszałem zbliżające się kroki. Nie mógł to być nikt z tych typków z tej popapranej instytucji, bo przecież nie zabiliby swojego człowieka. Poza tym strzały nasuwają mi na myśl tylko ją.
-Amadeusz! - Merry ukazała się moim oczom, a za nią przybiegła jakaś panienka w limonkowych włosach. Chwila, chwila, czy to nie...
-KK?! Co ty tutaj robisz? - Rozpoznałem naszą koleżaneczkę od tasaków.
-Aktualnie ratuje ci tyłeczek. - Uśmiechnęła się złośliwie.
-Musimy stąd zwiewać. Wstawaj John! - Merry podała mi rękę, abym się podniósł. Wstałem dzielnie, mimo, że wszystko mnie bolało.
-Dasz radę biec? - Zerknęła na mnie moja przyjaciółka.
-Jasne. Uleczyłem się, więc nie jest ze mną źle. Czuję się dobrze. - Uśmiechnąłem się. Nie kłamałem, tylko delikatnie mijałem się z prawdą. Ruszyliśmy biegiem. Dość szybkim. Za szybkim. Jednak nie poddawałem się na razie.
-Jak się w ogóle uwolniłaś? - Zapytałem Merry, ciekawy jej ucieczki.
-Cóż... Zamroziłam takiego jednego... Zresztą to długa historia. - Dziewczyna machnęła ręką. - A ty jak się tu znalazłeś?
-No mama mi pomogła. - Uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej dziwnej wizji.
-Jak niby? - Merry zmarszczyła brwi.
-Miałem wi... - Nie zdążyłem skończyć zdania, bo w tym momencie zacząłem gwałtownie kaszleć. Zatkałem usta ręką, na której pojawiły się krople krwi. Jeszcze mi nie przeszło? Dziewczyny się zatrzymały.
-Ej, co ci jest? - KK spojrzała na mnie zaskoczona.
-Mówiłeś, że się uleczyłeś... - Mina Merry wyrażała jakby irytację.
-Chyba nie do końca mi się udało. - Wycharczałem i znowu zaniosłem się kaszlem.
-Musimy stąd natychmiast wydostać. - Zakomunikowała moja przyjaciółka.
-Tylko jak? - KK patrzyła to na mnie to na nią. - Pewnie wszystkie wyjścia już są obstawione, a z nim nie możemy zbyt sprawnie walczyć. - Wskazała na mnie.
-Nic mi nie będzie. - Odparłem cicho po kolejnym atak kaszlu. Spojrzałem na Merry, z jej miny wnioskowałem, że właśnie wpadła na cudowny pomysł.
[Merry?]
-Wstawaj! Wracasz o swojego małego więzienia! - Uniosłem ociężale głowę. Za rękę trzymał mnie jakiś wielki, tępy osiłek. Świetnie.
-Stęskniłem się za wami... - Mruknąłem.
-Jak miło. A teraz wstawaj! - Wydarł się i potrząsnął mną brutalnie.
-Nigdzie nie idę. - Odparłem obojętnie. Jego spojrzenie stało się straszne. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie z nienawiścią.
-Może zachce ci się iść, jak dostaniesz trochę w pysk, co? - Warknął niczym rozgniewany grizzly.
-No nie wiem, czy to dobry pomysł... Przemoc to nie jest dobre rozwiązanie konfliktu. - Mój głos był jakoś dziwnie cienki. Facet zignorowałam moją sugestię i się już zamachnął, kiedy z dala doleciały jakieś odgłosy.
-O kurwa! Co tam się dzieje? - Zerwał się i pobiegł w tamtą stronę. Daleko nie pobiegł bo już po chwili został ugodzony strzałą w klatkę piersiową. Padł na podłogę i zaraz wokół niego utworzyła się czerwona kałuża krwi. Usłyszałem zbliżające się kroki. Nie mógł to być nikt z tych typków z tej popapranej instytucji, bo przecież nie zabiliby swojego człowieka. Poza tym strzały nasuwają mi na myśl tylko ją.
-Amadeusz! - Merry ukazała się moim oczom, a za nią przybiegła jakaś panienka w limonkowych włosach. Chwila, chwila, czy to nie...
-KK?! Co ty tutaj robisz? - Rozpoznałem naszą koleżaneczkę od tasaków.
-Aktualnie ratuje ci tyłeczek. - Uśmiechnęła się złośliwie.
-Musimy stąd zwiewać. Wstawaj John! - Merry podała mi rękę, abym się podniósł. Wstałem dzielnie, mimo, że wszystko mnie bolało.
-Dasz radę biec? - Zerknęła na mnie moja przyjaciółka.
-Jasne. Uleczyłem się, więc nie jest ze mną źle. Czuję się dobrze. - Uśmiechnąłem się. Nie kłamałem, tylko delikatnie mijałem się z prawdą. Ruszyliśmy biegiem. Dość szybkim. Za szybkim. Jednak nie poddawałem się na razie.
-Jak się w ogóle uwolniłaś? - Zapytałem Merry, ciekawy jej ucieczki.
-Cóż... Zamroziłam takiego jednego... Zresztą to długa historia. - Dziewczyna machnęła ręką. - A ty jak się tu znalazłeś?
-No mama mi pomogła. - Uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej dziwnej wizji.
-Jak niby? - Merry zmarszczyła brwi.
-Miałem wi... - Nie zdążyłem skończyć zdania, bo w tym momencie zacząłem gwałtownie kaszleć. Zatkałem usta ręką, na której pojawiły się krople krwi. Jeszcze mi nie przeszło? Dziewczyny się zatrzymały.
-Ej, co ci jest? - KK spojrzała na mnie zaskoczona.
-Mówiłeś, że się uleczyłeś... - Mina Merry wyrażała jakby irytację.
-Chyba nie do końca mi się udało. - Wycharczałem i znowu zaniosłem się kaszlem.
-Musimy stąd natychmiast wydostać. - Zakomunikowała moja przyjaciółka.
-Tylko jak? - KK patrzyła to na mnie to na nią. - Pewnie wszystkie wyjścia już są obstawione, a z nim nie możemy zbyt sprawnie walczyć. - Wskazała na mnie.
-Nic mi nie będzie. - Odparłem cicho po kolejnym atak kaszlu. Spojrzałem na Merry, z jej miny wnioskowałem, że właśnie wpadła na cudowny pomysł.
[Merry?]
11 lipca 2016
Od Merry c.d. Amadeusz
Powietrze wokół mnie było wręcz dusząco suche. Wzięłam jedną z lodowych kuleczek z podłogi i rzuciłam ją o szklaną powierzchnię. Kulka rozbiła się, ale od razu przywróciłam jej poprzedni kształt.
Zaczęłam się zastanawiać czy jest tu gdzieś jakaś klimatyzacja lub jakikolwiek przepływ powietrza, czy po prostu po jakimś czasie zabraknie mi tlenu.
Kuleczka miarowo uderzała w ścianę.
W pomieszczeniu było naprawdę ciemno, ale zdążyłam się przyzwyczaić do przytłaczającej ciemności.
Bardziej wyczułam niż usłyszałam, że ktoś się zbliża. Dopiero gdy najbliższe mi drzwi otworzyły się cicho usłyszałam nielubiany przeze mnie głos.
-Dzień Dobry. Dobrze Ci się spało? - spytał mężczyzna, który znowu ubrał się w ten sam garnitur.
Przewróciłam oczami.
-Oczywiście. Uwielbiam spać na zimnej podłodze w tym samym ubraniu co byłam cały poprzedni dzień. - prychnęłam. - Mam nadzieję, że przyniosłeś mi jakieś ciuchy?
Podrapał się po głowie.
-A, nie no to bardzo super! Naprawdę bardzo się cieszę. - westchnęłam głośno. - A myślałam, że chcecie mnie trzymać tu żywą. A tu niespodzianka! Chcecie mnie zasmrodzić na śmierć, hmmm?
Po jego minie uznałam, że jestem odpowiednio nieprzyjemna.
-A tak w ogóle, to strasznie potrzebuję do toalety. Jest tu jakaś czy będę musiała Cię poprosić żebyś się odwrócił? - utrzymałam te samą minę, chociaż w środku umierałam ze śmiechu widząc wyraz jego twarzy.
-I jeszcze jedna sprawa. Czy jak nagle wyrwę się spod waszej kontroli i powyrywam Ci wszystkie kończyny, to wolisz zostać wrzucony do morza czy może polany benzyną i zostawiony tutaj i z opakowaniem zapałek?
Zadrżał, ale nic mi odpowiedział. Dopiero po kilku sekundach otworzył usta.
-Zaraz podam Ci ośrodek, który ograniczy Twoje funkcje życiowe. To załatwi sprawę. A jeśli zarejestrujemy nagły skok Twojej mocy, natychmiast zostanie podany Ci nasz najnowszy środek.
-Mianowicie?
-To pewna bardzo stara bakteria, którą udało nam znaleźć w lodowcu.
-Chodziło mi bardziej o to co ona robi..? - powiedziałam już zniecierpliwiona.
Pokręcił głową.
-To nie jest teraz istotne. - powiedział i wyjął ze złotek szkatułki napełnioną strzykawkę.
Wstałam i przeciągnęłam się.
Drzwi otworzyły się, a środka wszedł ważniak. Przypomniała mi się pewna scena z mojego ulubionego filmu. Może nie mam mocy, ale...
Skoczyłam i zrobiłam zgrabny przewrót po jego nogami.
Kopnęłam go trochę poniżej brzucha i dopadłam do panelu sterującego. Drzwi zamknęły się za mną.
Zachichotałam, gdy zobaczyłam, że leży skulony na podłodze.
-Jeśli chcesz przeżyć, to radzę użyć tej substancji ze strzykawki.
-Bo, co? - wydusił. - Nic mi nie zrobisz, szkło jest kuloodporne.
-Bo się zamrozisz kochasiu. - zachichotałam.
Zacisnęłam pięści, a po chwili powietrze przestało być wilgotne.
Lód pokrył drzwi od okrągłej celi. Szybko przejrzałam panel sterujący. Jest.
Po chwili powietrze o bardzo niskiej temperaturze zaczęło wypełniać pomieszczenia.
-Miłego snu zimowego - szepnęłam przykładając twarz do szklanej szyby.
Wyszłam, śmiejąc się głośno.
Zaczęłam się zastanawiać czy jest tu gdzieś jakaś klimatyzacja lub jakikolwiek przepływ powietrza, czy po prostu po jakimś czasie zabraknie mi tlenu.
Kuleczka miarowo uderzała w ścianę.
W pomieszczeniu było naprawdę ciemno, ale zdążyłam się przyzwyczaić do przytłaczającej ciemności.
Bardziej wyczułam niż usłyszałam, że ktoś się zbliża. Dopiero gdy najbliższe mi drzwi otworzyły się cicho usłyszałam nielubiany przeze mnie głos.
-Dzień Dobry. Dobrze Ci się spało? - spytał mężczyzna, który znowu ubrał się w ten sam garnitur.
Przewróciłam oczami.
-Oczywiście. Uwielbiam spać na zimnej podłodze w tym samym ubraniu co byłam cały poprzedni dzień. - prychnęłam. - Mam nadzieję, że przyniosłeś mi jakieś ciuchy?
Podrapał się po głowie.
-A, nie no to bardzo super! Naprawdę bardzo się cieszę. - westchnęłam głośno. - A myślałam, że chcecie mnie trzymać tu żywą. A tu niespodzianka! Chcecie mnie zasmrodzić na śmierć, hmmm?
Po jego minie uznałam, że jestem odpowiednio nieprzyjemna.
-A tak w ogóle, to strasznie potrzebuję do toalety. Jest tu jakaś czy będę musiała Cię poprosić żebyś się odwrócił? - utrzymałam te samą minę, chociaż w środku umierałam ze śmiechu widząc wyraz jego twarzy.
-I jeszcze jedna sprawa. Czy jak nagle wyrwę się spod waszej kontroli i powyrywam Ci wszystkie kończyny, to wolisz zostać wrzucony do morza czy może polany benzyną i zostawiony tutaj i z opakowaniem zapałek?
Zadrżał, ale nic mi odpowiedział. Dopiero po kilku sekundach otworzył usta.
-Zaraz podam Ci ośrodek, który ograniczy Twoje funkcje życiowe. To załatwi sprawę. A jeśli zarejestrujemy nagły skok Twojej mocy, natychmiast zostanie podany Ci nasz najnowszy środek.
-Mianowicie?
-To pewna bardzo stara bakteria, którą udało nam znaleźć w lodowcu.
-Chodziło mi bardziej o to co ona robi..? - powiedziałam już zniecierpliwiona.
Pokręcił głową.
-To nie jest teraz istotne. - powiedział i wyjął ze złotek szkatułki napełnioną strzykawkę.
Wstałam i przeciągnęłam się.
Drzwi otworzyły się, a środka wszedł ważniak. Przypomniała mi się pewna scena z mojego ulubionego filmu. Może nie mam mocy, ale...
Skoczyłam i zrobiłam zgrabny przewrót po jego nogami.
Kopnęłam go trochę poniżej brzucha i dopadłam do panelu sterującego. Drzwi zamknęły się za mną.
Zachichotałam, gdy zobaczyłam, że leży skulony na podłodze.
-Jeśli chcesz przeżyć, to radzę użyć tej substancji ze strzykawki.
-Bo, co? - wydusił. - Nic mi nie zrobisz, szkło jest kuloodporne.
-Bo się zamrozisz kochasiu. - zachichotałam.
Zacisnęłam pięści, a po chwili powietrze przestało być wilgotne.
Lód pokrył drzwi od okrągłej celi. Szybko przejrzałam panel sterujący. Jest.
Po chwili powietrze o bardzo niskiej temperaturze zaczęło wypełniać pomieszczenia.
-Miłego snu zimowego - szepnęłam przykładając twarz do szklanej szyby.
Wyszłam, śmiejąc się głośno.
***
Może to przez krew zasłaniającą biały kolor, a może po prostu przez krew, którą byłam ubrudzona nikt mnie zatrzymał.
Oczywiście dopóki nie spotkałam pani Szefowej.
-Co Ty?! - krzyknęła. - Jak?! Kiedy?!
-Nie za dużo pytań na raz, mmm? Powinnaś być cicha, jak Twój brat. No dobra, wcześniej nie był taki cichy znowu, ale jak na razie nie wygląda na to, żeby miał szybko coś powiedzieć.
Zaśmiałam się.
-Za-zabiłaś go. - jego mina wyrażała bezgraniczną wściekłość.
-Może. - byłam zbyt ciekawa i bardzo chciałam zobaczyć jak ta sytuacja się rozwinie.
Balansowałam na krawędzi.
-Zabiję Cię. - wyjęła pistolet . Załadowała go, ale nie zdążyła strzelić. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że z brzucha wystaje jej szerokie ostrze. Krew popłynęła obwicie z ogromnej rany.
-C-co? - spytałam bezgranicznie zdziwiona.
Po chwili zza dziewczyny wyskoczyła moja... przyjaciółka?
-Tylko ja mam prawo grozić małej Merry. - powiedziała KK, której włosy miały akurat kolor dojrzałej limonki. Miała na sobie czarny kombinezon, wyposażony w co najmniej cztery pistolety i kilkanaście tasaków. W lewej ręce miała jeszcze ubrudzoną w krwi siekierkę.
-Cześć. - powiedziałam powoli.
-Witaj, słoneczko. - powiedziała i rzuciła mi mój łuk. Zdjęła z plecy mój kołczan i podała mi go.
Założyłam go i od razu poczułam się pewniej. Naciągnęłam cięciwę na łuk.
-Skąd tak właściwie..?
-Cii. - przyłożyła mi palec do ust i uśmiechnęła się słodko. - Po prostu ciesz się imprezą. - powiedziała i skoczyła za mnie prawie przepoławiając jakiegoś faceta.
-Okej. - powiedziałam, mimo, że byłam mocno "confused".
Nałożyłam strzałę na cięciwę i wymierzyłam w jednego gościa z zbliżającego się tłumu.
<c.d. Amadeusz
To obejrzyj chociaż Avengers ;3
Inaczej wszystkie moje śmieszne nawiązania przepadną XD>
10 lipca 2016
Od Amadeusza c.d. Merry
Bili mnie, aż nie straciłem przytomności. Kiedy ta okrutna rzeczywistość została zalana przez ciemność, ból również odpłynął w nicość. Nagle w tym nieprzerwanym mroku, przebłysnęło światełko. Usłyszałem dziwny szum. Doleciały mnie słowa.
-Amadeuszu! - Głos wydał mi się znajomy. Coraz więcej światła docierało do mnie.
-Amadeuszu! To ja! Twoja mama...- Wreszcie ujrzałem twarz mojej rodzicielki. Czy ja śnię? Czy to się dzieje naprawdę?
-Jestem tylko wizją w twojej głowie, jednak naprawdę się z tobą teraz kontaktuje. - Uśmiechnęła się ciepło.
-Hej. Miło wreszcie z kimś normalnie porozmawiać. - Odpowiedziałem jej telepatycznie.
-Wyczułam, że z twoją mocą jest coś nie tak. Dodatkowo skontaktował się ze mną twój ojciec i powiedział, że zaginąłeś i nie ma od ciebie żadnych wiadomości. Dlatego cię zlokalizowałam i nawiązałam z tobą kontakt. - Matka spojrzała na mnie z troską. - Musisz jak najszybciej odzyskać moc! Inaczej nie dość, że umrzesz w niedługim czasie, to naszej rodzinie grozi całkowita zagłada!
-Ale jak? - Westchnąłem. Byłem zmęczony.
-Wystarczy, że wydobędziesz ją z naczynia, a powinna powrócić do twojej duszy. Razem z twoją siostrą przekazujemy ci trochę naszej energii byś był w stanie tego dokonać. - Niezwykły blask mnie oślepił i już po chwili znowu widziałem na oczy. Leżałem w jakimś białym ( bo innego koloru tu chyba nie znają) pomieszczeniu, na metalowym łóżku podobnym do stołu operacyjnego. Rozejrzałem się. Nikogo oprócz mnie nie było. Zerknąłem na przeciwległą ścianę. Na metalowym stoliku na kółkach stałosszklane naczynie ze złotym płynem. Moja moc. Teraz tylko trzeba ją wydobyć. Poruszyłem ręką. Bolało. Nie mogłem się za bardzo ruszyć, ale rzucić zaklęcie chyba będę w stanie. Tylko muszę trafić. Raz i porządnie.
-Ignis!-Wycelowałem w pojemnik z płynem. Ognista kula przecięła całą długość pomieszczenia i z impetem uderzyła w słój. Siła uderzenia zepchnęła naczynie ze stolika i trzasnęło ono o ścianę, rozbijając się na milion kawałeczków. Złoty płyn zmienił skupienie na gaz, który przez chwilę kotłował się nad szczątkami naczynia po czym rozpędzony wniknął w moje ciało. Poczułem napływ siły i mocy. Wiedziałem, że mogę teraz wszystko jak wcześniej. Jednak nie byłem w najlepszym stanie fizycznym. Ale mam na to sposób.
-Regenerationem!- Mruknąłem. Było to zaklęcie leczące ogólnie. Wzmacniało i regenerowało uszkodzenia. Było dość trudnym i czasochłonnym zaklęciem, które zajęło mi jakieś 30 minut, aż doszedłem do takiego stanu by móc samodzielnie się poruszać i być w miarę sprawnym. Niestety nie wyleczyłem się całkowicie. Nadal kaszlałem krwią i dość ciężko mi się oddychało. Ale powinienem dać radę dotrzeć do Merry i jej pomóc. O ile wcześniej ktoś mnie nie dorwie...
[Merry? Nie jestem Marvelowcem :P ]
-Amadeuszu! - Głos wydał mi się znajomy. Coraz więcej światła docierało do mnie.
-Amadeuszu! To ja! Twoja mama...- Wreszcie ujrzałem twarz mojej rodzicielki. Czy ja śnię? Czy to się dzieje naprawdę?
-Jestem tylko wizją w twojej głowie, jednak naprawdę się z tobą teraz kontaktuje. - Uśmiechnęła się ciepło.
-Hej. Miło wreszcie z kimś normalnie porozmawiać. - Odpowiedziałem jej telepatycznie.
-Wyczułam, że z twoją mocą jest coś nie tak. Dodatkowo skontaktował się ze mną twój ojciec i powiedział, że zaginąłeś i nie ma od ciebie żadnych wiadomości. Dlatego cię zlokalizowałam i nawiązałam z tobą kontakt. - Matka spojrzała na mnie z troską. - Musisz jak najszybciej odzyskać moc! Inaczej nie dość, że umrzesz w niedługim czasie, to naszej rodzinie grozi całkowita zagłada!
-Ale jak? - Westchnąłem. Byłem zmęczony.
-Wystarczy, że wydobędziesz ją z naczynia, a powinna powrócić do twojej duszy. Razem z twoją siostrą przekazujemy ci trochę naszej energii byś był w stanie tego dokonać. - Niezwykły blask mnie oślepił i już po chwili znowu widziałem na oczy. Leżałem w jakimś białym ( bo innego koloru tu chyba nie znają) pomieszczeniu, na metalowym łóżku podobnym do stołu operacyjnego. Rozejrzałem się. Nikogo oprócz mnie nie było. Zerknąłem na przeciwległą ścianę. Na metalowym stoliku na kółkach stałosszklane naczynie ze złotym płynem. Moja moc. Teraz tylko trzeba ją wydobyć. Poruszyłem ręką. Bolało. Nie mogłem się za bardzo ruszyć, ale rzucić zaklęcie chyba będę w stanie. Tylko muszę trafić. Raz i porządnie.
-Ignis!-Wycelowałem w pojemnik z płynem. Ognista kula przecięła całą długość pomieszczenia i z impetem uderzyła w słój. Siła uderzenia zepchnęła naczynie ze stolika i trzasnęło ono o ścianę, rozbijając się na milion kawałeczków. Złoty płyn zmienił skupienie na gaz, który przez chwilę kotłował się nad szczątkami naczynia po czym rozpędzony wniknął w moje ciało. Poczułem napływ siły i mocy. Wiedziałem, że mogę teraz wszystko jak wcześniej. Jednak nie byłem w najlepszym stanie fizycznym. Ale mam na to sposób.
-Regenerationem!- Mruknąłem. Było to zaklęcie leczące ogólnie. Wzmacniało i regenerowało uszkodzenia. Było dość trudnym i czasochłonnym zaklęciem, które zajęło mi jakieś 30 minut, aż doszedłem do takiego stanu by móc samodzielnie się poruszać i być w miarę sprawnym. Niestety nie wyleczyłem się całkowicie. Nadal kaszlałem krwią i dość ciężko mi się oddychało. Ale powinienem dać radę dotrzeć do Merry i jej pomóc. O ile wcześniej ktoś mnie nie dorwie...
[Merry? Nie jestem Marvelowcem :P ]
10 lipca 2016
Od Merry c.d. Amadeusz
-Wspomniałam już, że siłą nic ode mnie nie wyciągniesz? - zaśmiałam się cicho.
Mężczyzna wyglądał na załamanego.
-Obiecałam Ci to już wczoraj, a ja obietnice traktuję bardzo poważnie.
Zaczął masować sobie czoło, jakby rozbolała go głowa.
-Jak Ty to wytrzymujesz, co? - spytał nagle.
Zaśmiałam się cicho, ale zaraz zaczęłam kaszleć. Splunęłam krwią.
-Po pierwsze, mam przyjaciółkę tak potężną, że zdołałaby mnie odtworzyć choćby z kropli mojej krwi, którą posiada. Po drugie, widzę, że nie chcesz mi zrobić żadnego trwałego uszkodzenia.
Spojrzał na mnie dziwnie.
-Nie chodzi mi o tortury. Chodzi o ból.
Zaśmiałam się delikatnie, bo bałam się, że znów zacznę kaszleć krwią.
-Mówisz do osoby, której odcięli skrzydła, kiedy trzymała w sekrecie informacje przed rządem.
Otworzył oczy ze zdziwienia. Wyjęłam z łatwością ręce z nowych, za dużych kajdanek i odwiązałam bandaż, który nadal nosiłam, zsunęłam bluzkę z jednego z ramion i pokazałam mu dwie nadal widoczne rany.
Ta na lewej łopatce znów się otworzyła, więc szybko znów związałam opatrunek.
-A i zapomniałam dodać, że kiedy mi smutno, odzywa się we mnie ta sama, mała, zagubiona masochistka. - powiedziałam mu, mimo, że nigdy wcześniej nikomu tego nie powiedziałam.
Facecik rozluźnił krawat, a następnie zdjął go. Otworzył usta, ale byłam szybsza.
-Nie sfałszujesz mi żadnych wspomnień żadnymi gierkami ani manipulacją. Chciałeś wiedzieć, prawda? Po tym jak moja ciocia musiała mnie zostawić wychowywałam się na Cmentarzu wśród Grabarzy, ale większość czasu spędzałam ze Smokami. Pożyteczna rasa, nie powiem.
Poprawił okulary, spojrzał na zegarek i zamknął swoją teczkę.
-Do zobaczenia. - mruknął cicho.
-Papatki. - pomachałam mu na pożegnanie.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
-Jakoś nigdy nie...
-Proszę, nie. - uciął krótko.
Wyjęłam wodę z jego kubka i zrobiłam sobie lodowe kastety.
-To, co? Dzisiaj jest dzień walki na pięści? - uśmiechnęłam się.
Do pokoju nagle wpadła szefunciowa ciągnąca Amadeusza. Pół sekundy zajęło mi przywrócenie na swoją twarz uśmiechu.
-Może jesteś silna, ale czy on też? - dziewczyna zaśmiała się głośno.
Dobra, dobra szybko. Czy wyciągnęli od niego już wszystko co chcieli? Czy mogą zrobić mu poważną krzywdę? Czy lepiej udawać, że mi nie zależy? Już wiedzą przecież, że mi zależy...
-Czego chcecie? - spytałam zrezygnowana.
Opadłam bezwładnie na siedzenie, nagle zmęczona ciągłym graniem niezniszczalnej, nieczującej bólu dziewczyny.
-Merry? - spytałam mój przyjaciel. - Czemu tu jesteś? Przecież...?
Spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem.
-Czego chcecie? - spytałam po raz drugi.
-Twojej mocy. - powiedziała dziewczyna z dumnym uśmiechem.
-Nie da się oddać komuś mocy. - powiedziałam nagle rozbawiona.
Dziewczyna zrobiła się cała czerwona, błyskawicznie złapała John'a za włosy, przycisnęła go do ściany i wymierzyła mu trzy mocne ciosy w głowę.
Ten krzyknął i osunął się na podłogę.
-Jeśli się nie poddasz, podam Ci domek z jego palców na srebrnym talerzu.
O nie, nie. To zmierza w złym kierunku.
-Przejrzałaś mnie. Strasznie boję się srebra. - zadrżałam teatralnie. - A tak na serio, nie da się zabrać komuś mocy. To nie jest coś fizycznego. To jest energia, która jest połączona z duszą.
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze sztucznym rozbawieniem.
-Wrócę tu za dziesięć minut, a wtedy zobaczysz jak wiele można w tym czasie zadać bólu jednemu chuderlaczkowi.
Wyszła z Amadeuszem, a już po chwili zaczęłam słyszeć jego krzyki.
-Jesteś chory na głowę, czy co?! - wydarłam się nagle na mężczyznę w garniturze. - Możesz pobrać próbkę czyjejś mocy, żeby ją zbadać, albo coś, ale zabieranie elementu połączonego z duszą?!
Milczał.
-Wiesz jak to się może skończyć?! Wiesz, co może spowodować uszkodzenie tak ważnego elementu?! Albo oddzielona od ciała czysta energia, która przejęła pamięć i odczucia od niestabilnego obiektu?!
- J-ja...
-Uważaj, bo zaraz możesz się przekonać.
-Konać - złowieszczo powtórzyło echo.
Poczułam jak wzbiera się we mnie złość. Moje ręce zaczęły świecić, poczułam nagły przypływ energii. Moje ciało zaczęło się świecić, już miałam pozbawić go życia gestem, gdy nagle przeszył mnie ogromny ból, zgięłam się w pół.
W ciągu kilku minut zamknięto mnie w okrągłym, szklanym więzieniu.
-To jakaś cela dla najlepszych przyjaciół? - zdołałam wyksztusić.
-Miałaś rację. Nie powinienem prowadzić tak niebezpiecznych prób. Wszystko dzisiaj zawieszę.
-Och. - wydusiłam, nadal nie mogąc złapać tchu.
-Bo na szczęście mam już żywy obiekt. - uśmiechnął się psychopatycznie. - Nie martw się. Już niedługo Cię odwiedzę. Papatki. - powiedział wesoło.
Wyszedł, a serie metalowych drzwi zamykały się za nim z niepokojąco głuchym dźwiękiem.
Światło zgasło, a ja nagle błagałam o jakąś moc iluzji, by móc ukryć swój stan, który zaczął pojawiać się na mojej twarzy.
<c.d. Amadeusz
Jesteś Marvelowcem? ;3>
Mężczyzna wyglądał na załamanego.
-Obiecałam Ci to już wczoraj, a ja obietnice traktuję bardzo poważnie.
Zaczął masować sobie czoło, jakby rozbolała go głowa.
-Jak Ty to wytrzymujesz, co? - spytał nagle.
Zaśmiałam się cicho, ale zaraz zaczęłam kaszleć. Splunęłam krwią.
-Po pierwsze, mam przyjaciółkę tak potężną, że zdołałaby mnie odtworzyć choćby z kropli mojej krwi, którą posiada. Po drugie, widzę, że nie chcesz mi zrobić żadnego trwałego uszkodzenia.
Spojrzał na mnie dziwnie.
-Nie chodzi mi o tortury. Chodzi o ból.
Zaśmiałam się delikatnie, bo bałam się, że znów zacznę kaszleć krwią.
-Mówisz do osoby, której odcięli skrzydła, kiedy trzymała w sekrecie informacje przed rządem.
Otworzył oczy ze zdziwienia. Wyjęłam z łatwością ręce z nowych, za dużych kajdanek i odwiązałam bandaż, który nadal nosiłam, zsunęłam bluzkę z jednego z ramion i pokazałam mu dwie nadal widoczne rany.
Ta na lewej łopatce znów się otworzyła, więc szybko znów związałam opatrunek.
-A i zapomniałam dodać, że kiedy mi smutno, odzywa się we mnie ta sama, mała, zagubiona masochistka. - powiedziałam mu, mimo, że nigdy wcześniej nikomu tego nie powiedziałam.
Facecik rozluźnił krawat, a następnie zdjął go. Otworzył usta, ale byłam szybsza.
-Nie sfałszujesz mi żadnych wspomnień żadnymi gierkami ani manipulacją. Chciałeś wiedzieć, prawda? Po tym jak moja ciocia musiała mnie zostawić wychowywałam się na Cmentarzu wśród Grabarzy, ale większość czasu spędzałam ze Smokami. Pożyteczna rasa, nie powiem.
Poprawił okulary, spojrzał na zegarek i zamknął swoją teczkę.
-Do zobaczenia. - mruknął cicho.
-Papatki. - pomachałam mu na pożegnanie.
***
-Ładnie? - zapytałam i pokazałam mu swój szkic. - Dobrze zrobiłam proporcje? Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
-Jakoś nigdy nie...
-Proszę, nie. - uciął krótko.
Wyjęłam wodę z jego kubka i zrobiłam sobie lodowe kastety.
-To, co? Dzisiaj jest dzień walki na pięści? - uśmiechnęłam się.
Do pokoju nagle wpadła szefunciowa ciągnąca Amadeusza. Pół sekundy zajęło mi przywrócenie na swoją twarz uśmiechu.
-Może jesteś silna, ale czy on też? - dziewczyna zaśmiała się głośno.
Dobra, dobra szybko. Czy wyciągnęli od niego już wszystko co chcieli? Czy mogą zrobić mu poważną krzywdę? Czy lepiej udawać, że mi nie zależy? Już wiedzą przecież, że mi zależy...
-Czego chcecie? - spytałam zrezygnowana.
Opadłam bezwładnie na siedzenie, nagle zmęczona ciągłym graniem niezniszczalnej, nieczującej bólu dziewczyny.
-Merry? - spytałam mój przyjaciel. - Czemu tu jesteś? Przecież...?
Spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem.
-Czego chcecie? - spytałam po raz drugi.
-Twojej mocy. - powiedziała dziewczyna z dumnym uśmiechem.
-Nie da się oddać komuś mocy. - powiedziałam nagle rozbawiona.
Dziewczyna zrobiła się cała czerwona, błyskawicznie złapała John'a za włosy, przycisnęła go do ściany i wymierzyła mu trzy mocne ciosy w głowę.
Ten krzyknął i osunął się na podłogę.
-Jeśli się nie poddasz, podam Ci domek z jego palców na srebrnym talerzu.
O nie, nie. To zmierza w złym kierunku.
-Przejrzałaś mnie. Strasznie boję się srebra. - zadrżałam teatralnie. - A tak na serio, nie da się zabrać komuś mocy. To nie jest coś fizycznego. To jest energia, która jest połączona z duszą.
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze sztucznym rozbawieniem.
-Wrócę tu za dziesięć minut, a wtedy zobaczysz jak wiele można w tym czasie zadać bólu jednemu chuderlaczkowi.
Wyszła z Amadeuszem, a już po chwili zaczęłam słyszeć jego krzyki.
-Jesteś chory na głowę, czy co?! - wydarłam się nagle na mężczyznę w garniturze. - Możesz pobrać próbkę czyjejś mocy, żeby ją zbadać, albo coś, ale zabieranie elementu połączonego z duszą?!
Milczał.
-Wiesz jak to się może skończyć?! Wiesz, co może spowodować uszkodzenie tak ważnego elementu?! Albo oddzielona od ciała czysta energia, która przejęła pamięć i odczucia od niestabilnego obiektu?!
- J-ja...
-Uważaj, bo zaraz możesz się przekonać.
-Konać - złowieszczo powtórzyło echo.
Poczułam jak wzbiera się we mnie złość. Moje ręce zaczęły świecić, poczułam nagły przypływ energii. Moje ciało zaczęło się świecić, już miałam pozbawić go życia gestem, gdy nagle przeszył mnie ogromny ból, zgięłam się w pół.
W ciągu kilku minut zamknięto mnie w okrągłym, szklanym więzieniu.
-To jakaś cela dla najlepszych przyjaciół? - zdołałam wyksztusić.
-Miałaś rację. Nie powinienem prowadzić tak niebezpiecznych prób. Wszystko dzisiaj zawieszę.
-Och. - wydusiłam, nadal nie mogąc złapać tchu.
-Bo na szczęście mam już żywy obiekt. - uśmiechnął się psychopatycznie. - Nie martw się. Już niedługo Cię odwiedzę. Papatki. - powiedział wesoło.
Wyszedł, a serie metalowych drzwi zamykały się za nim z niepokojąco głuchym dźwiękiem.
Światło zgasło, a ja nagle błagałam o jakąś moc iluzji, by móc ukryć swój stan, który zaczął pojawiać się na mojej twarzy.
<c.d. Amadeusz
Jesteś Marvelowcem? ;3>
9 lipca 2016
Od Amadeusza c.d. Merry
Obudził mnie odgłos kroków w pustym pomieszczeniu. To znowu ten gościu w garniaku. Był tym razem z jakąś kobietą.
-Widzisz go? To członek rodu Johnsonów. Mamy połowę jego mocy. - Uśmiechnął się głupio. Myśleli chyba, że śpię.
-Serio? On? Taki chuderlak i słabełusz? - Prychnęła jego towarzyszka.
-Też mnie to trochę dziwi... Chociaż podobno męscy potomkowie rodów Czarownic nigdy nie są zbyt potężni. Ani fizycznie ani magicznie. - Wzruszył ramionami.
-Co z nim teraz zrobimy? - Dziewczyna zrobiła kilka kroków w moim kierunku i nachyliła się nade mną, przyglądając się badawczo.
-W sumie nie jest nam już do niczego potrzebny. Bardziej teraz zależy mi na wydobyciu mocy z tamtej dziewczyny.- Westchnął ciężko.
-Ciężki z niej zawodnik? - Kobieta lekko dotknęła mnie butem, jak jakiegoś robala.
-Nie idzie mi na rękę. - Facet podrapał się po głowie. - Rzuciłem na nią zaklęcie, ale idzie to wszystko jakoś mozolnie.
-Może podzielimy się robotą? - Zaproponowała zakładając ręce na piersi.
-Co masz na myśli, siostrzyczko? - Ważniak uniósł brew. Oj, oni są rodzeństwem. Wyjątkowo wrednym chyba.
-Ja zajmę się tym małym, a ty tamtą dziewuchą. - Znowu się do mnie zbliżyła. Uklękła i spojrzała prosto w moje oczy. Były otwarte, więc zauważyłem jej wyraz zdziwienia na twarzy.
-Witam...- Odparłem beznamiętnie.
-Ej, on chyba to wszystko słyszał! - Kobieta zwróciła się do swojego brata.
-To świetnie! Jest w temacie. - Odwrócił się i ruszył w kierunku windy w podłodze. - Ja wracam do mojej ofiary. Może sobie coś przypomniała. Pozdrowić ją od ciebie kolego? - Uśmiechnął się podle.
-Sam ją pozdrowię już niedługo. - Mruknąłem.
-Hmm... Braciszku to w sumie całkiem dobry pomysł... - Kobieta zamyśliła się. - Zabierzmy go do tej dziewczyny i na jej oczach zacznijmy go torturować. Może szybciej sobie coś przypomni?
-Niezły pomysł. - Przytaknął ważniaczek. - Wezwę ludzi do tej roboty.
Panienka wzięła mnie i popchnęła w kierunku windy. Ruszyliśmy rzędem białych korytarzy, aż trafiliśmy do pomieszczenia, gdzie wcześniej widziałem się z Merry. Byli tam już dwaj goryle i ważniak.
-Czas przywitać się z przyjaciółką panie Czarwnico. - Kobieta zaśmiała się pogardliwie i wprowadzili mnie do pokoju dziewczyny.
[Merry?]
-Widzisz go? To członek rodu Johnsonów. Mamy połowę jego mocy. - Uśmiechnął się głupio. Myśleli chyba, że śpię.
-Serio? On? Taki chuderlak i słabełusz? - Prychnęła jego towarzyszka.
-Też mnie to trochę dziwi... Chociaż podobno męscy potomkowie rodów Czarownic nigdy nie są zbyt potężni. Ani fizycznie ani magicznie. - Wzruszył ramionami.
-Co z nim teraz zrobimy? - Dziewczyna zrobiła kilka kroków w moim kierunku i nachyliła się nade mną, przyglądając się badawczo.
-W sumie nie jest nam już do niczego potrzebny. Bardziej teraz zależy mi na wydobyciu mocy z tamtej dziewczyny.- Westchnął ciężko.
-Ciężki z niej zawodnik? - Kobieta lekko dotknęła mnie butem, jak jakiegoś robala.
-Nie idzie mi na rękę. - Facet podrapał się po głowie. - Rzuciłem na nią zaklęcie, ale idzie to wszystko jakoś mozolnie.
-Może podzielimy się robotą? - Zaproponowała zakładając ręce na piersi.
-Co masz na myśli, siostrzyczko? - Ważniak uniósł brew. Oj, oni są rodzeństwem. Wyjątkowo wrednym chyba.
-Ja zajmę się tym małym, a ty tamtą dziewuchą. - Znowu się do mnie zbliżyła. Uklękła i spojrzała prosto w moje oczy. Były otwarte, więc zauważyłem jej wyraz zdziwienia na twarzy.
-Witam...- Odparłem beznamiętnie.
-Ej, on chyba to wszystko słyszał! - Kobieta zwróciła się do swojego brata.
-To świetnie! Jest w temacie. - Odwrócił się i ruszył w kierunku windy w podłodze. - Ja wracam do mojej ofiary. Może sobie coś przypomniała. Pozdrowić ją od ciebie kolego? - Uśmiechnął się podle.
-Sam ją pozdrowię już niedługo. - Mruknąłem.
-Hmm... Braciszku to w sumie całkiem dobry pomysł... - Kobieta zamyśliła się. - Zabierzmy go do tej dziewczyny i na jej oczach zacznijmy go torturować. Może szybciej sobie coś przypomni?
-Niezły pomysł. - Przytaknął ważniaczek. - Wezwę ludzi do tej roboty.
Panienka wzięła mnie i popchnęła w kierunku windy. Ruszyliśmy rzędem białych korytarzy, aż trafiliśmy do pomieszczenia, gdzie wcześniej widziałem się z Merry. Byli tam już dwaj goryle i ważniak.
-Czas przywitać się z przyjaciółką panie Czarwnico. - Kobieta zaśmiała się pogardliwie i wprowadzili mnie do pokoju dziewczyny.
[Merry?]
8 lipca 2016
Od Merry c.d. Amadeusz
Pojawiłam się trzy metry nad poziomem morza.
Przez chwilę wisiałam w powietrzu niczym w jakiejś kreskówce, ale oczywiście grawitacja ściągnęła mnie na ziemię.
Wylądowałam na piachu.
-Tfu. - próbowałam zdjąć sobie małe ziarenka z języka.
Brakowało jeszcze tylko jeszcze...
-Żuj piach. - powiedziała Lu z krzywym uśmiechem.
...Że co???
Przetarłam oczy, a siostra mojego przyjaciela zniknęła.
-Co się tu?!
Leżałam zdyszana na piasku. Nade mną stało mnóstwo strażników oraz rodzeństwo opiekujące się więzieniem.
-Nie wiedziałem nie masz tyle ukrytych lęków, a nawet - uśmiechnął się dziwnie - wspomnień.
-C-co? - zdziwiłam się. - To nie było wspomnienie. - powiedziałam zastanawiając się poważnie nad własnym życiem. - Zdecydowanie nie.
Mężczyzna w garniturze zaśmiał się.
-Oczywiście, że nie. To była twoja myśl gdy nałożyłem na Ciebie moje zaklęcie.
Spojrzałam na niego z pożałowaniem.
-Naprawdę? Zaklęcia? Jesteś tak słaby, że na pięści byś mnie nie pokonał więc musisz zniżać się do takich sztuczek?
Jego uśmiech trochę zmalał. Podciągnął rękawy swojej koszuli.
-Nadal się wahasz, chuderlaczku? - zachichotałam.
Rzucił marynarkę na piasek. Naprawdę to ma prawo wypalić?
-Braciszku, - zaczęła szefuncia ze zmieszaną miną. - Może po prostu zabierzemy ją do celi?
Spojrzał na nią zimno, a uśmiech wrócił na jego twarz.
-Popełniłaś duży błąd. - powiedziałam to tak pewnym głosem, że zaczęłam w siebie wątpić.
Nie dałam mu poczuć, że nie jestem pewna swojej wygranej.
-Zaraz zobaczymy kto tu się pomylił. - zaśmiałam się jak sadystka.
Nagle pożałowałam, że nie mam jakieś brudnego w krwi tasaka albo jednej ze swoich starych sukienek.
Skoczył na mnie, mimo, że nikt nie dał sygnału. Walka bez zasad, hmmm?
Przesunęłam się w bok i teatralnie ziewnęłam.
Chciał uderzyć mnie w tył głowy, ale błyskawicznie odwróciłam się i pochyliłam.
Spojrzał na mnie dziwnie. Po sekundzie leżałam na ziemi, mocno przygwożdżona.
-Co do?! - spytałam, mimo, że dobrze wiedziałam co.
-Magia. - zachichotał.
Facet bez honoru. Phi.
Spróbowałam obrócić się, ale nie mogłam się poruszyć.
Szarpałam się dalej, a jego uścisk zaczął się zmniejszać. W końcu udało mi się zamienić z nim miejscem. Wylądowaliśmy na jakie marynarce. W końcu!
Wyjęłam z jego kieszeni drobne pudełko i schowałam pod bluzkę.
Szybko udałam, że opuściły mnie wszystkie siły.
W ciągu dziesięciu minut znalazłam się w mojej celi.
-Zaraz będzie dogrywka - szepnął mi do ucha, gdy wychodził.
Gdy ich głosy ucichły wyciągnęłam małe pudełko. Przyłożyłam je do białej ściany. Ogromny ekran i drobna klawiatura wysunęła się ze ściany.
-Doskonale. - szepnęłam zadowolona.
Prowadziłam kilka zmian, a pudełko wysłałam do pokoju Catie.
Chciałam wyjść i znaleźć Amadeusza, ale tuż po wyjściu nadziałam na pana Ważniaczka.
-Właśnie Cię szukałem. - uśmiechnął się złośliwie
***
-No dalej, na pewno pamiętasz coś z dzieciństwa.
Przewróciłam oczami.
-Przecież Ci mówię, nie miałam rodziców Czarownic.
Teraz to on przewrócił oczami.
-Ann Merry Oxygen... Powiedz mi z jakiej rodziny pochodzisz.
-A nazwisko Oxygen nic Ci nie mówi? - zapytałam głosem ociekającym ironią. - Ale to trudne, z jakiego rodu może pochodzić ktoś o nazwisku Oxygen?
Jego twarz wykrzywiła się w złości i bezradności.
-Nie ma żadnej Czarownicy o nazwisku Oxygen! - krzyknął i zaczął ciężko dyszeć.
-Może mam nazwisko po ojcu...? - zaśmiałam się i uznałam, że to naprawdę jakiś idiota.
Na jego twarz spłynął dziwny uśmiech, ale zaraz się skrzywił.
-Żadna Czarownica nie pozwoliłaby, żeby dziecko miało nazwisko po ojcu! Tak po prostu się nie robi.
Pokiwałam głową.
-A jednak. - zachichotałam - Nie rozumiesz? Moi rodzice zostawili mnie kiedy miałam dwanaście lat. Czy tak postępuje się w rodzinach Czarownic? Nie wydaje mi się, tak szczerze.
Wróć. Co? Nie wiedziałam, że w wieku dwunastu lat. Ale nagle zyskałam pewność.
-Czy Ty...?
-Moje zaklęcie już od jakiegoś czasu próbuje odgrzebać fragmenty Twoich starych wspomnień.
-Szuja. - mruknęłam.
<c.d. Amadeusz
Jeśli nie masz czas odpisywać to po prostu daj mi info>
Przez chwilę wisiałam w powietrzu niczym w jakiejś kreskówce, ale oczywiście grawitacja ściągnęła mnie na ziemię.
Wylądowałam na piachu.
-Tfu. - próbowałam zdjąć sobie małe ziarenka z języka.
Brakowało jeszcze tylko jeszcze...
-Żuj piach. - powiedziała Lu z krzywym uśmiechem.
...Że co???
Przetarłam oczy, a siostra mojego przyjaciela zniknęła.
-Co się tu?!
Leżałam zdyszana na piasku. Nade mną stało mnóstwo strażników oraz rodzeństwo opiekujące się więzieniem.
-Nie wiedziałem nie masz tyle ukrytych lęków, a nawet - uśmiechnął się dziwnie - wspomnień.
-C-co? - zdziwiłam się. - To nie było wspomnienie. - powiedziałam zastanawiając się poważnie nad własnym życiem. - Zdecydowanie nie.
Mężczyzna w garniturze zaśmiał się.
-Oczywiście, że nie. To była twoja myśl gdy nałożyłem na Ciebie moje zaklęcie.
Spojrzałam na niego z pożałowaniem.
-Naprawdę? Zaklęcia? Jesteś tak słaby, że na pięści byś mnie nie pokonał więc musisz zniżać się do takich sztuczek?
Jego uśmiech trochę zmalał. Podciągnął rękawy swojej koszuli.
-Nadal się wahasz, chuderlaczku? - zachichotałam.
Rzucił marynarkę na piasek. Naprawdę to ma prawo wypalić?
-Braciszku, - zaczęła szefuncia ze zmieszaną miną. - Może po prostu zabierzemy ją do celi?
Spojrzał na nią zimno, a uśmiech wrócił na jego twarz.
-Popełniłaś duży błąd. - powiedziałam to tak pewnym głosem, że zaczęłam w siebie wątpić.
Nie dałam mu poczuć, że nie jestem pewna swojej wygranej.
-Zaraz zobaczymy kto tu się pomylił. - zaśmiałam się jak sadystka.
Nagle pożałowałam, że nie mam jakieś brudnego w krwi tasaka albo jednej ze swoich starych sukienek.
Skoczył na mnie, mimo, że nikt nie dał sygnału. Walka bez zasad, hmmm?
Przesunęłam się w bok i teatralnie ziewnęłam.
Chciał uderzyć mnie w tył głowy, ale błyskawicznie odwróciłam się i pochyliłam.
Spojrzał na mnie dziwnie. Po sekundzie leżałam na ziemi, mocno przygwożdżona.
-Co do?! - spytałam, mimo, że dobrze wiedziałam co.
-Magia. - zachichotał.
Facet bez honoru. Phi.
Spróbowałam obrócić się, ale nie mogłam się poruszyć.
Szarpałam się dalej, a jego uścisk zaczął się zmniejszać. W końcu udało mi się zamienić z nim miejscem. Wylądowaliśmy na jakie marynarce. W końcu!
Wyjęłam z jego kieszeni drobne pudełko i schowałam pod bluzkę.
Szybko udałam, że opuściły mnie wszystkie siły.
W ciągu dziesięciu minut znalazłam się w mojej celi.
-Zaraz będzie dogrywka - szepnął mi do ucha, gdy wychodził.
Gdy ich głosy ucichły wyciągnęłam małe pudełko. Przyłożyłam je do białej ściany. Ogromny ekran i drobna klawiatura wysunęła się ze ściany.
-Doskonale. - szepnęłam zadowolona.
Prowadziłam kilka zmian, a pudełko wysłałam do pokoju Catie.
Chciałam wyjść i znaleźć Amadeusza, ale tuż po wyjściu nadziałam na pana Ważniaczka.
-Właśnie Cię szukałem. - uśmiechnął się złośliwie
***
-No dalej, na pewno pamiętasz coś z dzieciństwa.
Przewróciłam oczami.
-Przecież Ci mówię, nie miałam rodziców Czarownic.
Teraz to on przewrócił oczami.
-Ann Merry Oxygen... Powiedz mi z jakiej rodziny pochodzisz.
-A nazwisko Oxygen nic Ci nie mówi? - zapytałam głosem ociekającym ironią. - Ale to trudne, z jakiego rodu może pochodzić ktoś o nazwisku Oxygen?
Jego twarz wykrzywiła się w złości i bezradności.
-Nie ma żadnej Czarownicy o nazwisku Oxygen! - krzyknął i zaczął ciężko dyszeć.
-Może mam nazwisko po ojcu...? - zaśmiałam się i uznałam, że to naprawdę jakiś idiota.
Na jego twarz spłynął dziwny uśmiech, ale zaraz się skrzywił.
-Żadna Czarownica nie pozwoliłaby, żeby dziecko miało nazwisko po ojcu! Tak po prostu się nie robi.
Pokiwałam głową.
-A jednak. - zachichotałam - Nie rozumiesz? Moi rodzice zostawili mnie kiedy miałam dwanaście lat. Czy tak postępuje się w rodzinach Czarownic? Nie wydaje mi się, tak szczerze.
Wróć. Co? Nie wiedziałam, że w wieku dwunastu lat. Ale nagle zyskałam pewność.
-Czy Ty...?
-Moje zaklęcie już od jakiegoś czasu próbuje odgrzebać fragmenty Twoich starych wspomnień.
-Szuja. - mruknęłam.
<c.d. Amadeusz
Jeśli nie masz czas odpisywać to po prostu daj mi info>
3 lipca 2016
Od Amadeusza c.d. Merry
Merry spytała się mnie, jakbym był jej wyrocznią. A co ja mogę? Jeszcze w takim stanie, w jakim się znajduję.
-Nie wiem. Daj mi chwilę. - Spojrzałem na drzwi. - Ile to nam da czasu?
-Nie jestem pewna, ale biorąc pod uwagę temperaturę i możliwość, że posiadają jakiś ogień... Od 15 minut do 25 minut. - Z namysłem odpowiedziała na moje pytanie. - Więc lepiej się pospieszyć.
-Mogę użyć magii, ale niezbyt potężnej i możliwe, że niezbyt skutecznej. - Powoli rozprostowałem palce u dłoni.
-Dasz radę? Nie wyglądasz najlepiej. - Merry spojrzała na mnie z wątpliwością w oczach.
-Nie wiem. - Mruknąłem. Byłem zmęczony.- Spróbuję jakoś rozbić te okna. - Wskazałem na widok, który rozciągał się poza ścianami białego pokoju. Było tam morze i plaża. Wyglądało naprawdę przyjemnie.
-Myślę, że nie będzie to łatwe. - Dziewczyna przyjrzała się uważnie szklanej tafli.
-Spróbować nigdy nie zaszkodzi. - Odparłem. - Ignis! - Ognista kula odbiła się od szkła i trafiła w zamarznięte drzwi. Lód zaczął topić się z sykiem w miejscu, gdzie zetknął się z ogniem.
-To nie był najlepszy pomysł John... - Merry zmarszczyła brwi.- Teraz zostało nam z pewnością dużo mniej czasu.
-Wiem, wiem. Przepraszam. - Zacząłem nerwowo przeczesywać włosy. - Mam pomysł, ale jest dość ryzykowny.
-Dobra, rób to! - Dziewczyna spanikowana spojrzała na ludzi, którzy zaczęli się dobijać do drzwi, które coraz bardziej się odmrażały. Czułem jednak, że ten pomysł wypali tylko wobec jednej osoby. Postanowiłem, że będzie nią Merry. Ja musiałem zapobiec temu, by ci ludzie zrobili coś mojej rodzinie.Dotknąłem jej ramienia.
-Teleportation!- Skupiłem się na plaży i na tym, by dziewczyna tam się znalazła. Po chwili faktycznie tam się znajdowała. Czułem, że zużyłem resztkę siły, jaka mi pozostała. Upadłem na kolana, ciężko oddychając. Usłyszałem, jak mężczyźni z pałkami wbiegają do pomieszczenia i coś krzyczą. Ktoś mnie dźwignął. Zostałem brutalnie odprowadzony do swojego białego więzienia, gdzie ponownie zwinąłem się w kłębek czekając na to co przyniesie los.
[Merry?]
-Nie wiem. Daj mi chwilę. - Spojrzałem na drzwi. - Ile to nam da czasu?
-Nie jestem pewna, ale biorąc pod uwagę temperaturę i możliwość, że posiadają jakiś ogień... Od 15 minut do 25 minut. - Z namysłem odpowiedziała na moje pytanie. - Więc lepiej się pospieszyć.
-Mogę użyć magii, ale niezbyt potężnej i możliwe, że niezbyt skutecznej. - Powoli rozprostowałem palce u dłoni.
-Dasz radę? Nie wyglądasz najlepiej. - Merry spojrzała na mnie z wątpliwością w oczach.
-Nie wiem. - Mruknąłem. Byłem zmęczony.- Spróbuję jakoś rozbić te okna. - Wskazałem na widok, który rozciągał się poza ścianami białego pokoju. Było tam morze i plaża. Wyglądało naprawdę przyjemnie.
-Myślę, że nie będzie to łatwe. - Dziewczyna przyjrzała się uważnie szklanej tafli.
-Spróbować nigdy nie zaszkodzi. - Odparłem. - Ignis! - Ognista kula odbiła się od szkła i trafiła w zamarznięte drzwi. Lód zaczął topić się z sykiem w miejscu, gdzie zetknął się z ogniem.
-To nie był najlepszy pomysł John... - Merry zmarszczyła brwi.- Teraz zostało nam z pewnością dużo mniej czasu.
-Wiem, wiem. Przepraszam. - Zacząłem nerwowo przeczesywać włosy. - Mam pomysł, ale jest dość ryzykowny.
-Dobra, rób to! - Dziewczyna spanikowana spojrzała na ludzi, którzy zaczęli się dobijać do drzwi, które coraz bardziej się odmrażały. Czułem jednak, że ten pomysł wypali tylko wobec jednej osoby. Postanowiłem, że będzie nią Merry. Ja musiałem zapobiec temu, by ci ludzie zrobili coś mojej rodzinie.Dotknąłem jej ramienia.
-Teleportation!- Skupiłem się na plaży i na tym, by dziewczyna tam się znalazła. Po chwili faktycznie tam się znajdowała. Czułem, że zużyłem resztkę siły, jaka mi pozostała. Upadłem na kolana, ciężko oddychając. Usłyszałem, jak mężczyźni z pałkami wbiegają do pomieszczenia i coś krzyczą. Ktoś mnie dźwignął. Zostałem brutalnie odprowadzony do swojego białego więzienia, gdzie ponownie zwinąłem się w kłębek czekając na to co przyniesie los.
[Merry?]
Subskrybuj:
Posty (Atom)