Victor bawił się kluczami. Podrzucał je w dłoni, obracał srebrne kółka wokół palców. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę. Ciemne włosy długości 5 cm stały mu na głowie, jakby ktoś poraził go prądem. Nawet nie musiał używać żelu. Błękitne oczy schował za zasłoną z powiek. Cały wydawał się być spięty.
- Witaj, mężczyzno -uśmiechnęłam się szeroko.- Czyż nie cudowną mamy chlapę na dworze?
- Miałaś być za 30 minut -powiedział cicho i podniósł głowę. Jego złamany głos wiele mi powiedział. Wiedziałam, że muszę skończyć z żartami, bo sprawa musiała być naprawdę poważna.
- Przepraszam, długo czekałam na taksówkę -wytłumaczyłam się szybko i ściągnęłam jaskrawożółty płaszcz przeciwdeszczowy.- Dlaczego mnie wezwałeś?
- Musisz to zobaczyć.
Poczułam przeszywający mnie chłód.
***
Wyjątkowo zamiast przejść do sali przesłuchań podążyliśmy do pokoju technicznego. Moje kalosze z nieprzyjemnym plaśnięciem odrywały się od podłogi. Udawałam, że tego nie zauważam. Victor zamknął za mną drzwi i odetchnął.
- Dobrze się czujesz? -zapytałam, marszcząc brwi.
- Nie -odpowiedział szczerze. Podszedł do komputera, wybrał odpowiedni plik i tylko rzucił:
- Patrz.
Więc patrzyłam. Z każdą sekundą groza dotykała mnie coraz bardziej. Wideo wyłączyło się, alarmując to cichym: pff.
- Czy to była twoja siostra? -W końcu udało mi się wydusić.- Przecież ona nie żyje od trzech lat!
- Jak widać żyje. W przeciwieństwie do tego stróża, którego zamordowała.
***
Victor stał, jak zamrożony, obok automatu z napojami, a ja przeszukiwałam szaleńczo torebkę. Wiedziałam, jak musiał się czuć.
3 lata temu, gdy był jeszcze krawężnikiem, dostał zakodowaną wiadomość z telefonu na kartę, że jego siostra została porwana i jeśli nie przyniesie dokumentów z archiwum dotyczących nierozwiązanego śledztwa z 1989, to jego siostra zginie. Victor nie miał takiej władzy, nawet nie mógł wejść do środka, a co dopiero wynieść materiałów. Powiadomił kryminalnych, wiedząc, że to jego jedyna szansa. Po 23 godzinach otrzymał filmik na kasecie z egzekucją swojej siostry. Miała na imię Delinne.
- Nie mogę znaleźć mojego portfela -wysapałam. Coś mi nie pasowało. Wyjęłam niebieską, postrzępioną wstążkę.- Nie miałam takiej.O boże, pomyliłam torebki. Moją ma ta dziewczyna z taksówki!
<cd. Isabelle>
Noctis Avem
5 lutego 2017
7 grudnia 2016
Od Isabelle
Kiedy otworzyłam oczy, moja pierwsza myślą bylo, ze chce się obudzić. Drugą, że nie jestem już nikomu potrzebna. A resztę zagloszył ból rozlewajacy się po każdej komórce mojego ciała.
Później, kiedy odzyskałam świadomość, zaczęłam myśleć nad moim położeniem.
Początkowo pragnęłam jedynie uciec, wrócić do domu, jak każda normalna osoba. Pomijając fakt, że z pewnością do takowych nie należałam, istniała jeszcze inna kwestia. Nie miałam do czego wracać. Nie taka. Poglądy mojej rodziny na temat wszelkich nie godnych istnienia znałam doskonale. To stało się moją wymówką. Przykrywką dla powodu, który trzymał mnie laboratorium.
A była to zgubna cecha, którą ciekawość jest z pewnością.
W pewnym stopniu wiedziałam, że w normalnych okolicznościach niczego takiego bym nie zobaczyła, mimo że właśnie w tej dziedzinie chciałam się rozwijać. Może nie w tak makabryczny sposób... może na roslinach, drożdżach czy małych gryzoniach?
Za każdym razem kiedy miałam przejść coś nowego, wypytywalam o wszystko dokładnie. Mężczyzna, którego nazywano w laboratorium szalonym, dał mi notatnik, długopis i zegarek elektroniczny, prosiłam go to wręcz, chciałam zapisywać minuta po minucie, swoje odczucia, zmiany które następowały.
Pewnego razu przyszło mi do głowy, że jestem jeszcze bardziej szalona od niego lub dopadł mnie Syndrom Sztokholmski.
Moja jednak opinia ukształtowala się w inny sposób. Wiedząc, że nie mogę uzyskać akceptacji swoich rodziców, rodziny, znajomych, pragnęłam przynajmniej dowiedzieć się jak najwięcej, jak najwięcej po sobie zostawić.
Po kilku miesiącach stałam się najczęstszym obiektem badań. Wszyscy inni, a było ich wielu, patrzyli na mnie ze współczuciem. Zostałam ulubioną zabawką. Naukowiec opowiadał mi o swoich badaniach, odpowiadal na wszystkie moje pytania, zaspokojajac mój głód wiedzy.
Nie wszyscy jednak należeli do tych "udanych", a i mnie nudziło juz stanie jako eksponat.
Pewnej nocy zaplanowaliśmy ucieczkę. Mieliśmy się trzymać w grupie, chciałam pomagać, mówić co im pomoże. Ale kiedy bieglismy w panice przez las, otoczeni przez huki wystrzalow, każdy chciał tylko przetrwać.
Oddział Homonkulusow, wyborowych zabójców i porywaczy, stworzonych by nas dostarczyć nas spowrotem.
Raz udało mi się uciec. Zdążyłam jednak poznać tok myślenia naukowca. Jeśli pierwsza próba nie przyniesie skutku, nie podda się. Az w końcu, korzystając z wiedzy o naszych slabosciach, zmusi nas do powrotu.
***
Tej nocy miałam koszmary. O łowcach idealnych. Scigal mnie w nim tylko jeden Homonkulus. Bezlitosny, nie miałam z nim szans.
Obudziłam się z potem na czole. Wilki, które poczęstowalam wcześniej moim posiłkiem, widocznie juz odeszły.
Cos drzalo w krzakach, niewidoczne mimo rozpalonego ogniska.
-H-halo? - zapytałam, starając się by głos mi nie drzal.
-Jesteś Isabelle? - postać która wyłoniła się z krzaków nawet na mnie spojrzała - Szukalam Cię. - odpowiedziala sobie i runela jak długa na mój koc, przewrociwszy się wcześniej o jakiś korzeń wystający z ziemi.
<Lucie? Zostawiam Cię w takiej pięknej sytuacji tutaj i sr za ten dramatyzm :")>
Później, kiedy odzyskałam świadomość, zaczęłam myśleć nad moim położeniem.
Początkowo pragnęłam jedynie uciec, wrócić do domu, jak każda normalna osoba. Pomijając fakt, że z pewnością do takowych nie należałam, istniała jeszcze inna kwestia. Nie miałam do czego wracać. Nie taka. Poglądy mojej rodziny na temat wszelkich nie godnych istnienia znałam doskonale. To stało się moją wymówką. Przykrywką dla powodu, który trzymał mnie laboratorium.
A była to zgubna cecha, którą ciekawość jest z pewnością.
W pewnym stopniu wiedziałam, że w normalnych okolicznościach niczego takiego bym nie zobaczyła, mimo że właśnie w tej dziedzinie chciałam się rozwijać. Może nie w tak makabryczny sposób... może na roslinach, drożdżach czy małych gryzoniach?
Za każdym razem kiedy miałam przejść coś nowego, wypytywalam o wszystko dokładnie. Mężczyzna, którego nazywano w laboratorium szalonym, dał mi notatnik, długopis i zegarek elektroniczny, prosiłam go to wręcz, chciałam zapisywać minuta po minucie, swoje odczucia, zmiany które następowały.
Pewnego razu przyszło mi do głowy, że jestem jeszcze bardziej szalona od niego lub dopadł mnie Syndrom Sztokholmski.
Moja jednak opinia ukształtowala się w inny sposób. Wiedząc, że nie mogę uzyskać akceptacji swoich rodziców, rodziny, znajomych, pragnęłam przynajmniej dowiedzieć się jak najwięcej, jak najwięcej po sobie zostawić.
Po kilku miesiącach stałam się najczęstszym obiektem badań. Wszyscy inni, a było ich wielu, patrzyli na mnie ze współczuciem. Zostałam ulubioną zabawką. Naukowiec opowiadał mi o swoich badaniach, odpowiadal na wszystkie moje pytania, zaspokojajac mój głód wiedzy.
Nie wszyscy jednak należeli do tych "udanych", a i mnie nudziło juz stanie jako eksponat.
Pewnej nocy zaplanowaliśmy ucieczkę. Mieliśmy się trzymać w grupie, chciałam pomagać, mówić co im pomoże. Ale kiedy bieglismy w panice przez las, otoczeni przez huki wystrzalow, każdy chciał tylko przetrwać.
Oddział Homonkulusow, wyborowych zabójców i porywaczy, stworzonych by nas dostarczyć nas spowrotem.
Raz udało mi się uciec. Zdążyłam jednak poznać tok myślenia naukowca. Jeśli pierwsza próba nie przyniesie skutku, nie podda się. Az w końcu, korzystając z wiedzy o naszych slabosciach, zmusi nas do powrotu.
***
Tej nocy miałam koszmary. O łowcach idealnych. Scigal mnie w nim tylko jeden Homonkulus. Bezlitosny, nie miałam z nim szans.
Obudziłam się z potem na czole. Wilki, które poczęstowalam wcześniej moim posiłkiem, widocznie juz odeszły.
Cos drzalo w krzakach, niewidoczne mimo rozpalonego ogniska.
-H-halo? - zapytałam, starając się by głos mi nie drzal.
-Jesteś Isabelle? - postać która wyłoniła się z krzaków nawet na mnie spojrzała - Szukalam Cię. - odpowiedziala sobie i runela jak długa na mój koc, przewrociwszy się wcześniej o jakiś korzeń wystający z ziemi.
<Lucie? Zostawiam Cię w takiej pięknej sytuacji tutaj i sr za ten dramatyzm :")>
25 listopada 2016
Od Merry c.d. Phantom'a
Drżącymi z zimna palcami, powoli i ostrożnie poprawiałam ustawienia kamer. Wyłączenie całej sieci byłoby dość trudne, z resztą mogłoby spowodować włączenie się alarmu, a nowe urządzenie lokalne nie wybudziłoby żadnych podejrzeń, nawet jeśli ktoś pilnowałby tego budynku zdalnie.
Zamknęłam srebrnego laptopa i schowałam go do malutkiego, zielonego sześcianu zawieszonego na mojej szyi. Naszyjnik ten był dla mnie bardzo ważny, bo był to chyba jedyny dowód na to, że, naprawdę, przynajmniej po części, jestem Czarownicą. Zaklęcie Kieszonkowego Wymiaru było jedynym jakie do tej pory udało mi się opanować, a dokładniej mówiąc, jedynym, które nie spowodowało żadnych zniszczeń. Miałam niezwykle wielki potencjał i podobno ogromną moc, ale jej kontrolowanie wydawało się niemożliwe. Zupełnie jakbym zdobyła te moc przez jakiś magiczny przedmiot lub układ z jakąś silną postacią. Tak właśnie wszyscy pokątnie uważali. Kolejnym dowodem na to zresztą był fakt, że ciocia mnie nie chciała. Bardzo. Gdyby tylko nie bała się mojej mamy, jak to powiedział mi kiedyś wujek, dawno by mnie wyrzuciła. Nie dość, że byłam najsłabsza w rzucaniu zaklęć, zdecydowanie wyróżniałam się spośród rodziny, zamiast perlisto białej skóry, dostałam jej szarawy odcień, szare oczy mojego taty, które ciocia osobiście zmieniła zaklęciem na rodzinny czerwony i skrzydła.
Skrzydła, były czymś czego moja ciocia nie mogła znieść. Za każdym razem, kiedy myślała, że nie widzę, patrzyła na nie z nienawiścią. Wujek powiedział mi kiedyś, że to dlatego, że moja mama złamała rodową zasadę, którą ciocia bała się złamać i wyszła za Grabarza. Wujek zawsze wtedy śmiał się ze łzami w oczach, że ciocia tak naprawdę nie chciała za niego wyjść.
Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, wujek był naprawdę super, szkoda mi było tylko trochę, że tak rzadko przebywa w domu.
Ale to wszystko momentalnie przestało być dla mnie istotne, kiedy postanowiłam, że ucieknę. Nie chciałam uczyć się magii, uznałam, że jak nie będę z niej korzystać to zaniknie. Chciałam nauczyć się walczyć, na co zawsze odpowiadano mi, że prawdziwa Czarownica powinna umieć bronić się magią, a nie jakimiś tam ostrymi przedmiotami. Kiedyś przyszło mi do głowy, że mój laptop jest jedynym który rozumie czego pragnę i chyba to właśnie spodobało mi się w programowaniu.
Jeśli coś mi nie wychodziły zależało to tylko ode mnie.
Kropelka woda, która spadła mi na nos wyrwała mnie z zamyśleń. Wspięłam się na kamienny murek, mruczac ze złością, kiedy moj wykrecony nadgarstek dotykał czegokolwiek i zeskoczyłam na drugą stronę.
Po chwili byłam już na parapecie, popchnęłam delikatnie okno i weszłam do domu. Od razu uderzyło mnie przyjemne ciepło. Poczułam mrowienie na rękach, co uświadomilo mi, że rzeczą w którą z pewnością musze się zaopatrzyć są rękawiczki. Oczywiście, najpierw jednak trzeba było zająć się jeszcze bardziej prozaiczna rzeczą. A mianowicie pustym żołądkiem. Przywołałam z mojego sześcianu pudełko mrożonego placka z serem, nazywanego, według mnie niesłusznie, pizzą i zaczęłam szykować sobie śniadanioobiadokolacje. Wędrując od domu do domu, zawsze staralam się nie pozostawiać po sobie śladu, ale przecież nikt nie miał przeliczonych torebek od pomarańczowej herbaty, prawda?
Włożyłam to coś udające pizze do piekarnika i włączyłam czajnik.
Postanowiłam się rozejrzeć po domu, skłoniło mnie do tego niejasne dziecięcie wrażenie ze coś małego i puchatego jest gdzieś w domku. Niestety, prowadzona instynktem, trafiłam po drodze na lustro, które uświadomiło mi, jak okropnie wyglądam.
Moje czerwone ubranie, które wcześniej miało imitowac smoczą skórę, ogromnymi dziurami wyraźnie ukazywało, że takowe nie jest. Byłam obtarta i cala w zadrapaniach, z dziwnie wykrzywionym prawym skrzydłem, bandażami na obu nogach. Zapewne gdyby ktoś zobaczył by dziecko idące po ulicy w tym stanie, pożalowalby go. Na mojej twarzy widniał jednak dumny uśmiech, byłam w stanie pokonać wszystkie przeciwności i przetrwać. Swoją moc ignorowalam, z tego też wtedy byłam dumna, bardzo chciałam nauczyć się walczyć, a sprawność w posługiwaniu się losowym przedmiotem jako bronią również napawalo mnie dumą. W prawdzie posiadałam prawdziwa broń - jakiś pistolet, a nawet doskonale wywarzoną katane, niestety zbyt ciężka bym mogła się nią posługiwać.
Gwizd czajnika wyrwał mnie z zamyśleń. Dokuśtykalam do kuchenki i wyłączyłam gaz. Kiedy adrelina przestała mi pomagać, ból w kostce znów powrócił.
Na szczęście nie ma rzeczy której nieprawilaby ciepła herbatka i niby-pizza.
Po jakims czasie, gdy tak siedziałam sobie z pełnym brzuszkiem, w ciszy rozległe się niecierpliwie miaukniecie.
Przeczucie kazalo mi ogarnąć najpierw bałagan, który zrobiłam, by w każdej chwili być gotowym do ucieczki. W końcu zeszłam do pokoju,prawdopodobnie jakiegoś gabinetu, w którym czekała na mnie przepiękna, puchata kulka.
Oczywiście, ponieważ byłoby zbyt pięknie,po kilkunastu minutach usłyszałam klucz przekrecany w zamku. Wyuczona juz, otworzyłam okno i gotowa byłam skoczyć na ozdobne drzewko, gdy zdałam sobie sprawę, że kotka mocno uczepiła się pazurkami do mojej bluzki. Próbowałam ja zdjąć, bezskutecznie. Bałam się, że gdy skocze, coś może stać się uroczej kulce. Momentalnie przyszła mi do głowy myśl.
Zdołałam wskoczyć do szafy, zanim właściciel mieszkania do niego wszedł.
<Orio? :> >
Zamknęłam srebrnego laptopa i schowałam go do malutkiego, zielonego sześcianu zawieszonego na mojej szyi. Naszyjnik ten był dla mnie bardzo ważny, bo był to chyba jedyny dowód na to, że, naprawdę, przynajmniej po części, jestem Czarownicą. Zaklęcie Kieszonkowego Wymiaru było jedynym jakie do tej pory udało mi się opanować, a dokładniej mówiąc, jedynym, które nie spowodowało żadnych zniszczeń. Miałam niezwykle wielki potencjał i podobno ogromną moc, ale jej kontrolowanie wydawało się niemożliwe. Zupełnie jakbym zdobyła te moc przez jakiś magiczny przedmiot lub układ z jakąś silną postacią. Tak właśnie wszyscy pokątnie uważali. Kolejnym dowodem na to zresztą był fakt, że ciocia mnie nie chciała. Bardzo. Gdyby tylko nie bała się mojej mamy, jak to powiedział mi kiedyś wujek, dawno by mnie wyrzuciła. Nie dość, że byłam najsłabsza w rzucaniu zaklęć, zdecydowanie wyróżniałam się spośród rodziny, zamiast perlisto białej skóry, dostałam jej szarawy odcień, szare oczy mojego taty, które ciocia osobiście zmieniła zaklęciem na rodzinny czerwony i skrzydła.
Skrzydła, były czymś czego moja ciocia nie mogła znieść. Za każdym razem, kiedy myślała, że nie widzę, patrzyła na nie z nienawiścią. Wujek powiedział mi kiedyś, że to dlatego, że moja mama złamała rodową zasadę, którą ciocia bała się złamać i wyszła za Grabarza. Wujek zawsze wtedy śmiał się ze łzami w oczach, że ciocia tak naprawdę nie chciała za niego wyjść.
Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, wujek był naprawdę super, szkoda mi było tylko trochę, że tak rzadko przebywa w domu.
Ale to wszystko momentalnie przestało być dla mnie istotne, kiedy postanowiłam, że ucieknę. Nie chciałam uczyć się magii, uznałam, że jak nie będę z niej korzystać to zaniknie. Chciałam nauczyć się walczyć, na co zawsze odpowiadano mi, że prawdziwa Czarownica powinna umieć bronić się magią, a nie jakimiś tam ostrymi przedmiotami. Kiedyś przyszło mi do głowy, że mój laptop jest jedynym który rozumie czego pragnę i chyba to właśnie spodobało mi się w programowaniu.
Jeśli coś mi nie wychodziły zależało to tylko ode mnie.
Kropelka woda, która spadła mi na nos wyrwała mnie z zamyśleń. Wspięłam się na kamienny murek, mruczac ze złością, kiedy moj wykrecony nadgarstek dotykał czegokolwiek i zeskoczyłam na drugą stronę.
Po chwili byłam już na parapecie, popchnęłam delikatnie okno i weszłam do domu. Od razu uderzyło mnie przyjemne ciepło. Poczułam mrowienie na rękach, co uświadomilo mi, że rzeczą w którą z pewnością musze się zaopatrzyć są rękawiczki. Oczywiście, najpierw jednak trzeba było zająć się jeszcze bardziej prozaiczna rzeczą. A mianowicie pustym żołądkiem. Przywołałam z mojego sześcianu pudełko mrożonego placka z serem, nazywanego, według mnie niesłusznie, pizzą i zaczęłam szykować sobie śniadanioobiadokolacje. Wędrując od domu do domu, zawsze staralam się nie pozostawiać po sobie śladu, ale przecież nikt nie miał przeliczonych torebek od pomarańczowej herbaty, prawda?
Włożyłam to coś udające pizze do piekarnika i włączyłam czajnik.
Postanowiłam się rozejrzeć po domu, skłoniło mnie do tego niejasne dziecięcie wrażenie ze coś małego i puchatego jest gdzieś w domku. Niestety, prowadzona instynktem, trafiłam po drodze na lustro, które uświadomiło mi, jak okropnie wyglądam.
Moje czerwone ubranie, które wcześniej miało imitowac smoczą skórę, ogromnymi dziurami wyraźnie ukazywało, że takowe nie jest. Byłam obtarta i cala w zadrapaniach, z dziwnie wykrzywionym prawym skrzydłem, bandażami na obu nogach. Zapewne gdyby ktoś zobaczył by dziecko idące po ulicy w tym stanie, pożalowalby go. Na mojej twarzy widniał jednak dumny uśmiech, byłam w stanie pokonać wszystkie przeciwności i przetrwać. Swoją moc ignorowalam, z tego też wtedy byłam dumna, bardzo chciałam nauczyć się walczyć, a sprawność w posługiwaniu się losowym przedmiotem jako bronią również napawalo mnie dumą. W prawdzie posiadałam prawdziwa broń - jakiś pistolet, a nawet doskonale wywarzoną katane, niestety zbyt ciężka bym mogła się nią posługiwać.
Gwizd czajnika wyrwał mnie z zamyśleń. Dokuśtykalam do kuchenki i wyłączyłam gaz. Kiedy adrelina przestała mi pomagać, ból w kostce znów powrócił.
Na szczęście nie ma rzeczy której nieprawilaby ciepła herbatka i niby-pizza.
Po jakims czasie, gdy tak siedziałam sobie z pełnym brzuszkiem, w ciszy rozległe się niecierpliwie miaukniecie.
Przeczucie kazalo mi ogarnąć najpierw bałagan, który zrobiłam, by w każdej chwili być gotowym do ucieczki. W końcu zeszłam do pokoju,prawdopodobnie jakiegoś gabinetu, w którym czekała na mnie przepiękna, puchata kulka.
Oczywiście, ponieważ byłoby zbyt pięknie,po kilkunastu minutach usłyszałam klucz przekrecany w zamku. Wyuczona juz, otworzyłam okno i gotowa byłam skoczyć na ozdobne drzewko, gdy zdałam sobie sprawę, że kotka mocno uczepiła się pazurkami do mojej bluzki. Próbowałam ja zdjąć, bezskutecznie. Bałam się, że gdy skocze, coś może stać się uroczej kulce. Momentalnie przyszła mi do głowy myśl.
Zdołałam wskoczyć do szafy, zanim właściciel mieszkania do niego wszedł.
<Orio? :> >
Subskrybuj:
Posty (Atom)