Poczułem mocne uderzenie skrzydeł w okolicach grzbietu, dokładnie tam gdzie usadowiła się Gabrielle. Straciłem na chwilę kontrolę nad lotem i odniosłem wrażenie, że spadamy ale po chwili sytuacja się ustabilizowała. Przynajmniej moja.
- Jeremiasz! Spadam! - usłyszałem krzyk gdzieś z dołu.
Zatrzymałem się w miejscu i zacząłem gorączkowo rozglądać się za kobietą ale nic nie widziałem. W dodatku obawiałem się ponownego ataku skrzydlatego ktosia. Zanurkowałem w dół szukając Gabrielle. Okazało się to łatwiejsze niż sądziłem, bo jej wrzaski słychać było chyba na kilometr, a gdy zbliżyłem się w stronę dźwięków zobaczyłem jak przebiera nóżkami i rękami, jakby próbowała sama polecieć. Pomyślałem, że w pewnym sensie to trochę zabawne ale zaraz otrząsnąłem się i podleciałem w jej stronę.
- Spokojnie, rumaku.. - rzuciłem, nawiązując do tego jak wierzgała na prawo i lewo ale chyba mnie nie zrozumiała - ..przestań się na chwilę szamotać.
- Nie da się! - wrzasnęła, nie chcąc się już bawić w telepatię - Zaraz oboje rąbniemy o ziemię! - pomyślałem, że to nie byłby dobry pomysł.
Wślizgnąłem się pod nią a ona sięgnęła w stronę mojej grzywy. Jednak w chwili, gdy jej zimne paluszki znowu zaczęły mnie łaskotać, coś rąbnęło o mój bok tak silnie, że zostałem odrzucony na dobre kilka metrów. Okręciłem się kilka razy w powietrzu i uderzyłem ogonem o coś, zdaje się, że o wiatrowskaz. Spojrzałem w dół i zobaczyłem już dachy domów.
- Jeremiasz! - usłyszałem znowu krzyk Gabrielle, więc desperacko rzuciłem się w tamtą stronę, zrywając dachówki impetem lotu.
<Gabrielle? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz